Andrzej to nie imię, a styl życia – tak mawiają. W dniu imienin spróbujemy stworzyć drużynę, która będzie składała się tylko z nosicieli tego pięknego imienia.
1. ANDRZEJ GŁĄBIŃSKI – w bramce kandydatura Andrzeja Głąbińskiego jest niepodważalna. „Ali” przybył na Traugutta z Arki Gdynia, gdzie nie mieścił się w składzie. Z Gdyni się wywodzi i do dziś gra w barwach żółto-niebieskich oldboyów. W Lechii bronił bez szczęścia, pech nie opuszczał go nawet po zakończeniu kariery. Gdy biało-zieloni z hukiem spadali z II ligi w roku 1982 skład został tak odmłodzony, że na pożegnalny mecz u siebie z Olimpią Poznań zabrakło bramkarza. Już rozgrzewał się któryś piłkarzy z pola, gdy przyjechał taksówką w swetrze „Ali” Głąbiński, który ostatni mecz w podstawowym składzie zaliczył osiem miesięcy wcześniej. Bramkarz nie ustrzegł się błędu w doliczonym czasie gry puścił gola i goście wygrali 1:0.
2. ANDRZEJ MARCHEL – gdy Głąbiński kończył, Marchel zaczynał. Pozyskany z Gryfa Wejherowo, Marchel zadebiutował w wieku 17 lat w drugoligowej Lechii. Jako nastolatek popularny „Luis” zdobył z Lechią puchar i superpuchar Polski. Jak to Andrzej miał trochę pecha, bo w półfinale PP z Ruchem Chorzów zamiast do bramki z rzutu karnego trafił w poprzeczkę. W wieku 22 lat z Traugutta przeniósł się na poznański Golęcin, gdzie w barwach Olimpii odbywał służbę wojskową. Po dwóch latach wrócił do Lechii, z którą spadł z ligi po barażowych meczach z Olimpią właśnie. W drugiej lidze znów odezwał się andrzejowy pech, gdy lechiści wybrali się na mecz wyjazdowy samolotem do Rzeszowa na spotkanie ze Stalą, zremisowane 1:1. Bramka dla gospodarzy padła z rzutu karnego podyktowanego w 90. minucie zawodów. Takie sprawy zawsze śmierdzą, a ta wyjątkowo. Robert Bąk ze Stali znalazł się obok Andrzeja Marchela i najzwyczajniej w świecie runął jak długi na murawę. Na widowni rozległ się śmiech, sędzia Jan Trajan z Wałbrzycha również wykazał się poczuciem humoru i podyktował rzut karny, pewnie wykorzystany przez samego „poszkodowanego”.
„Luis” zakończył karierę zbyt wcześnie, bo w wieku 28 lat, po dziwnie pachnącym przegranym meczu z Pogonią Szczecin 0:1. Dziś z powodzeniem występuje w barwach biało-zielonych weteranów, prezentując formę jak za dawnych lat.
3. ANDRZEJ SALACH – niestety już świętej pamięci. „Dundi” debiutował w 1978 roku z Puszkarzem, Gładyszem i Makowskim, kończył 15 lat później z Wojciechowskim, Giruciem i Kaczmarczykiem. W międzyczasie jedynie na chwilę wyjechał do USA. Nie jest tajemnicą, że lubił dobrą zabawę. Gdy Trener Wojciech Łazarek przyszedł do Lechii z poznańskiego Lecha, przyzwyczajony był do gry z europejskimi rywalami. W latach osiemdziesiątych można było zgłosić się do Pucharu Intertoto, zwanego również Pucharem Lata. To był powiew Europy.
Najbardziej pamiętny był wyjazd na mecz ze Spartą Praga. Na czechosłowackiej granicy celnicy chcieli odłączyć od pociągu wagon, którym jechała drużyna. Tak weseli byli piłkarze. Andrzej Salach, lubił czeskie piwo i akurat siedział na ławce rezerwowych, gdy komuś coś tam pękło. Wołają więc go, żeby wchodził, a on był już po kilku piwach. Miał kryć Jana Bergera, tamtejszego tuza. Andrzej zagrał wtedy najlepiej w życiu.
– Teraz chyba już zawsze będę po piwku grał! – krzyczał do kolegów tuż po zejściu z boiska.
Dziś pamięć Andrzeja Salacha kultywuje Roman Józefowicz, organizując wraz z Pokoleniami Lechii Gdańsk, turniej jego pamięci.
4. ANDRZEJ KACZMAREK – solidny środkowy obrońca, który grał w Lechii na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego stulecia. Z Lechii odszedł za miedzę do Stoczniowca. W 1975 roku „Stocznia” w składzie z Andrzejem Kaczmarkiem oraz lechistami w przyszłości Lechem Kulwickim i Bobo Kaczmarkiem wygrała przy Traugutta 1:0. Być może zadziałał efekt zaskoczenia, bo Stoczniowiec zagrał w biało-zielonych strojach. Na drugoligowej mecie łódzki Widzew okazał się lepszy od Lechii o dwa punkty. Tyle wówczas przyznawano za zwycięstwo.
5. ANDREU – hiszpański wynalazek „Bobo” Kaczmarka, którego trener znał jeszcze z Polonii Warszawa. W Lechii kataloński Andrzej zagrał osiem razy, po czym zatęsknił za domem i odszedł do Racingu Santander. Później grał w australijskim Western Sydney Wanderers, czyli wędrowcy z zachodniego Sydney. Zważywszy, że w międzyczasie zaliczył epizody w Gruzji i Nowej Zelandii, wydaje się że ten klub był jego miejscem na ziemi.
6. ANDRZEJ GOLECKI – wychowanek Arki (zdążył dla niej zagrać w czerwcu 1984 roku, gdy „górka” była tak biało-zielona jak żółto-niebieska nie była nigdy), najlepszy okres kariery miał w Bałtyku, zdołał jeszcze zagrać w Polonii Gdańsk, Lechii/Polonii, która potem została przemianowana na Lechię. Czy poza Goleckim drugi piłkarz, który zaliczył tego typu komplet? Na posiadacza sumiastego wąsa, typowego Andrzeja padło podejrzenie o skłonności handlowe po przegranym meczu ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki. Lechia przegrała 0:2 u siebie, a debiutował wówczas niespełna 18-letni Sebastian Mila.
7. ANDRZEJ STRETOWICZ – pochodzący z Tczewa, uchodził za wielki talent. Do Lechii trafił w wieku 20 lat i zagrał w trzecioligowym sezonie 1997/98. Nie zdołał strzelić ani jednej bramki, nawet w spotkaniu z Olimpią Grudziądz wygranym 12:0. Potem zabrał się za zwiedzanie świata, grał m.in. w Wietnamie, USA, Wyspach Owczych. Andrzej Obieżyświat.
8. ANDRZEJ GŁOWNIA – pseudonimu „Lufka” miał nie dlatego, że pochłaniał lufkę za lufką, tylko palił papierosy przez lufkę. Głownia grał w ataku gdańskiej Lechii ze Zdzisławem Puszkarzem w latach 70., ustawieni jeden za drugim, a nie obok siebie. Dziś to norma, wtedy rewolucja. Po zakończeniu kariery Głownia został kioskarzem. Kiedyś nawet został kioskarzem miesiąca czy roku w plebiscycie „Dziennika Bałtyckiego”.
9. ANDRZEJ BIKIEWICZ – wychowanek Ogniwa Sopot, występował też w MRKS Gdańsk i Bałtyku. Ale to z Arką Gdynia sięgnął po największe sukcesy w swojej karierze, przy Ejsmonda zdobył Puchar Polski i zagrał w europejskich pucharach. Do Lechii trafił na klika meczów rundy wiosennej sezonu 1981/82, jednak nie bardzo pomógł, bo drużyna spadła do III ligi. Potem został trenerem, prowadził biało-zielonych w trzecioligowym sezonie 1997/98. O jego trenerskich metodach krążyły legendy. Nie zawsze pozytywne. Jak na Andrzeja przystało – dumny posiadacz wąsa.
10. ANDRZEJ RYBSKI – „Rubik” aka „Ryba” był ulubieńcem trybun podczas drugoligowego sezonu 2007/2008. Za kadencji trenera Dariusza Kubickiego ze składu wygryzł go Paweł Buzała, ale gdy Rybski z niej wchodził na boisko notował gole i asysty. Nic dziwnego wszak jego ojciec, również Andrzej, był hokeistą Łódzkiego Klubu Sportowego. W ekstraklasie nie było już tak dobrze, zapewne dlatego że klub kupił jego łotewskiego sobowtóra, Ivansa Lukjanovsa. Natępnie „Ryba” grał w sympatyzującej z Lechią, Chojniczance, ale na każdym kroku podkreśla, że czas spędzony nad Motławą, był najlepszym w jego piłkarskiej karierze.
11. ANDRZEJ WYDROWSKI – mimo, że obrońca zagra w andrzejkowej drużynie z numerem 11, jak jego brat-bliźniak Janusz, z którym często był mylony. Andrzej debiutował w Lechii w wieku 16 lat, 1 miesiąca i 11 dni w czerwcu 1981r. Jego brat uczynił to trzy miesiące wcześniej w wieku 15 lat, 10 miesięcy i 12 dni. Długo lepszy pod tym względem był jedynie Sławek Wojciechowski, który pierwszy raz zagrał dla Lechii mając 15 lat 7 miesięcy i 23 dni. Potem to osiągnięcie w 2019 r. przebił Kacper Urbański, który w dniu debiutu 15 lat, 3 miesiące i 14 dni i był drugim najmłodszym zawodnikiem w historii polskiej Ekstraklasy. Za zdolniejszego z bliźniaków Wydrowskich uchodził Andrzej i on zagrał dla biało-zielonych więcej razy. Potem obaj bracia pod dowództwem Jerzego Jastrzębowskiego zakotwiczyli w Arce Gdynia, po czym tajemniczo zakończyli kariery by poświęcić się studiowaniu świętych ksiąg w barwach Świadków Jehowy.
TRENER/MENAGO: ANDRZEJ JUSKOWIAK – nigdy nie zagrał w Lechii, ale wobec andrzejowego deficytu umieszczamy go jako trenera/menago. Był w Lechii dyrektorem sportowym. I jak to w tym fachu bywa, raz na wozie, raz pod. Jego kadencja to czwarte miejsce w roku 2014.
PREZES: ANDRZEJ JANUSZEWSKI – najważniejszy Andrzej, bo prezes. Szef wszystkich szefów. Przybył na wybrzeże z Dolnego Śląska i sprawił, że Lechia zaczęła grać jak z nut. Oddajmy głos ówczesnemu Dyrektorowi klubu Zbigniewowi Golemskiemu:
„Z inicjatywy Jasia Oficjalskiego to się wszystko zaczęło kręcić. Pułkownik zlecił firmie Januszewskiego jakieś duże roboty, dogadali się w sensie towarzysko-sportowym i to się zaczęło kręcić wtedy. Januszewskiemu to się spodobało, na piłce się nie znał, był przyjezdny z Wrocławia, chciał w tym towarzystwie zaistnieć i wiedział że przez sport mu się to najłatwiej uda.
Po zdobyciu pucharu chłopcy dostali mieszkania na Chełmie, Kruchy, Maciek Kamiński to wszystko załatwił Januszewski. Ten sukces pucharowy sprawił, że tych firm nie trzeba było namawiać do dawania pieniędzy…”
WŁAŚCICIEL: ANDRZEJ KUCHAR – i tu należy wycofać powyższe słowa, że najważniejszy jest prezes, bo nad nim jest jeszcze jeden Andrzej – właściciel. Andrzej Kuchar był całkiem niezłym trenerem koszykówki, prowadził m.in. krajową reprezentację, po czym współtworzył telewizję Polsat, by wreszcie skierować swe uczucia na kopaną. W promocyjnej cenie został właścicielem Lechii i przez lata prowadził politykę zaciskania pasa. Po sprzedaży klibu nie do końca wiadomo komu, wciąż pojawiały się pogłoski, że Kuchar przejmie stery w Śląsku Wrocław czy Wiśle Kraków, ale prawda jest taka, że najbardziej ze wszystkiego lubi pojeździć na rolkach w Gdańsku-Brzeźnie.