Jacek Manuszewski czyli popularny “Manek” rozegrał w Lechii równo 100 oficjalnych meczów ligowych. Nigdy nie był gwiazdą ani łowcą goli, ale dzięki solidności i kluczowej roli w drużynie, która odzyskała dla Gdańska Ekstraklasę w 2008 roku, zyskał ogromny szacunek wśród Biało-Zielonej braci. Spotkaliśmy się z nim w przeddzień meczu Pucharu Polski, w którym Arka Gdynia podejmowała Chrobrego Głogów, gdzie Jacek jest obecnie asystentem I trenera.
Pochodzisz z Wybrzeża, na głębsze wody wypłynąłeś w Pomezanii Malbork. W największym klubie regionu, czyli Lechii zagrałeś jednak dopiero na koniec kariery, opowiedz jak do tego doszło.
Jacek Manuszewski: – Byłem w Górniku Polkowice, w II lidze późną jesienią graliśmy mecz z Lechią. Przy okazji spotkałem się z ówczesnym trenerem Marcinem Kaczmarkiem, któremu powiedziałem, że w grudniu kończy mi się kontrakt. Być może odezwiemy się zimą – padła zapowiedź. I faktycznie był telefon od Błażeja Jenka na początku grudnia. Dogadaliśmy się i 1 stycznia byłem w Gdańsku. Lechia była w tym czasie w końcówce tabeli, na miejscu barażowym.
Początkowo miałeś grać w środku pola, ale szybko zostałeś cofnięty na stopera.
Jacek Manuszewski: – W sparingach strzelałem bramki, ale przyszedł pierwszy mecz na wiosnę z Widzewem, gdzie przegraliśmy 0:4 i trener przesunął mnie na pozycję ostatniego obrońcy.
To chyba dla ciebie nowa pozycja była, w Zagłębiu za dużo na środku obrony nie grałeś?
Jacek Manuszewski: – Właśnie grałem. Po spadku z Ekstraklasy, po trenerze Nawałce, przyszedł trener Wojno, potem Topolski, który był trenerem do końca letnich przygotowań. Byliśmy z nim na obozie, tydzień przed ligą został zwolniony, gdy byliśmy na Węgrzech na obozie, przyszedł serbski trener Žarko Olarević. Pierwszy mecz w II lidze graliśmy z Arka Gdynia, w piątek przed meczem trener przychodzi do mnie do pokoju i mówi „Ty jutro grasz na stoperze”. Ja całe życie grałem na bocznej pomocy. Miałem dwóch obrońców przed sobą, grałem jako libero. Wygraliśmy 1:0, od którejś minuty graliśmy w 10 i nie byliśmy w stanie z połowy wyjść, ale się udało dowieźć wynik do końca.
Z Arka w ogóle miałeś dość dobry bilans.
Jacek Manuszewski: – No tak, wygrywałem prawie wszystko. Przegrałem tylko jeden mecz jak dostałem w głowę od Ola Moskalewicza w II lidze w derbach w 2007 roku. Zszedłem z boiska w 30 minucie. Pierwszy trener Chrobrego, który się tu przechadza (Grzegorz Niciński – przyp. red.) strzelił nam bramkę. Paweł Kapsa dostał czerwień i Łukasz Kubiński wszedł do bramki.
W Lechii przeżyłeś to co w Zagłębiu. Trenera Kubickiego przed ligą zmienił trener Zieliński.
Jacek Manuszewski: – Do końca nie wiedzieliśmy o co chodzi. Pojechaliśmy na obóz do Białej Podlaskiej. Niby trener był, ale jakby go nie było. Na obozie było widać, że trener Kubicki nie może dogadać się z klubem.
Jak oceniasz pobyt Kubickiego w Lechii?
Jacek Manuszewski: – Dla mnie był idealny na ten czas. Pozytywna postać. Trenera rozliczają za wyniki, zespół po jego wodzą grał nieźle. Jak szliśmy po awans była fajna atmosfera, wszyscy dmuchaliśmy w jedną stronę i trener Kubicki był do tego potrzebny by trzymać ten zespół w ryzach.
`
Po nim przyszedł Jacek Zieliński.
Jacek Manuszewski: – Mnie nigdy nie interesowało jaki będzie trener. Wobec mojej osoby był pełen szacunek i wzajemnie. Powiedział mi na wstępie, że będzie stawiał na kogoś innego, będzie się przyglądał, ale swoją grą potwierdzałem, że jestem w stanie coś dać zespołowi.
W pierwszym sezonie w Ekstraklasie na 30 meczów wystąpiłeś 21 razy.
– Grałem dużo, często jako strażak. Pierwszy mecz rozegrałem z Cracovią i po nim znalazłem się w „11” kolejki. Potem graliśmy na Polonii Bytom, porażka 1:4. Oddali cztery strzały i wszystko wpadło.
Jak odczuliście zmianę szczebla rozgrywek z II ligi na ekstraklasę? Najpierw byliście na fali, ale potem przyjechał Lech i Legia i już kolorowo nie było.
– Do kadry, która awansowała doszło kilku piłkarzy: Kaczmarek, Kowalczyk i Mysona. To byli, można powiedzieć średniacy ligowi. To nie był zespół wybitny. Bronił się przed spadkiem. Miał się utrzymać i to się udało.
W pierwszych w historii ekstraklasowych derbach w Gdyni to Arka była faworytem.
– Byli wyżej w tabeli od nas, ale mieliśmy porównywalne zespoły. Mecz z podtekstami, ale ja nigdy nie podchodziłem do takich spotkań jakoś specjalnie, że jest to jakiś inny mecz. Czy grałem w Lubinie ze Śląskiem, zawsze był to dla mnie mecz jak inny. Teraz pracuję z arkowcem i mamy szacunek wobec siebie.
Wróciliśmy wtedy z meczu w Gdyni autobusem, na Traugutta witało nas więcej ludzi niż teraz przychodzi na stadion w Letnicy. Boczne boisko było pełne naszych kibiców.
Jak oceniasz tamtą szatnię?
– Będę się upierał, że w zespole musi być zawsze jakaś hierarchia. Musi być 2-3 zawodników, co są dłużej w klubie, oni trzymają szatnie. Musi być ciągłość, nie może być tak, że co pół roku, w szatni się wymiata. W tamtym czasie byłem ja, Paweł Pęczak, Kalka, Piotr Cetnarowicz. Była łączność z trenerem przez nas. Jak coś nie pasowało, to wiadomo, że my bierzemy na siebie.
Po tym meczu Jacka Zielińskiego zwolniono.
– Byliśmy lepsi, a Litwin Matulevicius strzelił nam bramkę w samej końcówce. Mogliśmy to wygrać i Zieliński byłby dalej trenerem.
Przyszedł trener Tomek Kafarski i się utrzymaliście. Kafar jest młodszy od ciebie.
– Wciąż mamy dobry kontakt. Ostatnio mu się nie szczęści, jego Łęczna nie grała źle, ale jednak wrócił do domu. Nie wiedzieliśmy wtedy, czy Tomek zostanie dłużej jako I trener. Nie zmieniły się jednak nasze relacje. To co mam mu powiedzieć, to mu powiem. Dzięki temu, myślę, że było mu łatwiej, że starszyzna była szczera wobec niego.
U Tomka zagrałeś w sezonie 2008/09 tylko dwa pełne mecze: derby i w Gliwicach na koniec sezonu.
– Cóż mam powiedzieć? Jak był ciężki mecz to Manek musiał grać (śmiech).
Twoim najczęstszym partnerem na środku obrony był Hubert Wołąkiewicz.
– Z Hubertem cały czas mam kontakt. Najlepiej się czuliśmy grając razem na boisku. Uważam, że on potrzebuje takie zawodnika jak ja przy sobie.
W Gliwicach wynik otworzył śp. Kuba Zabłocki.
– Kuba miał swoje wady i zalety. Pionizowaliśmy go, ale nie do końca to było możliwe. Był jedyny w swoim rodzaju. Jak coś się zdarzyło, to dostał od nas też po uszach. Ty nas nie szanujesz – mówiliśmy mu. Staraliśmy się go też kryć. Dziś to by się nie zdarzyło, od razu byłby out. To była dusza zespołu, potrafiąca grać w piłkę. Miał iskrę boża, jak mała wesz gdzieś tam zawsze potrafił wbiec.
Wiśnia. Mógł zagrać wyżej?
– Zdecydowanie mógł. Ta jego codzienna trasa: Starogard-Gdańsk-Starogard. Ta jego podróż sentymentalna i to go zatrzymało. Wiśnia przez kontuzje, raz tylko przepracował z nami cały obóz. Zawsze miał jakiś uraz. Potem wyleczył się i grał w miarę dużo.
Sezon 2009/10 to już twoja końcówka w Lechii.
– Wiedziałem, że tak będzie. Miałem kontrakt do czerwca. Rozstaliśmy się w dobrych relacjach. Potem zrobiono nam pożegnanie z Andrzejem Rybskim. Cały czas mam kontakt z chłopakami. Gram w Oldbojach Lechii.
Jakie macie cele w Chrobrym?
– Miasto daje dobre pieniądze, jest dobra baza. Nie można narzekać, chcesz trening przy oświetleniu to masz. Jeśli chodzi o seniorów nie ma ciśnienia na awans, mamy robić jak najwięcej punktów, zobaczymy co się okaże. Na razie doskwiera nam brak podgrzewanej murawy i trzeba jedna trybunę dobudować by można grać szczebel wyżej. Miasto daj Boże zdrowie, dobrze się mieszka, więcej rdzennych mieszkańców niż za miedzą w większym Lubinie, gdzie każdy przyjechał z innego miejsca.