Jesteśmy na ostatniej prostej przed rozpoczęciem rozgrywek ligowych w roku 2017. Od razu na dzień dobry dostaniemy mecz o największym możliwym ciężarze gatunkowym – spotkanie lidera z wiceliderem, czyli Jagiellonii z Lechią. Dla naszych niedzielnych gości pracują osoby z biało-zieloną przeszłością jak Przemek Frankowski czy Michał Probierz, ale niewątpliwie w obozie rywali to Krzysztof Brede był najbardziej i najdłużej związany z naszym klubem. Rozmowy z popularnym „Heńkiem” nie mogło na naszym portalu zabraknąć przed tym hitowo zapowiadającym się spotkaniem.
Jak traktujesz mecze z Lechią? Jest większy dreszcz emocji?
– Z jednej strony chcę Lechii zabrać zwycięstwo, a drugiej strony cały czas jej kibicuję. Bardzo emocjonalnie podchodziłem do pierwszych meczów, gdy byłem po drugiej stronie barykady. Teraz mam już większe doświadczenie, umiem sobie z tym radzić i przygotować. Chociaż wciąż nie ukrywam, że nie lubię tych meczów, one są dla mnie najtrudniejsze
A jak wspominasz mecz z Arką w Gdyni, który po raz pierwszy prowadziłeś samodzielnie z ławki?
– Ja tylko zastępowałem trenera Probierza, ale masz racje był to oficjalnie mój debiut jako pierwszego trenera. Wspominam go bardzo dobrze przecież wygraliśmy i to w Gdyni. Urodziłem się w tym mieście bo była wtedy rejonizacja szpitali, tam mama musiała rodzić. Całe życie mieszkałem w Gdańsku na Przeróbce dlatego super, że pierwsze zwycięstwo moje jako pierwszego trenera wypadło w Gdyni i że pokonaliśmy Arkę.
No właśnie do tego pijemy, do twych rodzinnych związków z północną częścią Trójmiasta.
– Zbyszek Rybak jest moim bratem ciotecznym, ciężko bym rodziny się wyparł. Tata mój jest z Gdyni i tam mamy część rodziny.
Ale gdy Jaga grała w Gdyni dostałem wiele sms-ów od kolegów z Gdańska. Jeden ze znanych kibiców Lechii, z którym się koleguję przyjechał do Villi Pascal i mówił, że jeśli nie wygramy to nie chce mnie znać. Po meczu mu napisałem sms-a: to specjalnie dla ciebie. Po części to moja osoba zadecydowała, że gdańscy kibice chcieli, by Jagiellonia wygrała. Mimo, że dla sytuacji Lechii w tabeli lepiej, gdyby stało się odwrotnie.
To był twój samodzielny debiut trenerski, czy wyznaczasz sobie jakiś termin by zostać pierwszym trenerem?
– Nie wyznaczam sobie konkretnej daty, bo w piłce nożnej nie jesteś pewny co będzie za tydzień. Chcę być kiedyś pierwszym, dojrzewam do takiego momentu, że byłbym w stanie pokierować grupą ludzi. Po to jestem m.in. na kursie UEFA PRO. Miałem już propozycję z I ligi, gdzie mogłem być pierwszym. Ale odmówiłem. Trener Michał Probierz wziął mnie ze sobą do pracy, pracujemy z sukcesami, trzeba kierować się lojalnością, dopóki ten sztab działa, chcę w nim być.
To dobra praca, przyjemna, nie zawsze jest miło, bo mamy nieraz męskie dyskusje. Michał wie co chcę osiągnąć, zna moje ambicje, doradza, podpowiada, dba o mój rozwój.
A propos Michała Probierza, to najbardziej pamiętny podczas waszej pracy w Gdańsku był chyba mecz z Barceloną. Mieliście obawy, że to może skończyć się masakrą?
– Przyznaję bez bicia, że obawy przed meczem były, ja nie wierzyłem w dobry wynik. Ale wyszło doświadczenie Michała. Był spokojny, dzień przed meczem trenowaliśmy 2 godziny 15 minut, bardzo duże obciążenia. Z tyłu głowy miałem, że Lechia od Juventusu nie grała z takim rywalem. A tu przyjeżdżają Messi z Neymarem. Później jak zaczął się mecz, z każdą minutą nabierałem wiary, widząc jak ci chłopcy są zaangażowani. W pewnym momencie mówię, że my tego meczu nie przegramy. Chyba kierownik miał telefon na ławce, zrobiliśmy zdjęcie wyniku Lechia – Barcelona 2:1.
Dało to wam dużego kopa? Do końca września nie przegraliście w lidze meczu.
– Trener Probierz, gdy przyszedł do Lechii, na pierwszej odprawie powiedział, że gra o medal. Tylko to go interesuje, a jak ktoś nie wierzy, to niech wyjdzie i pójdzie do prezesa rozwiązać kontrakt. Nie zdawałem sobie sprawy, że aż tak zespół może uwierzyć w siebie po remisie. Michał kładł im do głów: zwróćcie uwagę z kim zremisowaliśmy, to kogo mamy się bać?
Po meczu w Szczecinie, też zakończonym remisem, nastrój był zgoła odmienny. Wiesz zapewne jak został przedstawiony w mediach wasz nocny trening.
– Trenowaliśmy od razu po powrocie, by przyspieszyć regeneracje, ktoś napisał, że to za karę. Sami zawodnicy podjęli taką decyzję: trenerze lepiej teraz niż mamy przyjechać ponownie do klubu za 5 godzin, tym bardziej że za kilka dni graliśmy kolejny mecz i zależało nam na dobrej regeneracji. Ale oczywiście Michał był wkurzony, bo wygraną straciliśmy w ostatniej chwili, on jest osobą, która nienawidzi przegrywać. Chce wszystko wygrywać, tak samo jak gra w ping-ponga, w tenisa ziemnego, w cokolwiek. Strasznie mu trudno przychodzą porażki.
Po świetnym początku, gdy byliście nawet liderem, przyszły porażki które sprawiły, że kibice zaczęli protestować przeciwko polityce Andrzeja Kuchara.
– Michał przychodząc do Lechii miał kontynuować projekt, który zaczęliśmy z trenerem Kaczmarkiem, wprowadzając młodych zawodników, a kibice nalegali na wynik, chcieli awansu do europejskich pucharów. Z panem Kucharem mieliśmy bardzo dobry kontakt, przychodził na treningi, rozmawiał z nami w szatni, oceniał pewne rzeczy, dużo się nauczyłem od niego.
W połowie sezonu nastąpiły zmiany właścicielskie.
– Nagle dowiedzieliśmy się, że pan Kuchar podjął taką decyzję. Michał wiedział co się święci, miał już pewne doświadczenia, przerabiał to w Widzewie. My wierzyliśmy, że ten projekt przetrwa, z „Kalką” i „Szutem” byliśmy stąd.
Wytworzyła się specyficzna atmosfera, piłkarze to przeczytali, zaczęli pytać co z nimi. Michał starał się łagodzić, jakoś troszeczkę tych piłkarzy trzymać przy życiu, mówił, że będzie ok. Pracowaliśmy do ostatniego dnia, z taką samo pasją, ochotą.
Czy istniała szansa, że zostaniesz w Lechii, ale w innej roli?
– Gdy nas zwolnili, miałem trzymiesięczny okres wypowiedzenia, wtedy z Maćkiem wzięliśmy juniorów po Tomku Untonie, który poszedł do I zespołu. Ucieszyłem się, bo to był rocznik 1998, ten sam, do którego z Tomkiem Borkowskim robiliśmy nabór, potem byłem asystentem Romka Kaczorka, Jarka Pajora. Cieszyłem się, że do nich wracam. Ale ogólnie to Andrzej Juskowiak nie miał na mnie pomysłu. Po kilku dniach jak podjąłem decyzje o przyjęciu oferty z Jagielloni, usłyszałem od prezesa Sarnowskiego ze chciałby abym był pierwszym trenerem w rezerwach.
Kiedy dostałeś propozycję z Jagiellonii?
– Wcześniej, gdy już wiedział co się święci, trener Probierz zaprosił mnie do pokoju i zapytał, czy jeżeli on by gdzieś szedł do innego klubu, czy ja bym chciał z nim pracować. Powiedziałem, że tak. Planowałem ślub, dziecko miałem w drodze, musiałem to jakoś poukładać.
Po krótkim czasie Michał Probierz został trenerem Jagiellonii, gdy się sezon skończył, Michał wiedział, że się utrzymał z Jagiellonią. Powiedział, że jest w trakcie rozmów, że jeżeli będzie mógł to mnie ściągnie do Jagiellonii.
Wtedy miałem ofertę z Miedzi Legnica, gdzie polecił mnie Andrzej Kuchar. Pojechałem tam na rozmowy, zatrzymałem się akurat u Sebka Mili. Poszedłem na spotkanie z Andrzejem Dadełło właścicielem klubu. On był zdecydowany, aby mnie zatrudnić, miałem być w sztabie I zespołu oraz być koordynatorem grup młodzieżowych, całej Akademii. Ale powiedziałem na tym spotkaniu, że mam też ofertę z Jagiellonii. Jeżeli Jaga wypali to pójdę tam do pracy z Michałem. Powiedział, że to rozumie, że to ekstraklasa.
W Jagiellonii miało to podobnie funkcjonować jak w Lechii, czyli duży kontakt I drużyny z Akademią. Michał przedstawił prezesowi Kuleszy moją kandydaturę jako osoby, która dodatkowo będzie pomagać w rozwoju młodych piłkarzy.
Zaczęliśmy trochę od końca, ale cofnijmy się do twej kariery zawodniczej. Czy jako zawodnikowi w oficjalnym meczu zdarzyło ci się nie wykorzystać karnego?
– Raz w Grudziądzu nie trafiłem w meczu Pucharu Polski. W Lechii byłem bezbłędny, trafiłem chyba 13 czy 14 jedenastek. Najśmieszniejsze, że ja wszystko w jeden róg uderzałem. W prawy bramkarza, a mój lewy.
Kuba Szmatuła jest moim kolegą, kiedyś pojechaliśmy do znajomych do Wągrowca na turniej i biesiadowaliśmy po nim. Ja mu w Polkowicach strzeliłem karnego i mówię: Kuba ty nie wiesz, że ja tylko w ten róg uderzam. Nigdy nie zmieniam.
Mija chwila i jest runda wiosenna, on przyjeżdża na Lechię z Polkowicami i znów jest karny. Idę po piłkę i się zastanawiam: czy on pamięta czy nie. Uderzyłem, zdobyłem bramkę, miałem różne myśli czy zmieniać czy nie. Ale nie zmieniłem, podbiegłem, klepnąłem go i mówię: przecież ci mówiłem, że nie zmieniam (śmiech).
Jak oceniasz swą karierę piłkarską.
– Czuję niedosyt. Miałem pecha, bo w sezonie zakończonym awansem, byłem w dobrej formie, gdy zerwałem więzadła krzyżowe. Na wiosnę już nie wystąpiłem. Potem wróciłem, zmienił się trener, był Jacek Zieliński, ale ja już czułem, że po kontuzji poziom Ekstraklasy już mi uciekł.
W Ekstraklasie mógł cię ktoś wpuścić choćby na 5 minut. Romek Józefowicz ma minutę w ekstraklasie i jest od ciebie lepszy.
– Nie wiem, czy Romek jest lepszy… Ostatni mecz w seniorach Lechii to był Puchar Ekstraklasy z Arką przy jupiterach.
Potem poszedłeś grać do Grudziądza.
– Tak poszedłem tam, bo trenerem był Marcin Kaczmarek, fajny czas tam spędziłem dwa awanse zrobiliśmy. Gdy wchodziliśmy do I ligi, ja byłem jednym z kapitanów, ale mówiłem chłopakom w Grudziądzu, że będę szedł w trenerkę, mnie zaraz nie będzie, nie wierzyli. Trenerowi Marcinowi Kaczmarkowi, także powiedziałem, ale nie dowierzał. Jednak dotrzymałem słowa i wróciłem do domu, jako grający asystent Tomka Untona w rezerwach. Miałem z boiska kierować młodzieżą.
Miałeś potem pracować z Marcinem Kaczmarkiem, który został trenerem w Płocku, jednak tak się złożyło, że zostałeś częścią sztabu jego ojca.
– Trener Bogusław Kaczmarek zaprosił mnie byśmy razem obejrzeli mecz z Legią, za trenera Janasa, który Lechia wygrała 1:0 po bramce Kuby Wilka. Chwila minęła. Zadzwonił Paweł Żelem, gdy jechałem do kolegów do Poznania i pyta się – co bym zrobił gdybym dowiedział się, że mam być II trenerem w Lechii. Mocno trzymałem kierownicę, ale po tych słowach złapałem ją jeszcze mocniej, nie wiedziałem do końca co się dzieje. Byłem w szoku, ale powiedziałem, że jasne, ale kto z kim, gdzie, czy ktoś mnie chce? Oczywiście, żebym się zgodził. Wkrótce zadzwonił do mnie trener Bogusław Kaczmarek informując mnie, że został trenerem Lechii i żebym przyjechał do niego do domu. Zziajany wpadłem do niego wciąż nie wiedząc do końca co się dzieje, on wyciągnął notes i zaczął rozpisywać co by chciał w Lechii zrobić. Powiedział, że w sztabie będzie Maciek Kalkowski, Sławek Matuk, Darek Gładyś, Marek Szutowicz i fizjoterapeuci. Za kadencji trenera Janasa chodziłem na prawie wszystkie treningi, znałem tych zawodników więc mogłem od początku dzielić się swoimi spostrzeżeniami.
Jak po przejściu z rezerw zmienił się twój czas pracy?
– Ogromnie. Dużo pracowaliśmy z młodzieżą, oni przychodzili prosto po szkołach. Sam dużo zyskałem, Trener Kaczmarek korygował moje błędy w prowadzeniu treningu. Czułem, że łączę teorię z praktyką, dużo rozmawialiśmy, nasz rekord to 13,5 godziny w pracy. Często dzień kończyliśmy wejściem do sauny, tam też były dyskusje o piłce.
Który z transferów, które zrobiliśmy był najbardziej trafiony?
– Zdecydowanie Ricardinho. Z kilkoma dobrymi pracowałem, ale to nie przypadek, że grał w Sheriffie w Lidze Europy, potem do Chin wyjechał. To był piłkarz, z którym przyjemnie się pracowało. Genialna technika, jak to Brazylijczyk, może nie jakaś niesamowita szybkość czy siła, ale zmysł do gry kombinacyjnej. Robiliśmy takie małe gry 4 x 4, był Machaj, Surma i oni we dwójkę z Razakiem to ciężko było komuś z nimi wygrać. Kiedyś z nimi grałem w dziadka to założył mi taką dziurę, podbiegłem do niego, a on podeszwą przetoczył mi piłkę między nogami. Genialny technik. No i fajnie, że Lechia na nim zarobiła 350 tysięcy euro.
No właśnie, przywołałeś temat Razacka. Przez całą jesień 2012 roku zastanawialiśmy się czy on zostanie. Kiedy ty się dowiedziałeś, że raczej przesądzone jest, że odejdzie?
– Wiedzieliśmy, gdy zaczynaliśmy, że będzie ciężko go zatrzymać. Trener Bobo miał z nim rewelacyjny kontakt, dużo rozmawiał, on też lubił trenera Kaczmarka. Razack grał coraz lepiej, miał coraz więcej ofert. Na koniec Lechia znalazła jakieś większe pieniądze i wydawało się, że może osiągną porozumienie. Wiedzieliśmy, że to jest piłkarz, który w ofensywie daje wiele zespołowi. Był taki gol z Widzewem, gdzie on z Ricardinho zrobili dwójkową akcję zrobili chyba od własnej połowy. Razack dobrze grał, bo chciał wypłynąć, walczył o nowy kontrakt, ale też chciał trenerowi pomóc, odwdzięczyć się. Jaką asystę dał na Podbeskidziu do Rasiaka, zagrali najpierw małą grę, a potem dał takiego no-look passa. Kapitalne!
Za kadencji Probierza rolę Razacka miał spełniać Matsui.
– Ciężko ich porównać, Matusi to reżyser gry, nie egzekutor. Na początku, gdy przyjechał miałem mało informacji o nim, Michał powiedział, że będzie Japończyk, abyśmy popatrzyli na niego. Już po grze w dziadka było widać co to za gość, on praktycznie nie wchodził do środka. Wszystkie trudne piłki łapał, czy to piętą, czy podeszwą. Było widać, że jest dobry. To był chłopak z dużą inteligencją i osobowością. Nie za dużo mówił, ale dobrze wpływał na resztę zawodników. Najbliżej się trzymał z Oualembo. Grupa go zaakceptowała, bo widziała, że to dobry piłkarz. Kibice go kupili, bo jak zaczynasz i strzelasz w pierwszym meczu dwie bramki, to muszą cię kupić.
A jak ocenisz postęp jaki zrobił Patryk Tuszyński? Przez trenera Boba odpalony, u Michała Probierza grał, potem poszedł z nim do Jagiellonii, gdzie zrobił furorę.
– Z perspektywy czasu widzę, że „Tuszek” idealnie pasował do stylu Michała. Do twardej, konsekwentnej, ale sprawiedliwej ręki. Że dostanie burę, a potem zostanie pogłaskany. O decyzji trenera też zdecydowała chęć stawiania na wychowanków i osoba Adama Dudy, który w 11 meczach strzelił 5 bramek, a mógł 2 czy 3 razy tyle.
Dla mnie Duda to taki gościu, który ma niesamowitą łatwość zdobywania bramek, porusza się gdzieś w polu karnym może i nieładnie, ale piłka spada i on trafia. Dużo trenowaliśmy wtedy indywidualnie, nad techniką uderzenia, gry głową.
Adam Duda w ostatnim pięcioleciu był jednym z niewielu, którego nazwisko skandowały trybuny.
– Gdy zamykam oczy, to Lechia mi się kojarzy wychowankami. To było idealne, Lechia produkuje, wypuszcza ludzi w świat i potem oni wracają i oddają klubowi to co dostali. Bardzo ubolewałem, że ten projekt, w którym byłem najpierw z trenerem Bobem Kaczmarkiem potem z trenerem Michałem Probierzem się skończył. Gdy nas wyrzucili to przez 2-3 tygodnie, nie mogłem się z tym pogodzić, biłem się z myślami.
Uważam, że jeśli chcesz robić dobry i duży klub to musi być ktoś kto będzie dbał o ten klub. A kto będzie dbał lepiej niż wychowanek? Żaden kibic nie oczekuje, że Razack czy Ricardinho, czy nawet polscy zawodnicy będą tu przyjeżdżać co roku na wigilię i całować herb.
Wracając do Patryka Tuszyńskiego…
– Powiem szczerze, że ja początkowo też nie wierzyłem, że talent Tuszka może tak eksplodować. On miał ładny, swobodny bieg, dobry drybling, ale zawsze coś mu przeszkadzało, miał kontuzję, czegoś mu brakowało.
Gdy Patryk dowiedział się, że w Lechii nie będą na niego stawiać, czuł, że znajdzie miejsce u Michała Probierza w Jagiellonii. Ja sam przecierałem oczy, z każdym dniem coraz bardziej dostrzegałem jaki to jest dobry piłkarz, a te ostatnie pół roku w Jadze, ta druga runda zaowocowało nawet powołaniem od trenera Nawałki. On jest bardzo silny w kontakcie, dobry technicznie, ma dobra szybkość biegowa, wytrzymałość rewelacyjna. Jego przypadek to też była dla mnie nauka trenerska: myślałem, że już znam się na trenerce a okazałe się, że jeszcze dużo pracy, obserwacji i pokory przede mną.
Gdy zaczynaliście pracę z trenerem Kaczmarkiem, mieliśmy mistrzów Polski juniorów młodszych, najwięcej z nich grał Łazaj, a dziś go w piłce nie ma.
– Kacper był dobrze rozwinięty pod względem budowy ciała jak na swój wiek, miał 186 cm. Poza tym był królem strzelców mistrzostw Polski, mógł grać na „9” lub na skrzydle, gdzie my go wystawialiśmy, był szybki, miał dobrą technikę. Ale był i również grał Przemek Frankowski, który z kolei miał zmysł do gry, był szybki, ale był jeszcze chudziutki nie miał rozwiniętych odpowiednio mięśni.
To nie było tak, że Łazaj dostawał szansę na siłę, obserwując grupę łatwo zauważyć kogo starsi zawodnicy akceptują i z kim chcą grać, do kogo podają, jak się zwracają do niego.
Lechia miała podobną koncepcję rozwoju jak ma Jagiellonia dzisiaj. Oparcie składu na lokalnej młodzieży i dochodzący gracze z zewnątrz. Wy stąd odeszliście z Michałem i robicie podobny projekt tylko gdzie indziej.
– Zawsze się śmieję, bo Jagiellonia tak jak Lechia to też jest BKS, kontynuuję to co robiłem w BKS tylko że innym. Zapisałem się w historii Jagi trzecim miejscem, wierzę, że w Lechii też się kiedyś z sukcesem zapiszę jako trener w historii
Sezon z trenerem Kaczmarkiem był specyficzny, u siebie wygraliście tylko trzy mecze. Znaleźliście odpowiedź, czemu tak się działo?
– Były takie opinie, że ten stadion przytłacza piłkarzy, że nie potrafią się odnaleźć, trenujemy gdzie indziej, gramy gdzie indziej, że to jest jak mecz na wyjeździe. Nikt nie zna do końca odpowiedzi czemu tak się działo.
Który mecz był dla ciebie wizytówką tamtej drużyny?
– Chyba ten z Lechem 2:0 u siebie, przewrotka Razacka, wcześniej gol głową „Wiśni”. Na pewno mecz w Lubinie 3:0. To był czas, że statystyki zaczęły się pojawiać w polskiej piłce, z programu ProZone czy InStat i my mieliśmy wtedy dużo kontaktów z piłką. Wymienialiśmy po 600-700 podań w meczu, trener Kaczmarek zwracał na to uwagę, przyjęcie, podanie, ruch bez piłki, dużo mówił o holenderskiej szkole, by piłka wyglądała atrakcyjnie dla kibica.
Zgoda jesienią to wyglądało fajnie, a wiosną gorzej. Zabrakło dopływu świeżej krwi? Transfery nie powalały na kolana, chociaż trener Bobo upierał się, że Samuel Pietre mógł sporo dać drużynie.
– Z tego co wiem, on był po operacji wiązadeł krzyżowych i tu pojawił się problem. To m.in. o niego poszło trenerowi z zarządem, zaczęły się pierwsze zgrzyty. Trener się postawił mocno, chciał wziąć odpowiedzialność na siebie, że jego kolano wytrzyma, bo wiedział, że taki kreujący grę zawodnik nam się przyda, on umiał grać między liniami, jak taka prawdziwa 10. Z kolei naczelnym lekarzem był Maciek Pawlak, który mówił, że kolano nie wytrzyma.
Zapewne mecz z Ruchem zakończony niecodziennym remisem 4:4 pamiętasz…
– Przegrywaliśmy 2:3, a potem 2:4. Pamiętam, że podpowiedziałem trenerowi, że nie ma czego bronić, musimy ryzykować, że jak przegramy wyżej to trudno, a jak zremisujemy to wyjdziemy z twarzą. Zaproponowałem, aby weszli Rasiak z Dudą. Zgodził się, mówi dawaj ich, tylko nie na raz, a po kolei. Trochę szczęścia mieliśmy. Trener Bobo po meczu mówił, że go lekko zainspirowałem tą decyzją, że o to właśnie mu chodzi w pracy.
A inne mecze, gdzie udało ci się zainspirować trenera?
– Na Koronie Kielce wygraliśmy 1:0, czerwona kartka na początku dla „Jediego”. Zagraliśmy ustawieni w dwie linie, a Razacka zostawiliśmy z przodu.
Kiedy zapadła decyzja o zwolnieniu trenera Kaczmarka?
– Nie wiem. My do końca myśleliśmy, że w kolejnym sezonie będziemy pracować w takim samym składzie, zrobiliśmy rozpiskę, plan przygotowań na okres letni i wszystko było ułożone. Pojechaliśmy na spotkanie: mieliśmy pokazać plan, prezes poprosił abym ja poczekał w pomieszczeniu obok, po kilku minutach Trener wyszedł i działacze poprosili mnie do środka. Zakomunikowali, że taka decyzja zapadła. Byłem zaskoczony. Powiedzieli, że moja osoba jest w takim zawieszeniu, że będzie nowy trener, że nie mogą powiedzieć kto to jest, ale że ja jestem brany pod uwagę w układance. Zastanawiałem się kto to będzie, miałem swoje typy, ale kompletnie nie trafiłem. Chciałem być lojalny wobec trenera, on na mnie czekał przed pokojem prezesa, pojechaliśmy na Lechię do szatni, on zaczął się pakować. Zapytałem się czy w takiej sytuacji powinienem podać się do dymisji, bo trener, który tu ma być chce ze mną porozmawiać. Trener powiedział, że chce, żeby dalej nasza praca była kontynuowana. Że jeśli nowy trener będzie ciebie chciał, to zostań i rób dalej, to co robiliśmy do tej pory najlepiej jak potrafisz. Powinieneś zostać przy tych piłkarzach i pracować dla dobra chłopaków i Lechii.
Trenerem został Michał Probierz i każdego z nas zapraszał i mówił o roli jakiej dla niego widzi. Powiedział, że widzi mnie w roli asystenta, chciał żebym dalej się uczył i rozwijał.
Zadzwoniłem do trenera Kaczmarka, przekazałem mu, że Michał Probierz będzie trenerem i że mnie widzi w swoim sztabie. Na co trener odpowiedział, że się nie dziwi, że chce żebym z nim pracował i życzył mi powodzenia.
Probierz zrezygnował z Rasiaka i Surmy. Zastanawiał się w ogóle nad nimi?
– Od razu jak Michał przyszedł do klubu, mówił, że będzie nawet jeszcze odważniej kontynuował to co zaczął trener Kaczmarek i będzie stawiał na młodych.
Nie miałeś obaw przed tym sezonem? W sparingach średnio to wyglądało, paru kluczowych graczy zostało wyjętych ze składu, nastąpiło radykalne odmłodzenie.
– Na początku miałem trochę obaw. Michał mówił, że spokojnie, wie co robi, musimy wierzyć, oglądał Lechię, że wie na co ją stać. Mówił, że to wypali i faktycznie tak się stało, chociaż organizacja gry trochę się zmieniła.
Wracając do spraw bieżących: kogo Jagiellonia chciałaby wziąć z Lechii do siebie?
– Proszę zapytać trenera Probierza i prezesa Kuleszę.
Przyjedziesz do Gdańska na derby?
– Chciałbym bardzo być na tym meczu i nawet rozmawiałem już z Piotrkiem Zagórskim (pozdrowienia!), że pójdziemy razem. Ale muszę zobaczyć, czy będzie mi to kolidować z meczem Jagiellonii.
Dziękujemy za rozmowę!