Bardzo długo był najlepszym strzelcem w ekstraklasowej historii Lechii (36 goli w 117 meczach). Wyprzedził go dopiero Flavio Paixao. Bogdan Adamczyk, bo o nim mowa, gdy usłyszał o co chodzi innej lokalizacji niż Hotel Roko przy Traugutta, w ogóle nie brał pod uwagę. Dla niego Lechia to ta ulica, gdzie zresztą długo mieszkał…
PO WOJNIE
Przyjechaliśmy z rodziną do Gdańska w 1947 roku z Radomia gdzie się urodziłem. Gdy wojna się skończyła jako 10-letni chłopak widziałem Niemców powieszonych na latarniach i inne nieprzyjemne widoki.
Do Gdańska jechaliśmy takim bydlęcym wagonem trochę to trwało, gdy dotarliśmy zamieszkaliśmy przy Traugutta 25 dosłownie dwa domy od stadionu, także można powiedzieć, że byłem na Lechię skazany.
Żeby uzmysłowić wam jakie to były czasy, opowiem pewną historię.
Pewnego razu, z 13 lat może miałem, w tramwaju jadę, za pasem miałem mauzera, poza tym tu niedaleko sobie wykopałem taką damską szósteczkę, elegancką. Kapotę wdziałem, płaszcz taki poniemiecki. Tramwaj prawie szyb nie miał, zabite dyktą większość. Pojazd ruszył, płaszcz się odchylił, ludzie patrzą na mnie, o co chodzi. Podnosi się taki facet, z tyłu mnie za kołnierz, podniósł, tramwaj się zatrzymał, odpiął ten pas: „Gówniarzu jeden, bronią się będziesz bawił, wojna się skończyła”.
Ale wiele razy strzelałem jak najbardziej, ciekawiło mnie jak daleko pocisk w ziemię wejdzie.
Innym razem matka kupiła mi kurtkę z paskiem, skubaniec jakiś mnie podpalił pasek jak lont, pół kurtki mi się spaliło, chodziłem chyba do północy koło domu, bałem się wrócić.
ZDJĘCIE W KASIE
Często ze szkoły na Smoluchowskiego uciekaliśmy z lekcji, pół klasy nie ma, gdzie są? Na pewno na stadionie! Belfer od matematyki wparował na boisko, łobuzy, nieuki, krzyczał jak dopadł kogoś kto się zagapił, ten dostał bezlitośnie.
Skończyłem zawodówkę, po trzech latach nauki zostałem metaloplastykiem. Gdy odbudowywała się gdańska starówka, byłem zatrudniony w zakładzie pracy na Ogarnej, szefem był mistrz Marian Ogorzeja, świetny facet i fachura. O 13 czy wcześniej uciekałem na trening.
Umiejętności piłkarskie posiadłem chyba od razu jak piłkę dostałem, mówiąc nieskromnie. Tu na Traugutta drzewa nawet kiwałem, tu bramki robiliśmy. Ale zanim zacząłem trenować w Lechii na początku były “dzikie drużynki”. na te mecze przychodziły osoby z klubu i wypatrywali tych najbardziej zdolnych. Tych co mieli smykałkę brali do klubu. I pewnego razu też mnie to się przydarzyło. Podszedł do mnie facet i zaprosił mnie na treningi “przyjdź do nas, dostaniesz trampki, spodenki, koszulkę”. I tak to się zaczęło. Miałem w tedy 15 lat.
Długo nie grałem w tej drużynie juniorów, zostałem przesuniętu do zespołu rezerw, który razem jeździł z I drużyną na mecze ligowe. Byłem wtedy prawie najmłodszy i tak zostałem, aż do przejścia do seniorów i debiutu za kadencji trenera Forysia.
Mieszkanie z klubu dostałem jakoś w 1958/59 roku na Toruńskiej w wieżowcu, teraz wnuk tam mieszka. Oddałem kochanemu wnusiowi mieszkanie warte 350 tysięcy, ot tak. Krew i pot na murawie zostawiłem, żeby je dostać, ale to decyzja żony żeby jemu to dać, ja bym nie dał (śmiech).
Jako piłkarze nie chodziliśmy do pracy, zostawiało się zdjęcie w kasie, żeby wiedzieli komu płacą. Przecież mnie nie znali, nie wiedzieli kim jestem. Zatrudniony byłem w Zjednoczonym Budownictwie Miejskim, tam gdzie jest policja we Wrzeszczu, na Białej.
Potem doszły niewielkie obowiązki – był taki ośrodek w Borucinie, przyjeżdżały rodziny z dziećmi i musiałem robić za instruktora sportowego, biegałem z dziećmi, ciuciubabka, takie tam.
Na treningi kibice przychodzili, krzyczeli czasem, ten był widziany tu i tam, albo tamten że pił.
Pamiętam taką zagrywkę, którą miałem z „Piolą” (taką ksywę po włoskim piłkarzu Silvio Pioli miał Roman Rogocz), podawałem piłkę w pole karne, Rogocz mi odgrywał ja wychodziłem sam na sam, lekki zwód i szpicem puszczałem koło bramkarza, ta piłka ledwo leciała, płakała jak to się mówi nawet dziś, niektórym się wydawało że ja w ten sposób chce ośmieszyć bramkarza.
Mówili na nas „Murarze”, obronę mieliśmy faktycznie dobrą, Roman Korynt wiódł prym, Jureczek Kaleta też mu dotrzymywał kroku.
CZY JA PALĘ?
W Bydgoszczy gdzie wzięli mnie do wojska dwa lata grałem ze starym Bońkiem, taki długi, wysoki był. Ale syna nie pamiętam, chyba stary nie przynosił go na stadion. Stary Boniek palił papierosy jak lokomotywa.
Heniek Gronowski też palił dużo, Robert mniej. W tamtych czasach większość paliła, Heniek miał taką pozycję, że nawet do szatni nie schodził, wyszedł krok za murawę i już wówczas odpalał.
Ja też sobie też trochę popalałem, ale amatorsko. Miałem elegancką zapalniczkę Ronsona, pugilares też. Chodziłem do Orbisu na kawę, wieczorem do kawki sobie zapaliłem. W domu w ogóle nie paliłem.
Obiady, kolacje mieliśmy wspólne, całą drużyną, Hotel Monopol to była nasza baza wypadowa. Mecze były wcześnie, bo świateł nie było. Rodziny czasem zapraszano. Po dobrym meczu, bramkę się strzeliło, to trzeba było coś strzelić, by to uczcić.
AUSTRALIA
W 1963 roku spadliśmy z ligi, wtedy ja zacząłem się starać się o pozwolenie na wyjazd do Australii.
W końcu się udało w 1964 jakoś wyjechałem do krainy kangurów i byłem Number One (!), dwa lata tam grałem.
Potrzebowali napastnika i środkowego obrońcę, ze mną jechał taki zawodnik ze Śląska, miał potem osobiste kłopoty, bo poderwał żonę hotelarza, ale to nieważne.
Ja poleciałem sam do Australii, bez żony, miałem spore problemy z paszportem, który przecież wtedy leżał na milicji. Przyjdzie pan za miesiąc, wciąż tylko słyszałem. Trzy razy tak chodziłem, patrzyli na moje papiery, o nie, nie dostanie pan paszportu. Co pan tak chowa mówiłem do tego milicjanta, przecież to mój paszport!
Okazało się, że w tej Australii wcale tak dobrze nie zarobiłem. Przychodziło trochę ludzi na te mecze polonijne (Polonia New South Wales) puszczali kapelusz dookoła. Trzeba było pracować, spawałem rury, rozgałęzienia różne. Majstrem był Polak, ja też się jakoś wcisnąłem. Od rana do 17 robota, potem trening.
Tam była wieża Babel: Włosi, Jugole, Ruscy, Żydzi. U nas też grało dwóch Australijczyków, jeden Bułgar.
Z naszej gdańskiej ekipy Jurek Czubała najlepiej wylądował, bo był takim pomocnikiem stomatologa, potem przejął ten biznes, ożenił się dwa razy chyba, ja mieszkałem u jego teściów przez jaki czas. Wszystko działo się w Sydney, w dzielnicy Belrose.
Tam w Australii się dziwili, że ja grałem w piłkę w 1. lidze, to muszę pracować. Australijskie dolary dali, masz tu wyślij żonie, żeby wiedziała, że nie głodujesz.
Jak wróciłem do Polski Bogusław Gozdur był trenerem Lechii. Pamiętam, że Wojtek Łazarek nazywał nasz zespół „Gozdurki”.
Podczas mojej kariery najlepszy trener to zdecydowanie Tadeusz Foryś, który wcześniej i później prowadził reprezentację. Dbał o nas. Chodził do działaczy, gdy zajęliśmy 5. miejsce, zobaczcie kto jest za nami, ŁKS, Wisła. Uważacie, że to jest złe miejsce? Ktoś radio dostał, ubranie, dobry człowiek, dobry trener, z klasą.
OŚWIETLENIE NA TRAUGUTTA
Pierwsze derby – Lechia lepiej stała, puszyliśmy się, co to dla nas była Arka, na nas nie robiła wrażenia.
1964.09.02, Lechia Gdańsk – Arka Gdynia 2:1 (0:0)
Br: Charczuk 60`, Adamczyk 62` – Z.Gadecki 68
Lechia: H.Gronowski – Szróbka, Żemojtel, Wierżyński, Nowicki, Charczuk, Apolewicz, B. Adamczyk, Maksymiuk, Wieczorkowski;
Sparing był kiedyś ze Stoczniowcem drugoligowym wtedy. Na środku nie było światła, lampy były za bramkami, oświetlało bramkarza, pole karne, a dalej był już tylko odblask. To był pierwszy mecz z oświetleniem…
Który to był rok nie wiem? Żałuję, że tych gazet nie trzymałem, w Australii też dostałem taką statuetkę, ale nic nie zachowałem z pamiątek.
W kadrze B zagrałem dwa razy, bodajże z izraelskim zespołem klubowym (Hapoel/Maccabi?) w Łodzi, dostaliśmy komplet łyżeczek. Drugi mecz z Rumunią w Bukareszcie.
PLEBISCYT
Nie myślałem, że mnie wyróżnią w plebiscycie 70-lecia Lechii, nie sądziłem, że ktoś mnie pamięta, ale miło że zająłem 7 miejsce.
Jeśli mówicie, że zdobyłem 36 bramek, to pewnie tak było. Nie prowadziłem statystyk, ale jedna brameczka została mi uszczkniona. W gazecie napisano, że strzelił Nowicki, a była moja. Ale to już nieważne…
Na tej uroczystości Piotr Wiśniewski do mnie podszedł i mówi: – Już nie zdążę pana pobić.
Ja mówię: – Co się łamiesz, niemieckiego trenera już nie ma, dwa razy hat-trick i już mnie masz! – Jak wiadomo to nie “Wiśnia” przegonił Pana Bogdana.
PIŁKARZE Z NAJWIĘKSZĄ LICZBĄ GOLI W HISTORII WYSTĘPÓW LECHII W EKSTRAKLASIE
Mam na koncie trzy hat-tricki, najbardziej pamiętam ten z Legią (3:1, ostatnia kolejka sezonu 1958), u nich w składzie Brychczy, Woźniak, Strzykalski, a my się przed spadkiem broniliśmy.
Ja mówię: – Jakie premie tego śmego, bracie, tu trzeba grać!
PO KARIERZE
Teraz chodzę na wszystkie mecze, chociaż był czas, że nie chodziłem. Ten Wolski mi się podoba, trochę pod koniec sił mu brakuje, Mila też dobry, ale za wolny.
Jak odszedłem z Lechii przekwalifikowałem się na kierowcę autobusów dalekobieżnych, nająłem się w PKS-ie Gdynia. Pierwsze prawo jazdy zrobiłem w Australii, na początku nie chcieli tego uznać, pozwolili mi chodzić na kurs na prawo jazdy jako wolny słuchacz.
Trochę będę bufonem, ale zawsze uważałem, że ja gram najlepiej ze wszystkich. Nazywali mnie „Mistrzem”, może dlatego potem nie wziąłem się za trenerkę, bo bym się denerwował, że ktoś nie umie czegoś zrobić jak ja pokazuję. I jeszcze miałem ksywę „Adam”, Wojtek „Baryła” do dziś tak do mnie mówi.
W lesie teraz mieszkam w Wielkim Kacku, uporządkowałem taką kurną chatkę, powietrze piękne, czyste. Trzy rottweilery miałem, to nieprawda, że groźne, jak się wychowa to buzi da. Dwa miały raka, temu trzeciemu łapy powykręcało, też trzeba było uśpić, chciałem przerwać temu facetowi co przeprowadzał egzekucję.
Bogdan Adamczyk
Data ur: 27.10.1935 w Radomiu
Pozycja na boisku: napastnik
Debiut w Lechii: 1954
Debiut w Lechii w ekstraklasie: 24 kwietnia 1955 Polonia Bydgoszcz – Lechia 1:0
Lata gry w Lechii: 1954-1968
Liczba występów i bramek: 212-76
36 bramek Adamczyka w ekstraklasie:
sezon 1955 – 2 gole
sezon 1958 – 11
sezon 1959 – 7
sezon 1960 – 1
sezon 1961 – 3
sezon 1962 – 5
sezon 1962/63 – 7