W latach 70. ubiegłego wieku w składzie Lechii nazwisko GÓRSKI było stale obecne. W obronie biało-zielonych brylował Jerzy „Willy” Górski. Gdy defensor zakończył karierę to popularne i zasłużone dla polskiej piłki nazwisko zniknęło z gdańskiej kadry jedynie na chwilę.
Drugoligowy sezon 1981/82 był dla lechistów dramatyczny, dopiero potem miało okazać się, że takie katharsis było potrzebne. Rundę jesienną podopieczni Michała Globisza zakończyli na 13 miejscu, które oznaczało degradację do III ligi. Przed ostatnim jesiennym meczem pożegnano wyjeżdżającego do Australii Jana Kierno i kończącego karierę Tadeusza Krystyniaka. Do drużyny wchodzili pozyskany z Wisły Tczew, 20-letni Marek Kowalczyk, nastolatkowie: Jacek Grembocki i „Bolo” Błaszczyk.
Zimą na Traugutta przybył 23-letni Krzysztof Górski. Zadebiutował w wyjazdowym, zremisowanym 0:0 meczu z Błękitnymi Stargard Szczeciński, grając przez 24 minuty. Pierwszy raz od pierwszej minuty Górski zagrał z BKS Bielsko u siebie. Spotkanie zakończyło się pogromem biało-zielonych w stosunku 0:4. Po tym meczu nastąpiła zmiana na stanowisku trenera – trudnej roli ratowania dla Lechii drugiej ligi podjął się Edward Wojewódzki.
Była to misja nieudana, a młodemu napastnikowi ani razu nie udało się trafić do siatki rywali.
W meczu z Górnikiem Wałbrzych, Marek Woźniak sam sobie wrzucił piłkę do bramki, w stylu Janusza Jojko. A na mecz z Olimpią Poznań, lechiści w ogóle nie mieli bramkarza. W ostatniej chwili taksówką przyjechał i przebrał się były bramkarza Andrzej Głąbiński. Co nie uchroniło drużyny przed spadkiem, a Głąbińskiego przed błędem w tym meczu.
Od początku sezonu III-ligowego, Górski miał pewne miejsce w składzie. Wreszcie zaczął strzelać – jego premierowy gol dla Lechii padł w spotkaniu z Pomowcem Gronowo na wyjeździe. Ogółem w trzecioligowych rozgrywkach Górski trafił do siatki rywali sześć razy. Równolegle trwała wspaniała przygoda lechistów w Pucharze Polski. Krzysztof raz grał, raz nie, ale w finale z Piastem Gliwice na trwale zapisał się w historii naszego klubu.
Stefan Szczepłek w „Piłce Nożnej” tak opisał ten moment:
„(…) spotkanie zaczęło się dość nieoczekiwanie. Piast ruszył wprawdzie do ataku, ale po kilku minutach przegrywał już 0:1. Po rzucie rożnym, mniej więcej na linii pola karnego, Krzysztof Górski bardzo ładnie wywiódł w pole dwóch obrońców, strzelił niezbyt silnie, ale zaskoczony i chyba lekko oślepiony słońcem Szczech, puścił gola, którego teoretycznie nie miał prawa puścić.”
Do końca meczu trwała wymiana ciosów, ale ostatecznie cenne trofeum znalazło się w rękach kapitana Lechii, Lecha Kulwickiego.
Przypomnijmy skład Lechii z tego historycznego meczu.
Lechia Gdańsk – Piast Gliwice 2:1 (2:1)
Bramki: Górski 9’, Kowalczyk 40’ – Kałużyński 43’ karny
Lechia: Fajfer – Marchel, Kulwicki, Salach, Raczyński, Kowalski (40’Józefowicz), Kowalczyk, Grembocki, Wójtowicz, Górski, Polak (65’Klinger).
Trener Jerzy Jastrzębowski tak nam kiedyś mówił o Górskim:
“Wszyscy pamiętają Fajfera, Kruchego, Grembosia, Marek Kowalczyk jest bardziej pamiętany niż Krzysiu Górski, który jest dziś zapomniany, a był takim cichym bohaterem finału z Piastem.”
Roman Józefowicz w następujący sposób pamięta pierwsze dni po historycznym sukcesie:
„Ugościli nas potem w Ratuszu Miejskim, dostaliśmy medale zasłużony dla miasta Gdańska i takie puchary kryształki od prywaciarzy. Potem trochę pobalowaliśmy. Nasza ekipa „studenciaków” została w Łodzi (finał był w Piotrkowie Trybunalskim) i tam się bawiliśmy, bo stamtąd był jeden z nas, Krzysiek Górski.”
Ale najbliższym kolegą Górskiego był Dariusz Raczyński, który tak wspomina obóz w Wiśle, jeszcze za czasów trzecioligowych:
„Była tzw. mała zabawa biegowa – 30 km – nagle mgła, Józek Gładysz mówi że teraz każdy na własną rękę wraca do hotelu. Ja się z Ryśkiem Polakiem trzymałem, bo on coś słabo wyglądał. Rysiek jak to on miał w kieszeni fajki. Jedzie jakiś ciągnik, zatrzymujemy go i pytamy, panie jak do Wisły, on na to – a ne, chopacki tu Slowacja! Do granicy nas podwiózł, porem PKS-em. O wpół do dziewiątej byliśmy dopiero z powrotem, Jastrząb przestraszony czy nam się nic nie stało. Następnego dnia żeby nas udobruchać, wzięli nas na disco. Jastrząb popija sobie drinki. A Krzysiu Górski, poszedł do drugiej sali, dogadał się z barmanem, który nam dolewał ciociosanu, on miał ten szyderczy uśmiech spod wąsa…walimy to wino z literatek, barman pyta – co wy tak szybko pijecie? A Krzysiek – na obozie jesteśmy, nad szybkością pracujemy.”
Po zdobyciu Pucharu Polski nieoczekiwanie Górski zagrał jeszcze tylko cztery mecze w Lechii. We wszystkich wchodził z ławki, trzy w drugiej lidze, jeden w Juventusem na wyjeździe, gdy w 50 minucie dzień po swych 25 urodzinach zastąpił Ryszarda Polaka.
Dlaczego odszedł z Lechii? Tak wspomina to Raczyński:
„Przed rewanżem z Juve mieliśmy zgrupowanie w Starogardzie. Jastrząb mówi – Raczyński i Górski niesiecie wodę. Krzysiek spod tego wąsa mówi – dla ciebie to chyba Pan Górski. Wszyscy w śmiech. Jastrząb nie lubił jak jego autorytet ktoś podważał. Podczas treningu się starli i Górski się spakował i wyjechał. Na mnie też to się odbiło i w rewanżu tylko z ławki wszedłem.”
Co na to trener Jastrzębowski?
„Krzysiek Górski – był specyficznym chłopcem, on miał swoje zdanie na każdy zdanie, miał trudny charakter, wiele rzeczy mu się nie podobało. Nie mówię, że był skonfliktowany z piłkarzami, ale nie był do końca akceptowany. Miał pseudonim Balanga. Jego gra była mało odpowiedzialna. To była sztuka dla sztuki, tu jakiś drybling, tu sztuczka, ale w ramy taktyczne ciężko to było ująć. Balanga nie w sensie, że lubił tańczyć i pić, tylko że grał mało odpowiedzialnie. Był luźny…”
Dziś Pan Krzysztof mieszka w Warszawie. Życzymy mu 100 lat albo więcej i dziękujemy za bramkę z Piastem!