Dariusz Krawczyk był w latach 80. XX w. współzałożycielem i jednym z liderów Federacji Młodzieży Walczącej Region Gdańsk. To także kibic Lechii, później także sponsor, członek zarządu, prezes oraz członek rady nadzorczej gdańskiego klubu.
Były trzy bastiony opozycji niepodległościowej w Gdańsku: Kościół św. Brygidy, stadion Lechii i Stocznia imienia (tfu) Lenina. Gdzie ty zaczynałeś?
Dariusz Krawczyk: – Od lat 70. XX wieku chodziłem na Lechię gdzie zawsze na trybunach był obecny element patriotyczny oraz niepodległościowy. Były krytyczne dla władzy komentarze i przyśpiewki. Rok 1975 to słynny mecz z Widzewem, wojna z milicją, ogromna zadyma we Wrzeszczu i okolicach. Na oczach wszystkich okrutnie spałowano kibica, bez powodu użyto nadmiernej siły to był wówczas przekaz ówczesnej władzy: siedźcie cicho bo inaczej was zniszczymy…
Byłeś na tym meczu?
Dariusz Krawczyk: – Niestety nie, mój starszy brat był i opowiadał z dużym przejęciem o wszystkich zajściach. Miałem to szczęście, że wśród moich rówieśników w klasie było mnóstwo Lechistów, razem wybraliśmy się na pierwszy mecz było to chwilę po tych burzliwych zajściach. Atmosfera wyniosłości i czegoś szczególnego unosiła się nad stadionem niczym świetlna aura. Dałem się ponieść i niezmiennie do dnia dzisiejszego żyję Lechią. Mieszkałem na Przymorzu w falowcu, na ówczesnej ulicy Rokossowskiego, dziś Rzeczypospolitej. Na swój pierwszy mecz wybrałem się na piechotę, nie miałem kasy na bilet. Wcześniej próbowałem swoich sił jako trampkarz, stąd doskonale znałem stadionowe zakamarki i wstyd się przyznać ale prześlizgnąłem się bez biletu przez lasek obok dawnego cmentarza, dalej przez płot na stadion.
13 grudnia wprowadzono stan wojenny, jak wspominasz ten dzień?
Dariusz Krawczyk: – To był ogromny cios dla całego społeczeństwa kiedy wszyscyśmy zachłysnęli się wolnością w trakcie wydarzeń sierpniowych w latach 80tych w tzw. w karnawale Solidarności. Jaruzelski wraz z posłusznymi mu zdrajcami wbili nóż w plecy polskiego narodu. To był moment gdy zdecydowaliśmy, że nie można siedzieć cicho, trzeba powiedzieć głośne NIE. Razem z moimi przyjaciółmi zaczęliśmy tworzyć nieoficjalne struktury Federacji Młodzieży Walczącej (FMW) w oparciu o gdańskie szkoły średnie. Mieliśmy po paręnaście lat, ale musieliśmy szybko dorosnąć, by zmienić szarą rzeczywistość która nas otaczała. Na ulice wyszły czołgi, samochody opancerzone i pełno wojska. W powietrzu unosił się hałas walk ulicznych oraz zapach gazów łzawiących.
Działałyśmy spontanicznie przy pomocy pędzla, farby, malując na murach patriotyczne hasła, zamalowując komunistyczną propagandę, po jakimś czasie zrobiliśmy krok do przodu, zaczęliśmy wydawać podziemne pisma bezdebitowe.
Gdzie w tym wszystkim była Lechia?
Dariusz Krawczyk: – Wielu z nas było Lechistami, struktury FMW rozwijały się w sposób naturalny w myśl zasady: z kim się przyjaźnisz temu możesz zaufać. Razem chodziliśmy na mecze, wymienialiśmy poglądy, razem imprezowaliśmy, razem konspirowaliśmy, razem chodziliśmy na akcje i tak kształtowały się nasze poglądy. Nasza działalność była oparta na totalnym wolontariacie. To był ciężki czas, obecna młodzież może się zdziwić, ale w tamtym okresie panował wielki kryzys, praktycznie w sklepach nie było niczego wszystko było reglamentowane na kartki. Nie było komputerów, internetu który tak nam dzisiaj ułatwia życie, w sklepach był dostępny sam ocet, brak było podstawowych towarów, a co dopiero myśleć o farbie drukarskiej, papierze itp. rzeczach. Pamiętam jak zimą w czasie stanu wojennego miałem kartkę na buty którą nie mogłem zrealizować ponieważ półki sklepowe świeciły pustkami, a moje buty były już dziurawe. Wkładając buty musiałem nogę zabezpieczyć foliowym workiem, żeby nie zmokła, tak egzystowaliśmy w szarych czasach stanu wojennego, bez kasy ale z podniesioną głową. Drukowanie było wiedzą tajemną o maszynach drukarskich mogliśmy pomarzyć stąd musieliśmy się wczytywać w fachową literaturę często sprowadzaną z zachodu dodatkowo trzeba było drążyć wiedzę we własnym zakresie m.in. z nielubianej przeze mnie chemii. A gdzie w tym wszystkim Lechia? Lechia była tym spoiwem gdzie spotykaliśmy i poznawaliśmy się. Formalnie nasze podziemne struktury połączyły siły z warszawską FMW pod koniec lata 1984 roku i był to oficjalny początek FMW na terenie Gdańska.
Zdaje się, że podobny szlak przeszedł twój kolega z liceum Jacek Kurski, obecny prezes Telewizji?
Dariusz Krawczyk: – Tak jest, chodziłem z nim do słynnej Topolówki, który była bastionem patriotycznym. Sam Jacek był bardziej zaangażowany w działalność w naszym liceum nigdy nie należał do FMW choć współpracowaliśmy w wielu tematach, ja z kolei byłem bardziej zaangażowany w inne szkoły, w tym zawodowe. Oczywiście współpracowaliśmy, kolportaż, podziemna prasa, wspólne akcje. Najbardziej spektakularna to oczywiście pamiętny mecz z Ruchem i transparent wzywający do bojkotu komunistycznych wyborów. Pamiętam jak długo czekaliśmy aż padnie bramka, gole dla Lechii nie wpadały wtedy na zawołanie, a ten był chyba najbardziej oczekiwanym przez nas (śmiech). Akcja była brawurowa, w tamtych czasach można było ponieść spore konsekwencje.
No właśnie nie baliście się działać w podziemiu antykomunistycznym? Słysząc o Pyjasie itd.
Dariusz Krawczyk: – Oczywiście, że tak. Z perspektywy lat człowiek ma większą świadomość, młodszy ma mniej do stracenia, tzn. obiektywnie więcej, bo całe życie, ale nie ma żony, dzieci, poczucia odpowiedzialności. Młody ma więcej buntu w sobie, niektórym to mija, niektórym zostaje. Byłem tak mocno zdeterminowany, że brałem pod uwagę każde konsekwencje które mogły mnie spotkać. Paru naszych kolegów niestety nie doczekało lepszych czasów jak np. Dariusz Stolarski z Płocka został zamordowany przez SB, Robert Możejko z Kętrzyna zabity przez MO, został wrzucony do stawu czy Radosław Cisiński który nie wytrzymał przesłuchania przez SB, załamał się psychicznie, potem popełnił potem samobójstwo. Wielu odeszło od nas przedwcześnie co było z pewnością konsekwencją przebytych ciężkich doświadczeń np. Adam Dudziński z Kętrzyna, który przyjeżdżał niemal na każdy mecz i demonstracje w Brygidzie. W wieku 17 lat siedział w więzieniu o zaostrzonym rygorze w Barczewie wielokrotnie bity do końca życia był niezłomny, zmarł na zawał serca w młodym wieku. Ja osobiście będąc w konspiracji miałem kontakt z Sbecją i milicją dopiero w późniejszych latach 80-tych kiedy następowała już tzw. odwilż a opozycja coraz więcej miała dopowiedzenia.
Byłeś kiedyś blisko wpadki?
Dariusz Krawczyk: – Oj tak, szczególnie raz miałem dużo szczęścia ale zasady konspiracji uchroniły mnie od konsekwencji. Był taki zakonspirowany lokal w Sopocie na Brodwinie. To mieszkanie które należało do starszej pani, poznanej w Kościele św. Brygidy. Niestety nie wiedziałem, że ten lokal jest „spalony”, wcześniej Solidarność Walcząca miała tam swą drukarnię, która została namierzona przez bezpiekę. Mieliśmy ustalone zasady, kod rozpoznawczy i godziny w których ja przynosiłem matryce czy diapozytywy do druku. Jeśli było wszystko w porządku, pod wycieraczką była kartka papieru. Któregoś razu, przyjeżdżam na VII piętro, słyszę jakiś rumor w mieszkaniu, rutynowo chciałem zadzwonić, na szczęście w ostatniej chwili zajrzałem pod wycieraczkę, kartki nie było. W tym momencie słyszę jak ktoś podchodzi do drzwi z drugiej strony i zagląda przez wizjer. W tych brodwinowskich szafach jak winda przyjeżdża, lokatorzy z mieszkań słyszą co się dzieje na korytarzu. Słyszałem przez cienkie drzwi jak przesłuchują tę kobietę, padło m.in. pytanie po co pani tyle farby i co to za sprzęt. W tym momencie poczułem co to znaczy prawdziwy strach, sparaliżowało mnie, nie wiedziałem co zrobić, nogi miałem jak z galarety. W pierwszym momencie poczekałem aż ten gość odejdzie od drzwi. Starałem się powoli, bezgłośnie wstać jednak z tych nerwów nie udało mi się, zacząłem uciekać po schodach w dół. Sbek to usłyszał i poleciał za mną, na szczęście w tamtych czasach byłem dość sprawny, na drugim piętrze dorwałem windę i pojechałem na samą górę gdzie dachem przeszedłem do drugiej klatki uchodząc z tej obławy cały i zdrów.
Akcja niczym z filmów z Bondem niemal.
Dariusz Krawczyk: – Jak wchodziłem do klatki było coś podejrzanego, zauważyłem wąsatych gości w Fiacie 125p, inny z wąsem ale i z psem, fizys typowo milicyjno-bezpieczniacki. Zdawałem sobie sprawę, że na dole mogą mnie zblokować dlatego uciekając by ich zmylić wskoczyłem w windę, pojechałem na 9 piętro, tylko tam dojeżdżała, wszedłem na samą górę, tam było przejście do drugiej klatki, przeczekałem z 15 minut. Wyjrzałem, cały czas stali na dole, niezauważony poszedłem na autobus, udało mi się wyjść z tego kotła. Ta akcja odbiła się szerokim echem ponieważ ówczesna Panorama pokazywała w TV nasze straty z drukarni oraz zatrzymaną właścicielkę mieszkania.
Co działo się na meczach Lechii?
Dariusz Krawczyk: – Najczęściej rzucaliśmy ulotki, nie mogliśmy oczywiście tego robić w otwarty sposób, rzucaliśmy gdzieś spod łokcia, ktoś fontannę rzucał w górę, różne patenty próbowaliśmy, by nie zostać zidentyfikowanym. Ja starałem się nie angażować aż tak mocno w kolportaż, zbyt wiele innych ważnych tematów ciągnąłem łącznie z drukarnią i redakcją, by się wbijać na minę.
Jakie treści na tych ulotkach, pismach?
Dariusz Krawczyk: – Przede wszystkim odkłamywanie historii, ludzie dzielili się wiedzą którą pozyskali w innych opracowaniach, Katyń itd. Były tam informacje na bieżące tematy, tego co się dzieje naprawdę na świecie, jak ludzie są indoktrynowani, nawoływanie by się nie godzić z panującym systemem, nawoływaniami do demonstracji, które pod koniec lat 80. były w Brygidzie praktycznie co tydzień. Tak się poznaliśmy min z śp. Tadeuszem Duffekiem, przez działalność FMW, on się zajmował przede wszystkim demonstracjami.
Kibice Lechii, którzy jeździli w Polskę w latach 80. byli forpocztą Solidarności, wiatr od morza wiał.
Dariusz Krawczyk: – Z wyjazdami było u mnie cienko, nie ukrywam. Nie miałem czasu, w pewnym momencie spałem po 2-3 godziny, pracowałem, uczyłem się, konspirowałem z reguły w nocy, funkcjonowałem tak około 4 lata. Jak skończyłem szkołę miałem więcej czasu dla siebie, starałem się być na każdym meczu na Traugutta.
Z Górnikiem Wałbrzych w maju 1988 roku nie mogłem być, bo w Stoczni zaczął się strajk. To był strajk młodych ludzi zorganizowany spontanicznie niejako poza „starą” Solidarnością, która pojawiła się dopiero po nas. Najpierw młodzi stoczniowcy zorganizowali się w Brygidzie, potem my przyjechaliśmy ze wsparciem biorąc ze sobą wszystko co mogłoby się przydać na stoczni. W trójkę wysiedliśmy na przystanku tramwajowym obok Trzech Krzyży, kordony ZOMO na szczęście nie były szczelne – 2/3- osobowe grupki, 20 metrów przerwy i dalej następni. Udając turystów z plecakami ze stelażami podeszliśmy do nich, potem gaz i z zaskoczenia przebrnęliśmy przez kordon dobiegając do bramy stoczniowej. Od razu zabraliśmy się do roboty, pierwsze komunikaty strajkowe, ulotki z informacją co się dzieje na stoczni, redakcja pisemek, ulotki, plakaty ujrzały światło dzienne.
Wałęsa pojawił się w 4 czy 5 dniu strajku i powiedział, ku naszemu osłupieniu, że to co robimy jest prowokacją. Potem został, ale raczej po to by wygasić ruch który był niezależny od oficjalnych struktur Solidarniści.
Lechia spadła do II ligi, a strajk zakończył się niczym. Pełen dół.
Dariusz Krawczyk: – Człowiek oczekiwał wsparcia od starszych ludzi, legend opozycji, a okazało się, że nie tędy droga. Dochodzimy do 1989 roku, zobaczyłem jacy ludzie płyną na tej solidarnościowej fali. Wybory, które nazwano częściowo wolnymi…Moim zdaniem wybory są wolne albo nie, ekstrapolując tą myśl to częściowo wolnym możesz być w więzieniu na 5 metrach kwadratowych. Społeczeństwo było oszukiwane, wtedy na dobre wyleczyłem się z polityki, co nie znaczy że nie mam swoich poglądów. Wybory kontraktowe to koniec mojego zaangażowania, trochę potem działałem w NZS, którego struktury tworzyły się na Uniwersytecie, ale faktycznie ten okres odkupiłem depresją i wielkim rozczarowaniem nie tak sobie wyobrażałem wolną Polskę. Nowe tchnienie do życia dała mi odbudowa Lechii na początku XXI wieku.
Antoni Browarczyk – zabity w stanie wojennym, jego postać została przypomniana w oprawą na stadionie przy Traugutta. Rok temu stanął pomnik.
Dariusz Krawczyk: – Byłem jednym z pomysłodawców przypomnienia jego postaci, jednak iskrą zapalną był Tomek Stoppa ps. Eljot. Siostra Browarczyka pracowała razem z Tomkiem, on rzucił temat, myśmy pociągnęli, Robert Kwiatek, Jarek Wąsowicz mocno się zaangażowali. Postanowiliśmy w jakiś sposób uhonorować Tolka. Zaczęło się od oprawy, potem zbiórka na pomnik, pozwolenia. Pomysłodawcą pomnika był Robert Kwiatek, który wykazał się wielką cierpliwością, chylę czoła. Wszystkie formalne ścieżki wydeptał Zbyszek Wnuk w Radzie Miasta i urzędach przechodził istną gehennę, ja bym chyba dawno rzucił rękawice. Rada niby była za, ale zawsze któraś ze stron urzędu piętrzyła formalne schody. Pomysł, miejsce, finanse było uzgodnione, ale 3-4 lata to wszystko trwało.
Inne pamiętne oprawy patriotyczne które warto wymienić to słynny IV rozbiór Polski, po którym m.in. Jacek Kurski zbierał pieniądze na karę, ale nie tylko bo i bardzo pomocni byli kibice Legii Warszawa sporo się dorzucili, po całej Polsce poszedł patriotyczny impuls. Można nieskromnie powiedzieć, że kibice Lechii byli tymi pierwszymi, którzy stworzyli patriotyczny styl który stał się powszechny niemal na wszystkich stadionach w Polsce.
Jak odbierasz oprawy polityczne, jako osoba je współtworząca, ale w pewnym momencie zasiadająca we władzach klubu? Czyli będącą de facto po drugiej stronie barykady.
Dariusz Krawczyk: – Za każdym razem jak była potrzeba dorzucałem się do oprawy, bez względu na funkcję jaką pełniłem. Jestem za tym by usankcjonować race, może w jakiś cywilizowany, nie radykalny sposób, tak aby to było pod kontrolą. Tak samo jestem za swobodą wypowiedzi w oprawach kibicowskich, trzeba dać możliwość ludziom wypowiedzenia się nawet jak to jest kontrowersyjny przekaz. Świat kibicowski powinien też mieć swoje prawa. Przez dobitny i niezawoalowany sposób można często więcej i mocniej przekazać tak by głos był szeroko słyszalny.
Rozróżniłbym tutaj też to pytanie ze względu na przymiotnik. Oprawy polityczne czy patriotyczne? Kibice jako środowisko raczej stronią od polityki i na szczęście nigdy nie popierali otwarcie żadnej partii choć każdy z nich ma często różne poglądy, niektórzy nawet należą do różnych partii, ale w sprawach najbardziej istotnych mówią jednym głosem i to jest właśnie patriotyzm, który tak często gościł na naszych trybunach coś co jednoczy nas w najważniejszych sprawach.
Dzięki bardzo za twój czas i rozmowę.
Dariusz Krawczyk: – Przy okazji zbliżających się świąt chciałbym przekazać wszystkim najlepsze życzenia wesołych i błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia. Zaś przy stole wigilijnym stole nie zapomnijmy proszę o kolędzie, wiadomo jakiej.