Mawia się, że jaki nowy rok taki cały rok. Pierwszy ligowy mecz w roku jest niewiadomą, nie decyduje jeszcze o niczym, ale dobry start daje pozytywnego kopa, albo sprawia, że drużyna zostaje w blokach. W Polsce dodatkowy urok inauguracji stanowi fakt, iż często pogoda jeszcze mocno zimowa, co sprawia, że zawodnikom niełatwo trafić w kulisty przedmiot pożądania.
Pierwsza w historii gdańska, ekstraklasowa inauguracja w roku 1949 była jednocześnie pierwszym w historii na Wybrzeżu meczem „Klasy Państwowej”. Debiut wypadł okazale, Lechia po pięknej grze, odprawiła z kwitkiem faworyzowany Ruch Chorzów aż 5:3, którego skład był naszpikowany reprezentantami Polski, z Gerardem Cieślikiem na czele. W 15 sekundzie było 1:0 po strzale Aleksandra Kupcewicza, a po 10 minutach już 3:0. Pierwszy mecz był jeszcze długo opiewany jako jeden z najbardziej udanych w historii wrzeszczańskiego stadionu.
Do roku 1962 obowiązywał w rozgrywkach system wiosna-jesień, dlatego pierwszy mecz w roku był jednocześnie ligową inauguracją. Takie okazje obchodzono wówczas z właściwą pompą. Co roku przemawiali partyjni oficjele, prezentowano flagi wszystkich klubów ligowych, grała orkiestra wojskowa, a w 1962 roku samolot zrzucił piłkę na boisko. Biała piłka szybko straciła barwę, gdzie nie leżał śnieg, „rozciągały się zdradliwe, błotniste moczary”. Fatalne warunki pogodowe na inaugurację często determinowały poziom gry, jak w roku 1955 gdy wedle prasy podczas meczu z CWKS (późniejszym Zawiszą) Bydgoszcz grano według systemu „KMP”, czyli „Kupą Mości Panowie”.
W latach 70. często na inaugurację przy Traugutta grano derbowo. W 1973r. w drugiej lidze padł remis 1:1 z Arką Gdynia, wyjściu piłkarzy na płytę towarzyszyły wypuszczone w niebo gołębie pokoju oraz odczytanie apelu olimpijskiego. Całości przyglądał się sekretarz propagandy KW Tadeusz Fiszbach oraz 30 tysięcy trójmiejskich kibiców.
Dwa lata później kibice Lechii przecierali oczy ze zdumienia, gdyż to goście ze Stoczniowca wystąpili w…biało-zielonych strojach. Fortel okazał się udany, gdyż gospodarze przegrali 0:1. Tych punktów zabrakło na mecie, gdy o dwa punkty lepszy okazał się łódzki Widzew.
W latach 80. mieliśmy kilka tzw. „zim stulecia”. Inaugurację rundy wiosennej sezonu 1979/80 wspomina Dariusz Raczyński, zdobywca Pucharu Polski w 1983r.: „To był początek rundy wiosennej jedynie z nazwy. Debiutowałem z Odrą Wrocław, przed meczem wjechała piaskarka. Wszedłem na ostatnie dwa kwadranse. Pierwszy raz dostałem piłkę od Zdzicha Puszkarza, wywaliłem się na tym piachu pomieszanym ze śniegiem, słyszę jak krzyczą – młody nie umiesz, to nie wchodź na boisko! Drugi raz dostałem piłkę w 85 minucie, oba zespoły skotłowały się w okolicach 20 metra, dałem taką kontrującą piłkę i wpadła do bramki na Akademię. Chłopaki na mnie skoczyli, Zdzichu swą brodą mnie zahaczył od razu poczułem się lepiej”.
Zmrożona płyta nie ułatwiała piłkarzom zadania w 1986 roku podczas meczu z Górnikiem Wałbrzych, gdy grano w rajstopach. Pod wodzą nowego-starego trenera Michała Globisza biało-zieloni wygrali 1:0 po golu Bogusława Oblewskiego już w 8 minucie.
Jeszcze szybszy był Karol Piątek dokładnie dwie dekady później, gdy w pierwszej minucie otworzył wynik drugoligowego spotkania z Zagłębiem Sosnowiec.
Rok po meczu z wałbrzyszanami kibiców wchodzących na stadion witały zaspy śniegu wysokości czterech metrów (!). Przez kilka dni poprzedzających inauguracyjny mecz z Zagłębiem Lubin z boiska śnieg wywoziły koparki. Gdyby nie pomoc wojska i życzliwych przedsiębiorstw budowlanych działacze Lechii w kasie ujrzeliby dno. Tak jak rok wcześniej Lechia wygrała 1:0 tym razem po golu Mirosława Pękali.
Kolejna inauguracja, znów grząskie boisko nie ułatwiające gry i gdzieniegdzie prześwitujące słońce. I właśnie słońce oślepiło reprezentacyjnego bramkarza Lecha Poznań, Ryszarda Jankowskiego, który wpuścił do siatki daleki lob Zdzisława Puszkarza. Ten kuriozalny gol dał lechistom remis 1:1.
Czasy się zmieniły. Już nie wojsko odśnieżało boisko. Aby Lechia/Olimpia mogła zagrać (i przegrać 1:2) ze Stomilem Olsztyn, to sympatycy biało-zielonych musieli wziąć sprawy w swe ręce. Lechia/Olimpia to był klub, który stał trochę na głowie, dlatego kibiców proszono, by przynieśli własne…łopaty.
W 2000 roku na wiosenną inaugurację Lechia w drugiej lidze przegrała ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki 0:2, a pod wodzą Jerzego Jastrzębowskiego debiutował Sebastian Mila.
Popularny „Jastrząb” kolejny raz wrócił na Traugutta w XXI wieku, a w pierwszym jego meczu po przerwie we Wrzeszczu, lechiści pokonali 7:0 Ceramika Łubiana. Dwa gole zdobył 17-letni Paweł Żuk, syn wieloletniego kierownika pierwszej drużyny Lechii, Piotra.
Wspomniany Jastrzębowski wraz z Lechem Kulwickim odsłonili swoje gwiazdy na koronie stadionu przy ul. Traugutta przy okazji pierwszego meczu w 2007 roku, a Unia Janikowo odjechała z bagażem pięciu goli. Rok później przy okazji wiosennej inauguracji na wrzeszczańskim stadionie zainaugurowano sztuczne oświetlenie, Lechia w obecności 11 tysięcy widzów wygrała z Wisłą Płock i rozpoczęła marsz do ekstraklasy.