Na rozpoczęcie rozgrywek 2017/18 obok debiutanta Mateusza Matrasa (na którego cześć powstała wówczas ciekawa pieśń) w środku pola w Płocku zobaczyliśmy inną nową twarz, ale jakby znajomą – wracającego z wypożyczenia z Sandhausen, Daniela Łukasika. Ku zdziwieniu szydzących z tego ruchu kibiców, „Miły” wypadł całkiem nieźle, a mogło być jeszcze lepiej gdyby nie został ściągnięty z boiska w 60. minucie. Charakterystyczne, że zmianę Łukasika, który miał już na koncie żółtą kartkę zaordynował nie trener Piotr Nowak, a specjalista od przygotowania fizycznego, Adam Owen. Kto zacz? Jak trafił do Lechii? To już pytanie do samej góry, ale ktoś będący blisko niej pytany o niego bezradnie rozłożył ręce: pojęcia nie mam, ten gość jest za dobry dla nas…
NAJLEPSZY POLSKI TRENER
Adam Owen odpowiadał za przygotowanie fizyczne reprezentacji Walii podczas świetnego dla tej drużyny turnieju Euro 2016, członkiem sztabu selekcjonera Chrisa Colemana, później managera Sunderlandu z serialu Netflix. Takie też było założenie w Gdańsku, że Owen miał pomagać Nowakowi, jednak od samego początku, czyli obozu w Gniewinie, trener Piotr usunął się nieco w cień, a zajęcia prowadził Walijczyk. Jego kompetencje wysoko ocenili piłkarze: wreszcie coś nowego!
Pamiętamy jak srogi zawód spotkał nas na zakończenie sezonu 2016/17, już wtedy los trenera Nowaka zawisł na cienkim włosku. Gdy w jednym z pierwszych meczów nowego sezonu na stadionie w Gdańsku beniaminek z Nowego Sącza objął do przerwy prowadzenie 2:0 miarka się przebrała, trybuny zaczęły lżyć Nowaka i Mandziarę na całego. Ten pierwszy nie wytrzymał, na drugą część schował się do trenerskiej budki i już oficjalnie zza linii drużyną dowodził Adam Owen. Z niezłym początkowo skutkiem, bo po dwóch asystach debiutanta Patryka Lipskiego (po rozwiązaniu kontraktu z Ruchem, chciało go pół Polski, chorwacka Rijeka, ostatecznie przyjechał z mamą do Gdańska i podpisał czteroletni kontrakt) do siatki trafiali Marco Paixao i wracający z banicji Sławek Peszko. Niestety nic to nie dało: w akcji niczym z niemego filmu zwrotny jak Batory w porcie Steven Vitoria nie dogonił rączego Wojciecha Trochima i ten łysy jegomość o opływowym kształcie ustalił wynik na 2:3. Dramat!
Mimo tego kilka dni po meczu z Sandecją wiceprezes Maciej Bałaziński na spotkaniu z drużyną w szatni przy Traugutta ogłosił że tu cytat: „szybciej wylecą piłkarze niż trener Nowak”.
Zgodnie z pokrętną logiką polskiej piłki, za miesiąc z hakiem trener został przesunięty do innych zadań, a za kolejny miesiąc z klubu odszedł Bałaziński.
Inna niepisana zasada ligowa brzmi, że gdy Lechia gra w Niecieczy traci gola w doliczonym czasie gry. Gol Rumuna Gabriela Iancu z rzutu karnego ustalił wynik meczu na 2:1 na gospodarzy i oznaczył, że wisząca od wielu tygodni gilotyna wreszcie spadła – po 623 dniach Piotr Nowak przestał być trenerem Lechii. A jeszcze miesiąc wcześniej w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” Adam Mandziara informował:
Pozycja Piotra Nowaka w klubie nie podlega dyskusji. Nie ma mowy o żadnej zmianie. Jego głowa w najbliższym czasie na pewno nie spadnie. Mamy najlepszego trenera w Polsce.
HOP SIUP ZMIANA
Prezes może powiedzieć co mu ślina niesie na język, może wszystko. Prawdopodobnie Nowak, który wciąż marząc o Legii czy wręcz kadrze Polski nie chciał mieć w CV zwolnienia za złe wyniki wybłagał u Mandziary ruch dzięki któremu na konferencji prasowej mógł powiedzieć:
– Nie żegnam się z zespołem, a raczej witam w nowej roli
Jak to? Otóż „Cygan” jak pieszczotliwie nazywano go za kulisami, został mianowany Dyrektorem Sportowym, jego miejsce zajął…Adam Owen. I znów oddajmy głos prezesowi:
– Ściągnęliśmy Adama Owena do naszego zespołu z myślą o tym, że kiedyś przejmie od stery od trenera Piotra Nowaka. Nie spodziewaliśmy się jednak, że to nastąpi tak szybko – zdradził Adam Mandziara,
Nadążacie? Lechia miała najlepszego trenera w Polsce, który nic jednak nie wygrał, mimo to nie myślano o żadnej zmianie, wszystko było idealnie. Jednak raczej nie do końca, bo zaraz jednak zmiany dokonano, co więcej specjalista od przygotowania fizycznego, który sam nigdy nie prowadził drużyny piłkarskiej zastąpił najlepszego fachowca w kraju.
Farmazony różne można wkręcać, natomiast fakty na dzień 30 września 2017, dzień meczu z Zagłębiem Lubin były takie, że to Adam Owen był pierwszym trenerem Lechii i na mecz z „Miedziowymi” postanowił nieco pozmieniać. Poczynając od systemu gry, teraz gdańszczanie mieli grać 1-3-5-2. Był to mało porywający, lecz co najważniejsze pierwszy zwycięski dla Lechii mecz u siebie w sezonie. Najlepsza w poprzednich rozgrywkach w grach u siebie drużyna, teraz stała się najgorszą i wciąż pozostawała bez domowej wygranej – aż do teraz. Złotego gola po asyście Marco zdobył Flavio Paixao, dla którego było to dopiero pierwsze w roku 2017 trafienie z gry! Wcześniej, w lutym dwa razy trafiał do siatki z rzutów karnych.
W najbliższych tygodniach wyniki specjalnie się nie poprawiły, ale bracia Paixao wyraźnie odżyli pod kierunkiem Adama Owena. Do zakończenia roku kalendarzowego zdobyli 11 z 16 bramek zdobytych przez Lechię. O tym jak Doktor dotarł do serc i głów bliźniaków mówił „Przeglądowi Sportowemu Flavio, przy okazji wbijając szpilę Nowakowi.
PS: Pana forma rośnie od kiedy pierwszym trenerem Lechii został Adam Owen.
FLAVIO: To nie przypadek. Jeśli pracujesz z osobą, która ma mentalność zwycięzcy, twoja pewność rośnie. Dzięki Adamowi Owenowi dostaliśmy dużo pozytywnej energii. Płyną od niego pozytywne fluidy. Widać to na podstawie rozmów, odpraw. Bardzo szanuję jego podejście do zawodu. To trener zawsze otwarty na pomoc. Słucha nas. Okazuje duży szacunek. Tym mnie kupił. Zyskał w moich oczach. Jest szczery, gra w otwarte karty. Od kiedy pracuje z nami jako pierwszy trener wszystko się zmieniło. Postęp widać na każdej płaszczyźnie.
PS: Poprzedni trener Lechii nie miał mentalności zwycięzcy?
FLAVIO: Tego nie powiedziałem. Zresztą nie chcę wypowiadać się na temat trenera Nowaka. Cała energię poświęcam Adamowi Owenowi. Fantastycznie się z nim pracuje. Poukładał nas na boisku. Chyba każdy widzi, że taktycznie jesteśmy dziesięć, a nawet piętnaście razy lepsi niż wcześniej. Poza tym nie lubię mówić o przeszłości.
Flavio, jak to południowiec mocno przesadził. Zresztą jak to się mawia, ludzie głosują nogami, jeśli drużyna była tak dobra, to czemu na mecz z Zagłębiem (pod dowództwem Piotra Stokowca, który już za pół roku na gdańskim stadionie siądzie na ławce gospodarzy) po raz pierwszy w sezonie przyszło poniżej 10 tysięcy widzów – oficjalnie 9399 osoby? Być może resztę odstraszył opublikowany wtedy raport Ernst&Young, który wyznaczył stratę Lechii na poziom 20 milionów złotych? Nie wiadomo do końca na jakiej podstawie, bo już wkrótce na antenie Canal+ podczas tzw. Super Piątku, prezes Mandziara z rozbrajającą szczerością przyznał, że audytorom można wcisnąć każdą ciemnotę i nikt tego nie weryfikuje.
HURAGAN KORONA
Prawdziwy szok nastąpił tydzień później. Lechia zaczęła grać nieco lepiej, a Korona w roku kalendarzowym nie wygrała na wyjeździe w lidze. W Gdańsku jednak wygrała i to aż 5:0! To, jeśli nie liczyć 1:7 z Widzewem za czasów Lechii/Olimpii, była najwyższa porażka biało- zielonych u siebie w historii ekstraklasowych występów u siebie. Klęskę z kielczanami ciężko racjonalnie wytłumaczyć,. Początek meczu był całkiem dobry, wspomniany Wolski trafił w słupek, ale potem wszystko się posypało. Po kolejnej nieudanej interwencji Błażeja Augustyna, Dusan Kuciak mało go nie udusił, w tym czasie „Wolak” wyzywał się już z ubliżającymi mu z trybun kibicami. Do przerwy do naszej sieci wpadły cztery sztuki, po przerwie koroniarze oszczędzili gdańszczan, strzelając zaledwie jednego gola, marnując rzut karny. Bilety na spotkanie kupiło zaledwie 7066 widzów, najmniej w historii letnickiej areny, po przerwie została może połowa. W sezonie 2017/18 ten mało chlubny rekord zostanie jeszcze w znaczący sposób poprawiony. Ci którzy zostali zaśpiewali grajkom po meczu:
Jak na derbach tak zagracie, to po meczu wp…ol macie.
ROZMOWA MOTYWACYJNA
Przed każdymi derbami silnoręcy motywowali piłkarzy, wyjaśniając jak ważny jest to mecz. Tym razem był ich więcej niż zwykle, bo ponad 100 osób, bo też czas był szczególny. Kielecki nokaut nastąpił cztery dni przed derbami, których Lechia nigdy na poziomie Ekstraklasy nie przegrała.
Nic złego się nie stało, nikomu włos z głowy nie spadł. Słabe było tylko to, że w dobie mediów społecznościowych kibice zaczęli wrzucać zdjęcia z przerwanego treningu. Zaraz poszło po Polsce, że bandyci, a działo się to niedługo po tym jak na klubowym parkingu poszarpano piłkarzy Legii Warszawa.
Niemniej atmosfera była taka, że bez względu na wynik po meczu przy Traugutta 29 musiało być ciekawie. Albo piłkarze przegrają i zostaną zaszlachtowani, albo co mniej prawdopodobne wygrają i zostaną bohaterami. Po raz pierwszy w ekstraklasowej historii Arka była faworytem, była nieco wyżej w tabeli i do tej pory u siebie przegrała tylko raz. Po raz kolejny jednak okazało się, że derby rządzą się swoimi prawami, a Wielkie Derby Trójmiasta jeszcze odrębnymi J
DERBY!
A jednak Victoria! I to wcale nie Steven. Jeśli wtedy, 3 listopada 2017 roku Arce nie udało się pokonać Lechii to chyba już nigdy. Oczywiście trochę przesadzamy, bo ta wygrana była jak najbardziej zasłużona. „Śledzie” po raz kolejny widocznie się przemotywowali i zamiast grać w piłkę postawili na rugby. Tymczasem Lechia przynajmniej próbowała grać swoje. Milos Krasic był najlepszy na boisku, przebiegł najwięcej ze wszystkich. Na Serbie, który grał w Serie A, Derby Trójmiasta nie robią specjalnego wrażenie, jednak mając kilka milionów euro na koncie postanowił się zmotywować i zagrał jak za najlepszych lat. Dobrą formę zachował na następny tydzień, gdy znów był najlepszy z Wisłą Płock (3:0), gdy zdobył swego ostatniego gola dla Lechii i rozegrał ostatni przyzwoity mecz.
Wracając do Gdyni – „Kraso” asystował przy golu Flavio w 95 (!) minucie. Na cześć tej bramki powstał nawet mem autorstwa klubowego grafika: jesteś tak piękna jak gol Flavio w 95. minucie. W środkowej strefie Krasiciowi kroku dotrzymywał Wolski, który pamiętał rady kibiców z treningu motywacyjnego i grał w piłkę. To on dośrodkowywał w 67.minucie na głowę Marco Paixao, który z bliska pokonał bramkarza Arki. Niestety VAR tę bramkę anulował, co wprawiło miejscowych kibiców w euforię większą niż zdobycie krajowego pucharu. Jednak co się odwlecze to nie uciecze oraz oliwa zawsze sprawiedliwa!
Krasić i Wolski mogli czynić spustoszenie w gdyńskiej obronie, reszta też robiła swoje. Błażej Augustyn idealnie trafił Patryka Kuna piłką w nos zaraz na samym początku, pokazując że nasi nie dadzą się stłamsić. Było to na granicy chamstwa, ale czasem tak trzeba. Pytanie czy wcelował jak chciał, czy mu zeszła? Cała drużyna wreszcie mężnie walczyła. O to chodzi w piłce, a szczególnie w derbach, do jakości piłkarskiej wreszcie zostały dodane tzw. cechy wolicjonalne.
Adam Owen wiedział co się święci, więc za radą swych asystentów Maćka Kalkowskiego i Piotrka Wiśniewskiego zaordynował przez pierwszy kwadrans ciągle grać tzw. „lagę”. Piłka nie może dotknąć ziemi – uczulał. Arkowcy zgłupieli, bo przecież to ich sposób gry! Myśleli, że Lechia będzie grała tysiącem podań, wówczas odbiorą jej piłkę w środku pola i zaatakują. Tymczasem nie było jak odebrać piłki, bo ta początkowo wciąż latała nad głowami.
Dodatkowe smaczki mieliśmy poza boiskiem. Niejaki Sobieraj, który zapowiadał występ, jednak ostatecznie przegrał z przepukliną, w przerwie meczu mówił, że nie musi się przebierać by powstrzymać braci Paixao. Chwilę potem w drodze na murawę zaczepiał Marco: jak tam przyjaciółeczko? „Sobi” wyprzedził epokę, bo „dzban” został wybrany słowem roku dopiero w 2018. Pięknie go bracia uciszyli w doliczonym czasie gry, paluszkiem na ustach. A film z klubowej telewizji Arki ze zrozpaczonym Sobierajem jeszcze długo krążył po lechijnych portalach i fanpagach. To było piękne! A jeszcze piękniejsze nastąpiło na Traugutta. Prawdziwie królewskie powitanie, był tysiąc ludzi, może dwa. Kibice wpadli do autokaru, chwycili Marco. To ty strzeliłeś? Nie, brat! A mówią, że nie rozumieją po polsku. Asystentowi trenerowi Maciejowi Kalkowskiemu lekko zaszkliły się oczy (czyżby od racy trzymanej przez Simeona Sławczewa?). W wywiadzie dla weszło Maciek opowiadał, że przy nich Adam Owen wysłał film z przywitania swemu walijskiemu podopiecznemu z kadry. Gareth Bale odpisał: – Co jest Adam, wygraliście Ligę Mistrzów.
PINOKIO
Wygrane derby dały oczywiście chwilę oddechu, w atmosferze względnego rozluźnienia doszło do corocznego spotkania z kibicami. W drugiej kolejności odpytywani byli piłkarze i trener: Michał Nalepa dowiedział się, że jest słaby (co potwierdził w przerwie zimowej Adam Owen odsuwając go do rezerw), a Paweł Stolarski wyznał że wygrane derby to najlepszy dzień w jego życiu. Co na to żona? Dopytywano. Tu „Stolar” dyplomatycznie nabrał wody w usta jak na osobę trzykrotnie podchodzącą do matury przystało. Nauka nie zając, jednak z przez egzamin dojrzałości nie zagrał w jednym z meczów decydujących o utrzymaniu w Ekstraklasie pod koniec sezonu. Wspomniany Owen przyznał, że został zatrudniony w Lechii jako trener, który miał pomóc drużynie wyłącznie w kwestii przygotowania fizycznego.
Inne stanowisko przedstawili w pierwszej, znacznie burzliwszej części spotkania, Nowak z Mandziarą. Obaj przekonywali, że Walijczyk został sprowadzony z myślą, aby docelowo poprowadzić pierwszy zespół Lechii i w innym przypadku nie byłoby go w ogóle w Gdańsku.
Lepiej od Prezesa wypadł Dyrektor Sportowy, choć poprzeczka nie była zawieszona specjalnie wysoko. Nowakowi zostało jeszcze trochę amerykańskiego luzu w zanadrzu, w nawijaniu makaronu na uszy zawsze był dobry. Retorycznie pytał kiboli: chcecie by było tak jak w Lubiniu, że Holendrzy odpowiadają za młodzież?
Co? Nie! Oczywiście, że nie! Gdzie my, gdzie jakiś Lubin! O poziomie niektórych z nich świadczy to, że część łyknęła plotki o planowanym przeniesieniu Lechii do Lublina…
Niech za komentarz posłuży fakt, iż na koniec spotkania Mandziara dostał na koniec książkę „Pinokio”.
Słów kilka należy poświęcić publicznym wystąpieniom naszego prezesa w tamtym czasie. Najgłośniejsze to chyba wrześniowy udział w Lidze Plus Extra. Klubowe Biuro Prasowe dowiedziało się o planach bossa z twittera Andrzeja Twarowskiego Canal Plus. Już abstrahując od średnich umiejętności językowych prezesa, wydaje się że nie jest stworzony do tego typu programów. Prowadzący byli dobrze przygotowani i pytali m.in. o Kuciaka, który nie chciał wsiąść do autokaru wiozącego drużynę na mecz wyjazdowy. Prezes szedł w zaparte i zaprzeczał, mieliśmy wrażenie że duet Smokowski-Twarowski mógłby mocniej docisnąć pedał gazu, wtedy by w ogóle z odpytywanego nie zostało nic.
Ktoś celnie spuentował: Występ prezesa LG pana Mandziary w Lidze+ Extra odpowiada pozycji Lechii w tabeli ekstraklasy.
Znacznie przychylniej było w polsatowskim Cafe Futbol u Mateusza Borka, starego znajomego Adama Mandziary. Choć i tu nie obyło się bez chwili grozy. „Mati” zagaił:
– Znamy strukturę właścicielską Lechii Gdańsk…
W słowo wszedł mu Roman Kołtoń:
– No właśnie, czy znamy?
W tym momencie najazd kamery na blade lico prezesa, który wyraźnie się zapowietrzył, zapominając nie tylko polskiego, ale i niemieckiego języka w gębie.
Może jesteśmy dziecięco naiwni, ale to właśnie jest dość zasadnicze pytanie, leżące u podstawy wszelkich problemów: kto tak naprawdę jest właścicielem i czemu nie chce się ujawnić?
Na zakończenie roku 2017 po 21 kolejkach Lechia była 11. w tabeli z 24 punktami, z siedmioma punktami straty do ósmej Wisły Kraków i z pięcioma przewagi nad Piastem Gliwice, który otwierał strefę spadkową. Wszyscy mieli nadzieję, że jak w poprzednich latach będziemy trzymać głowy wysoko i gonić górę tabeli. Jakże srogo się mylili…
NAJNIŻSZA FREKWENCJA
Tymczasem sytuacja finansowa stawała się dramatyczna. Co najmniej kilku piłkarzy wysłało przedsądowe wezwania do zapłaty. Najbardziej palili się do odejścia obcokrajowcy, Oliveira i Balde których nie wiadomo czy bardziej zaskoczyła niska temperatura, czy fakt zawodowy klub może funkcjonować bez płacenia pracownikom. Nie kryjmy, że zaskoczyło to Adama Owena, stąd skąd przybył było to nie do pomyślenia,
W takiej oto fantastycznej atmosferze drużyna udawała się na turecki obóz. Na liście nie było Matrasa, Kuświka, Michała Nalepy, o których zimą to ciekawostka pytała…Arka Gdynia, która widocznie chciała mieć dwóch piłkarzy o tym samym imieniu i nazwisku. Ostatecznie w samolocie znaleźli się Jakub Wawrzyniak i Sebastian Mila, którzy też mieli być odpaleni. Był też wracający z wypożyczenia Gerson, który miał być ostoją obrony, rok zaczął w podstawowym składzie, a jeszcze przed końcem sezonu rozwiązał kontrakt za porozumieniem stron.
Co się działo na obozie w Turcji obrosło przeróżnymi legendami. A właściwie co się nie działo. Drużyna ponoć się nie przemęczała, a przecież wiadomo że polskiego piłkarza trzeba gonić, głównie łapano świeżość i szlifowano grę systemem 1-3-5-2. Po jednym ze sparingów Daniel Łukasik, czyli nasz ulubiony piłkarz wszechczasów przyznał, że zaczynają go kumać i że może być skuteczny w lidze.
Grubo przesadził, śmiemy wręcz twierdzić że Lechia grając do końca sezonu trzema obrońcami spadłaby z Ekstraklasy. Z drugiej strony drużyna za bardzo nie miała kiedy popracować. Obóz w Belek odbył się w dniach 14-22 stycznia. Dwa skrajne dni na drogę. Czyli zostaje siedem dób. Gdy jest sparing nie ma już treningu. Niewiele. A czemu tak? Otóż poprzedni szkoleniowiec wymyślił, że po powrocie do kraju z Turcji drużyna jeszcze na pięć dni uda się na zgrupowanie do Niemiec, do Koeln, by być bliżej Franza-Josefa Wernze. Pańskie oko, konia tuczy. Jeden dzień przed wyjazdem wybuchła prawdziwa bomba. Otóż niemieccy gospodarze poinformowali Lechię, że jedyny sparing z Viktorią Koeln odbędzie się na sztucznej murawie, w tej sytuacji obóz został odwołany. W szatni przy Traugutta wisiała lista 24 piłkarzy, którzy nazajutrz mieli lecieć na zachód.
Cała Polska zaniosła się rechotem. Ale beka! Śmiał się nawet prezes Adam:
– Do Niemiec chcieliście jechać na obóz? Zimą? Czyj to był pomysł. Haha!
Piłkarska wiosna zaczęła się tak jak skończyła jesień, czyli słabo. Remis, przegrana, przegrana, remis (2:2 z Niecieczą, przy najniższej w historii ligowej frekwencji na Letnicy , znów remis z Lubinie i skończyła się cierpliwość gdańskich włodarzy dla Adama Owena. Fajny człowiek, słaby trener. A może inaczej dobry trener, ale bez wyników. Jego trwająca pięć miesięcy i przyniosła bilans: cztery wygrane – sześć remisów – sześć przegranych. Trener przygotowania fizycznego, za którego kadencji drużyna wyglądała fatalnie fizycznie. Nikt za nim nie tęskni. Czego zabrakło by osiągnąć sukces? Stabilizacji finansowej, bo ona była głównym tematem rozmów w szatni, a nie kto wykonuje rzuty wolne i czy niski pressing jest lepszy czy wysoki. Po sezonie 2016/17 w drużynie powinna rozpocząć się gruntowna przebudowa, ale ani Piotr Nowak się do tego nadawał, ani jego następcy Owenowi nie dano czasu. Udało się dopiero Piotrowi Stokowcowi, któremu pomogło nieco samoistne przewietrzenie szatni.