Zdecydowałem się na ten krótki utwór literacki gdyż słyszę w gdańskim narodzie pomruk niezadowolenia. Lechia była liderem po rundzie zasadniczej, liderem przez większą część sezonu, a finiszuje (prawdopodobnie) na najniższym stopniu podium. A miało być mistrzostwo! Tyle, że wciąż może być.
Przysłowia są mądrością narodu, a apetyt rośnie w miarę jedzenia. W roku 2018 drużyna wyglądała lepiej z meczu na mecz, do defensywnej solidności z czasem udało się dodać błysk w ataku. Żwawo poczynał sobie Lukas Haraslin, którąś młodość przeżywał Flavio Paixao, do zdrowia wreszcie wrócił Rafał Wolski. Jednak nic nie może przecież wiecznie trwać. Z racji tragicznych wydarzeń przy Targu Węglowym styczniowy sparing z Bytovią przy Traugutta utajniono, a właśnie wtedy „Wolak” po raz kolejny zerwał więzadła krzyżowe. Gdy w okresie przygotowawczym palec od nogi złamał Haraslin już było wiadomo, że ofensywna kołdra może okazać się za krótka. I tak się stało, chociaż do momentu gdy grano co tydzień Lechia wciąż solidnie punktowała. Problemy zaczęły się, gdy ligowo-pucharowa karuzela przyspieszyła.
Nasza wierchuszka na wzburzonych transferowych wodach czuje się jak ryba w wodzie, dlatego naturalną rzeczą wydawało się pociągnięcie lejców zimą, sprzedano by to gawiedzi, że otwiera się szansa jedna na milion. Sezon 2018/19 miał być przejściowy, a tu nagle okazało się że słabość ligi da się wykorzystać i zagrać o tron. Jednak ludzie się zmieniają. Kończące się właśnie rozgrywki są tymi, w których prezes najwyraźniej poznał znaczenie słowa „budżet”. Do tej pory może myślał, że to rodzaj pizzy, coś jak „capriciosa”?
Każdy kto prowadzi gospodarstwo domowe wie, że na dłuższą metę nie można wydawać więcej niż się ma. Szczególnie, że Lechia już takie hece ćwiczyła. Sezon 2016/17 miał być mistrzowski, ale jakim kosztem? Ponad 30 piłkarzy na sowitych kontraktach, brak drużyny rezerw przez co, co najmniej kilku niezadowolonych, jeszcze więcej darmozjadów. Ci którzy wiedzą co w trawie piszczy przyznają, że polityka kadrowa za kadencji Piotra Nowaka mogła skończyć się rozpadem klubu. Zaciągnięto zobowiązania na poczet przyszłego sukcesu, problem w tym że sukces się nie ziścił.
Dlatego teraz zimą postąpiono odwrotnie niż wtedy. Mówiono o jednym-dwóch transferach do klubu, ostatecznie dwóch zawodników się znalazło, ale na aucie.
Ariel Borysiuk i Sławomir Peszko (w skrócie BP) – ich obecność na pewno by pomogła, szczególnie tego drugiego. Ale jaka jest pewność, że w decydującym momencie „Peszkin” nie straciłby kontaktu z bazą? Na marginesie Sławek ma szansę na powrót do Lechii mniej więcej taką jak ja w konkursie „Poprzeczka = Dwustóweczka” zwłaszcza, że się nie zgłosiłem.
Jak mawiał niezapomniany Karol Marks: „byt kształtuje świadomość”. Utrzymanie wesołej dwójki BP kosztowało, lekko licząc, 200 tysięcy złotych miesięcznie. Ponad dwa miliony złotych polskich rocznie. Zamiast wydać tyle, Lechia zarobiła trzy miliony za zdobycie Pucharu Polski. Gdzie te pieniądze się znajdą to inna rzecz.
Piotr Stokowiec wypowiada się rzadko i mało interesująco, ale akurat poniższa wypowiedź streszcza to co ja usiłuję napisać.
– Nie mam czasu na to, żeby się zamartwiać. Nie decydowaliśmy się na transfery w okienku zimowym. Od razu chcielibyśmy wskoczyć do nieba i bić się o najwyższe cele, ale klub to nie jest tylko pierwsza drużyna. Lechia powoli odbudowuje swoją markę. Sprawy organizacyjne też są w coraz lepszym porządku i to fakt, z którym chcieliśmy się uporać. Wiemy, że trzeba było naprostować wiele spraw i ten proces trwa. Jako trener to rozumiem i wolę mieć 14 zawodników, którzy wiedzą czego chcą niż 20 niezdecydowanych, spełniających rolę treningową. W takich piłkarzach jak Żukowski, Fila czy Sopoćko jest przyszłość i ja w nich wierzę.
Lechia to nie tylko tu i teraz. Nie przez przypadek stadion znajduje się przy ulicy Pokoleń Lechii Gdańsk. Ktoś przed nami trzymał biało-zielony znicz, naszym zadaniem jest go podtrzymać i potem przekazać następnym.
Być może to była ostatnia szansa na mistrzostwo w życiu, przynajmniej moim, jednak cieszę się z tego wyniku. Uważam, że decyzje kadrowe były słuszne. Cieszmy się tym sezonem, chwalmy bohaterów świętujmy po meczu z „Jagą”. Chociaż akurat najlepszy moment na jubel przespano. Trzeba było postawić Puchar Polski na Długim Targu albo Targu Węglowym, żeby każdy kibic mógł sobie zrobić z nim fotkę tuż po powrocie z Narodowego. Nie chcę narzekać jak typowy Polak, ale feta w niedzielę, późnym wieczorem, ponad dwa tygodnie po zdobyciu upragnionego trofeum to już nie będzie to.
Czysto statystycznie ten sezon jest najlepszym w historii Lechii, jest to wynik bardzo ponad stan. Planujmy urlopy pod mecze w eliminacjach Ligi Europy, trzeba jechać, następnego razu może nie być. A może będzie? Głosy dochodzące z wewnątrz klubu są relatywnie optymistyczne. Ten sukces zbudowano na jakichś fundamentach. Pensje wpływają regularniej niż w poprzednich latach, słychać o rozsądnych planach transferowych (jakość nie ilość!), aczkolwiek w naszej lidze nie znasz dnia ani godziny.
Prawdziwym sprawdzianem będzie sezon kolejny. Toporny styl drużyny nie będzie już usprawiedliwiany brakami kadrowymi, limit szczęścia też się wyczerpał na kilka lat naprzód. Zdobywca krajowego pucharu i medalista Mistrzostw Polski musi celować co najmniej w podium, chociaż jak wiadomo w sporcie łatwiej się na szczyt wdrapać niż na nim utrzymać.
MACIEJ SŁOMIŃSKI, LECHIAHISTORIA.PL