Futbol! Ta miłość zrodziła się sama. Na Wybrzeżu właśnie przed 25 laty staliśmy się niewolnikami kopanej. A wszystko zaczęło się tak niewinnie…
Kwiecień 1945. Nad miastem unosi się jeszcze swąd dymu, a z Helu dociera głuchy pomruk artyleryjskiej kanonady, a gdańscy milicjanci rozgrywają pierwsze piłkarskie spotkanie. 6:1! – taki był wynik tego pamiętnego meczu z radzieckimi żołnierzami. Dobry początek!
Wkrótce toczą się już zorganizowane rozgrywki. Coraz pełniejsze stadiony oglądają zmagania Gedanii, Pogoni, Pocztowego, Ogniwa, Gromu, Lechii…Nie mamy jeszcze swojej sympatii. Szukamy, rozglądamy się: na kogo postawić? I oto jest – Lechia! Trudno dociec dlaczego właśnie ona, ale nos kibica nie zawodzi. Wybór był trafny! – Lechii przyszło zapisać najpiękniejszą kartę w 25-letniej historii gdańskiej piłki.
Pierwszym powojennym mistrzem Wybrzeża zostaje jednak Gedania. Fallow, Kurowski, Richert, Kasprowicz, bracia Adamczykowie stanowili trzon tego ambitnego, choć na pewno mniej finezyjnego od Lechii zespołu. Gedania nie spełnia jednak marzeń rosnącej rzeszy gdańskich sympatyków piłki. W rozgrywkach o mistrzostwo Polski potyka się już o pierwszą przeszkodę – przegrywa 2:6 z RKU Sosnowiec. Koniec kariery.
A Lechia robi prawdziwą furorę! Lokalni rywale z coraz większym trudem dotrzymują jej kroku: w Gdańsku w towarzyskim spotkaniu przegrywa Legia, cztery bramki wywozi znad morza wielokrotny mistrz Polski – Ruch Wielkie Hajduki (dziś Chorzów). Stadion we Wrzeszczu z coraz większym trudem mieści kibiców.
16 czerwiec 1946 – pierwsze oficjalne spotkanie międzynarodowe. Na Stadionie Miejskim przy Traugutta pada rekord frekwencji i…mocnych przeżyć. 25 tysięcy widzów w amfiteatrze, Lechia i zespół węgierski na murawie. 6 zawodników gości – to ówcześni reprezentanci Węgier. Wspaniała gra, oklaski przy otwartej kurtynie. Kapitalne zagrania Madziarów i błyskawiczne kontrakcje gdańskiego ataku – Pochopin – A. Kokot – Skowroński – Grządziela – Kupcewicz. 44 minuta Pochopin ogrywa obrońcę i strzela z bardzo trudnego kąta. 1:0! Przeżyliśmy wtedy pierwszy zbiorowy szał na gdańskim stadionie. W powietrzu fruwało wszystko – czapki, teczki i…marynarki.
Ale – po przerwie – w miarę upływu czasu, umiejętności piłkarzy znad Dunaju musiały wziąć górę. 1:6 przegrała Lechia, przegrała ale zdała egzamin.
Rok 1948. Futbolowe szaleństwo sięga zenitu! Biało-zieloni walczą o ekstraklasę. Gromią wszystkich po kolei! Rozgrywki finałowe przeradzają się w spacerek – 7 zwycięstw, 1 remis. Awans w wielkim stylu! Szombierki – drugi awansujący do I ligi zespół – są gorsze o 6 punktów!
A oto bohaterowie – jedenastka Lechii, która zapoczątkowała nową erę gdańskiego futbolu: Pokorski (Łoś), Nowakowski, Smug (Żytniak), Nierychło, Kamzela, H. Kokot, A. Kokot, Goździk, Rogocz, Skowroński, Kupcewicz.
Wiosna 1949. Pierwsze spotkanie w ekstraklasie i…pierwsza klęska – 1:5 z Cracovią w Krakowie. Dziesiątki tysięcy kibiców przeżywają gorycz niepowodzenia, a kronikarze odnotowują, że pierwszą „ligową” bramkę zdobył dla Lechii Nierychło.
Ale tydzień później, stadion we Wrzeszczu przeżywa znów swój piękny dzień. Ruch nie ma nic do powiedzenia. Już w 20 sekundzie pada bramka. Ślązacy nawet nie dotknęli piłki, a już znakomity Brom musiał ją wyciągać z siatki. Coś fantastycznego! Po 10 minutach było 3:0!
Stadion wrzał. Wybuchy entuzjazmu słychać było aż w Oliwie. Ostatecznie Lechia wygrała 5:3, a wszystkie bramki dla Ruchu zdobył…junior Gerard Cieślik. A więc i my oglądaliśmy narodziny wielkiej kariery piłkarza 25-lecia.
Lechia gola! Co niedziela komplet widzów, choć nasi ulubieńcy grają ze zmiennym szczęściem. Spadają by po 2 latach znów powrócić do I-ligowego grona…Dwa sezony i…ponownie II liga. Kwarantanna trwa tym razem tylko jeden rok – Lechia po raz trzeci wywalczyła awans.
Teraz rozpoczyna się najpiękniejsza karta gdańskiego piłkarstwa. Zespół biało-zielonych gra już w całkowicie innym składzie. Tylko nieliczni pionierzy, jak Rogocz czy Kokot pozostają na murawie. Pojawiają się nazwiska braci Gronowskich, Baszkiewicza, Kusza, Lenca, Korynta, Musiała, Kalety, Kobylańskiego, niebawem awansują do drużyny juniorzy – Nowicki, Adamczyk, a potem Szlagowski, Gadecki, Frąckiewicz.
9 sezonów w ekstraklasie. Bez przerwy! Rok 1955 – Lechia w finale Pucharu Polski; rok 1956 – III miejsce w I lidze (przez wiele tygodni lider ekstraklasy!), rok 1957 – V miejsce, 1958 – znów piąte…
Trudniej było wówczas wygrać z Lechią w Gdańsku niż obecnie z Górnikiem w Zabrzu. Przegrywała więc Legia, Wisła, Ruch, Polonia – prawdziwe pogromy notowały Cracovia (5:1) i Zagłębie (5:0).
Łącznie 12 sezonów przebywali biało-zieloni w lidze. Kilka danych dla miłośników statystyki: 252 mecze w ekstraklasie, 79 zwycięstw, 52 remisów; stosunek bramek 273:395. Najlepsi strzelcy (okres I-ligowy): Adamczyk – 36 bramek, R. Gronowski – 35 bramek, Nowicki – 30, Rogocz – 29, Musiał – 21. Natomiast najlepszym strzelcem w historii (I i II liga) był Rogocz – 60 bramek przed R. Gronowskim -56 bramek.
Ale wybrzeżowe piłkarstwo to nie tylko Lechia. Futbol królował w całym gdańskim sporcie. W roku 1952 do II ligi awansowała Polonia i z przerwami przebywała tam 8 lat. Przez 4 sezony na zapleczu ekstraklasy przebywała Arka, a dwa lata w II lidze grał Bałtyk.
Ciekawe zdarzenie wiąże się z awansem Arki. Otóż w roku 1960 o awansie gdynian do II ligi zadecydowała…złotówka. W decydującym o wejściu meczu z Hutnikiem Nowa Huta rozgrywanym w Warszawie, mimo dogrywek utrzymywał się wynik remisowy. Wówczas arbiter zarządził losowanie. Ówczesny kapitan zespołu gdyńskiego, Maksymilian Sprada (obecnie kapitan jedenastki piłkarskiej naszego transatlantyka „Stefana Batorego) wybrał reszkę. Miał szczęśliwą rękę – wylosował II ligę. A złotówka – pięknie oprawiona – do dziś stanowi jedno z najcenniejszych trofeów znajdujących się w klubowych gablotkach gdynian.
Gdański futbol przeżywał hossę. Doskonale spisywała się Lechia, z dużym powodzeniem grali nasi II-ligowcy, a patrząc na poczynania starszych kolegów, po najwyższe laury sięgała młodzież. W roku 1957 juniorzy Lechii zdobyli mistrzostwo Polski, a w następnych latach tytuł wicemistrzowski dwukrotnie dzierżyła Arka.
Piłkarze wybrzeżowych klubów mieli w kraju ustaloną markę. Wielokrotnie nazwiska gdańszczan trafiały do notesów selekcjonerów. Najczęściej w koszulce z białym orłem grywał znakomity stoper – Roman Korynt – aż 35 razy. Kariera tego zawodnika to kawał historii polskiego futbolu. Dwukrotnie – w latach 1959 i 1960 – zdobywał on tytuł piłkarza roku.
Największym pechowcem był niewątpliwie Henryk Gronowski. „Człowiek bez kości” – mówiły wielkie tytuły gazet z lat pięćdziesiątych. Ale Gronowski nie miał szczęścia – w tym samym czasie w polskiej piłce pojawił się prawdziwy fenomen bramki – Szymkowiak. Gdańszczanin był więc „wiecznym rezerwowym” – aż 22 razy oglądał grę Szymkowiaka stojąc za bramką biało-czerwonych. Raz tylko – w meczu z Finlandią stanął między słupkami i nie zawiódł.
Poza Koryntem i H. Gronowskim w I reprezentacji kraju grywali – Z. Gadecki – 6 razy (jedyny gdański olimpijczyk w tej dyscyplinie sportu) oraz R. Gronowski i A. Kokot po 1. W drugiej drużynie natomiast występowali: Korynt i R. Gronowski – po 4 razy, H. Gronowski, A. Kokot i A. Kobylański – po 2 razy, Goździk, Nowicki i Typek mieli po 1 występie.
6 naszych zawodników – Frąckiewicz, Gross, Szlagowski, Górny, Deyna, Erlich – grało w drużynach młodzieżowych, a 10 w drużynach juniorów.
Ale po latach tłustych – jak mówi przysłowie – przychodzą chude. Najczarniejszy dla gdańskiego futbolu okazał się rok 1963: Lechia spadła z I ligi, Arka i Polonia opuszczają II ligę. Wydawało się, że kryzys będzie przejściowy, że za rok, za dwa nad gdańskim stadionem znowu zabrzmi chóralne „Sto lat”.
Niestety, nie zabrzmiało dotychczas. „Pozbierała się” tylko Arka (obecnie MZKS Gdynia), która jest naszym jedynym reprezentantem w II lidze i z nią wiążemy aktualnie największe nadzieje na ekstraklasę.
Biało-zieloni osiągnęli dno kryzysu – przeżyli gorycz jeszcze jednej degradacji: spadli do III ligi…ale nie zostali sami. Kto nie wierzy, niech wybierze się na stadion we Wrzeszczu. Nie, nie ma 35 tysięcy widzów, jak w latach prosperity – jest pięć, może siedem, ale tych najwierniejszych.
ALBERT GOCHNIEWSKI