Przedstawiamy drogę III-ligowej Lechii Gdańsk po Puchar Polski za sezon 1982/83. Biało-Zieloni wyeliminowali wówczas ekstraklasowe zespoły: Widzew Łódź, Śląsk Wrocław, Zagłębie Sosnowiec oraz Ruch Chorzów.
Jakby przyjrzeć się historii Lechii z lotu ptaka, największe sukcesy piłkarzy przychodziły w najmniej spodziewanych momentach. Powrót ekipy Dariusza Kubickiego do Ekstraklasy przyszedł po fatalnym finiszu poprzednich rozgrywek, uwieńczonych zadymą roku podczas domowego spotkania z Ruchem Chorzów. W drugoligowych rozgrywkach sezonu 2006/07 trzeba mocno było się napocić, by nie wejść wyżej (awans na najwyższy szczebel uzyskały aż cztery kluby), jednak biało-zielonym udała się ta sztuka, po tym uparli się by remisować, a nie wygrywać w kolejnych wiosennych spotkaniach u siebie.
Weźmy sezon 2018/19, na zakończenie którego odbyła się pamiętna feta. Było co świętować, bo raz pierwszy od 1956 roku gdańszczanie stanęli na podium najwyższego szczebla rozgrywek i po “zaledwie” 36-letniej przerwie zdobyli Puchar Polski. Wciąż jeszcze pamiętamy atmosferę pierwszego wyjazdu w sezonie, modliliśmy się o remis w Białymstoku i pierwszą ósemkę na koniec sezonu zasadniczego. Rzeczywistość przerosła najśmielsze oczekiwania, tak samo jak podczas odbudowy klubu od A klasy. Już po siedmiu latach od inauguracyjnego meczu w Sobowidzu, przy Traugutta grała Ekstraklasa. Los płata figle.
A teraz do sedna. Można zaryzykować tezę, że nie byłoby pierwszego w historii klubu Pucharu Polski w 1983 roku, potem Superpucharu, meczów z Juventusem, gdyby nie fatalny sezon 1981/82, który przyniósł niemal rozpad klubu i trzecioligowy czyściec.
I tu mamy kolejny biało-zielony paradoks. Lechia, postrzegana słusznie jako klub „Solidarności”, czas rozkwitu opozycji demokratycznej odczuła bardzo negatywnie. Pojawienie się Panny „S” podważyło fundamenty finansowania sportu w Polsce Ludowej, mówiąc wprost – w październiku 1980 roku wszyscy sportowcy zostali zwolnieni z (lewych) etatów! Przy Traugutta zapanowała czarna rozpacz. By kopacze dostali pieniądze, dyrektor Klubu Zbigniew Golemski musiał pielgrzymować do…Przewodniczącego „Solidarności” Lecha Wałęsy, który rezydował wtedy w klubie „Ster” we Wrzeszczu obok „Cristala”.
Wielki Elektryk zgodził się napisać krótkie pisemko do wszystkich załóg, że do czasu, kiedy to wszystko zostanie formalnie uregulowane na szczeblu centralnym, wszystkie firmy mają zachować dla sportowców dotychczasowe zasady. Działacze szybko z tym pismem pobiegli na powielacz i do wszystkich zakładów rozwieźli. Sportowcy zostali przywróceni na etaty. O związkach lechijno-sierpniowych pisaliśmy tutaj.
To było tylko chwilowe zatkanie przeciekającej łajby. Sezon 1981/82 w II lidze był kuriozalny pod każdym względem. Ligowy byt za trenera Edwarda Wojewódzkiego miał ratować m.in. biegacz Marek Fostiak, wiele lat później szanowany prezes Pomorskiego Związku Okręgowego Związku Lekkiej Atletyki oraz członek zarządu Polskiego Związku Lekkiej Atletyki obok m.in. Tomasza Majewskiego oraz Sebastiana Chmary. Chłopaki krzyczeli – Marek! Długa będzie…On leciał, a tu krótka szła. Fostiak (uprawiał też rugby, prawdziwy omnibus!) w rezerwach strzelił kilka goli, ale pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. Z przodu dramat, z tyłu takoż.
Bramkarz Marek „Guma” Woźniak w meczu z Górnikiem Wałbrzych wrzucił sobie piłkę do własnej bramki, był prekursorem zagrania, który później rozsławił Janusz Jojko. Ale to jeszcze nic. Na zbiórce przede meczem z Olimpią Poznań okazało się, że bramkarza w ogóle nie ma. Taksówką ściągnięto z Gdyni byłego golkipera Andrzeja Głąbińskiego, który na biegu przebrał się w dres. Nie uchroniło to przebierańca przed popełnieniem błędu, a drużyny przed porażką, a w konsekwencji degradacją. Po spadku do III ligi, były trener I drużyny Michał Globisz w prasie otwarcie przyznawał, że bardziej opłacalna jest praca z dziećmi. Głośno rozważano, popieraną przez partyjne władze wojewódzkie fuzję ze Stoczniowcem, który również pożegnał się z zapleczem Ekstraklasy.
W takiej niekomfortowej sytuacji I drużynę powierzono dwóm trenerskim żółtodziobom, wychowankom Lechii, którzy jeszcze niedawno byli czynnymi piłkarzami: 31-letniemu Jerzemu Jastrzębowskiemu i 30-letniemu Józefowi Gładyszowi. Ten drugi jeszcze dwa miesiące wcześniej usiłował ratować na boisku II ligę, tak wspomina tę swoistą rozmowę kwalifikacyjną:
– Spotkaliśmy się u pułkownika Jana Oficjalskiego, który wtedy rządził klubem, na Konopnickiej w jego biurze. Prostu z mostu zaproponował nam wspólne objęcie drużyny seniorów. Dla nas dwóch szczypiorków, taki skok z juniorów do seniorów, podupadłej, ale jednak Lechii, to był szok. Rzut oka jeden na drugiego – nie wahaliśmy się, od razu propozycję przyjęliśmy. W czasie rozmowy Oficjalski powiedział, że dla niego jest bez znaczenia, kto z nas będzie pierwszym, a kto drugim. Wtedy Jurek zabrał głos. Ja tu byłem cały czas, mnie wszyscy znali, on na trochę zniknął ze środowiska piłkarskiego Gdańska. No i mówi, żeby chciał sobie wyrobić nazwisko, dyskusja jest zupełnie nagła, nie przygotowywaliśmy się do niej, bo niby jak? Pułkownik mówi: co pan na to panie Józiu? Ja mówię, że okej, ale warunki zatrudnienia są jednakowe, podział jest dla prasy, on jest pierwszym, ja asystentem, ale cała reszta jest na równych warunkach, pensje równe i premie. Razem przychodzimy i razem odchodzimy. Proszę bardzo, niech tak będzie – zgodził się pułkownik.
„Jastrząb” potwierdza: – Z Józkiem pracowaliśmy absolutnie na równych warunkach, uzupełnialiśmy się, Józio ma inny charakter, ja jestem cholerykiem, on spokojniejszy. Uzupełnialiśmy się jak Wenta i Waszkiewicz. Czyj większy wkład? Na pewno równy. Nie było podziału na pierwszego i drugiego trenera.
Byli już trenerzy trzeba jeszcze znaleźć jakichś grajków. Obaj szkoleniowcy byli zgodni, drużynę trzeba budować wokół Lecha Kulwickiego, rówieśnika duetu obu trenerów, nawet starszego od Gładysza o rok. Ale nie było oczywiste, że „Jadzia” (Skąd taka ksywa? Sam zainteresowany bezradnie rozkłada ręce – Nie wiem!) zostanie przy Traugutta:
– Janusz Makowski poszedł do drugoligowej Olimpii Elbląg. Wyobraźcie sobie: jedyny raz w historii Elbląg płacił więcej niż Gdańsk. Tam był trenerem Stasiu Stachura. „Maki” mnie namawiał – chodź „Jadzia”.
„Jastrząb” pyta mnie – co oni obiecują? Talon na malucha, który wtedy kosztował 46 tysięcy. Jurek mówi – daj mi dwa tygodnie. Dyrektorem został Jurek Klockowski. Przed sezonem graliśmy w siatkonogę na kortach na Lechii. Dzidek, Maki, Klicha – Jurek ich przychodził namawiać, ale to była jednak III liga, miał małą siłę przebicia, słabe argumenty finansowe. Nie minął tydzień i dostałem informację, że dostanę to co w Elblągu i etat w jakimś przedsiębiorstwie. „Jastrząb” musiał jakoś to z „Klockiem” dogadać – dostałem to wszystko na piśmie.
Trener Janusz Pekowski dzwonił też z Poznania z Lecha, żebym dawał do niego. Żona mówiła mi, żebym jechał, ona zostanie w Gdańsku.
Zostałem i przeżyłem przygodę życia – nie żałuję!
Tyle spraw organizacyjnych. Ale kto miał grać? Dariusz Raczyński był jednym ze starszych piłkarzy, którzy zostali w klubie:
– Spadek okazał się błogosławieństwem, bo zaczęli grać zdolni młodzi Grembocki, Wójtowicz, Wydrowscy, Bolo Błaszczyk itd. Oni chwilę wcześniej z powodzeniem (zajęli 3 miejsce – przyp. red.) uczestniczyli w Spartakiadzie Młodzieży.
My starsi zostaliśmy w pięciu (Kulwicki, Salach, Górski, Polak i ja). „Tolek” czyli Rysiu Polak spał w budynku klubowym tam, gdzie teraz jest „Roko”.
Wspomniani wyżej Dariusz Wójtowicz i Jacek Grembocki znają się właściwie od dzieciństwa:
– Miałem 11 lat, to był koniec 1976 roku. Ostatni przed świętami trening drużyny trampkarzy, już na hali. Przyszedłem w większej grupie – bodaj 5-6 osób, m.in. w towarzystwie Jacka. Trener Michał Globisz pooglądał, co potrafimy. A potem dał mi kartkę – mam ją do dziś! – z datą pierwszych poświątecznych zajęć. Zresztą mam taki, może nie pamiętnik, a trzy zeszyty w którym wynotowane są wszystkie moje mecze. Zaczyna się od trampkarzy, a Juventus gdzieś tam później też jest – opowiada „Wujo”.
Pierwsza dwa mecze pucharowej ścieżki zostały wzięte praktycznie z marszu. W Radziejowie Kujawskim, gdzie III-ligowa Lechia potykała się z tamtejszym Startem z ligi okręgowej w sierpniu był straszny skwar, biało-zieloni prawie zakończyli pucharową przygodę zanim ta się zaczęła. Było 3:2 po dogrywce dla Lechii – dwa gole „Bolo” Błaszczyka i jeden Andrzeja Marchela.
Rok szkolny rozpoczął się tradycyjnym wystrzałem z Westerplatte, a przy Traugutta w obecności zaledwie 300 zabłąkanych dusz, w 1/32 Pucharu Polski Lechia odprawiła wyżej notowaną Olimpię Elbląg 2:1 – był to debiut w naszych barwach bramkarza Tadeusza Fajfera. Gwizdał Alojzy Jarguz, ledwie dwa miesiące wcześniej prowadził na stadionie Atletico Madryt mecz mundialu Espana`82 między Francją i Irlandią Północną przy 100-krotnie większej publice.
Publika wróciła dopiero na kolejną rundę Pucharu – z Widzewem Łódź. To był ówczesny mistrz Polski i drużyna, która później w sezonie 1982/83 wyeliminowała wielki wtedy Liverpool! Przy Traugutta padł wtedy remis 1:1, a trzecioligowcy okazali się lepsi po serii rzutów karnych. Sensacja przez wielkie S!
Roman Józefowicz pokonał wtedy doskonałego bramkarza Józefa Młynarczyka w 83 minucie doprowadzając do dogrywki. Popularny „Kudłaty” miał zawsze dobrą pamięć do liczb i to mu zostało: – Za mecz z Widzewem dostaliśmy po 1850 zł premii.
Zachowanie bohaterów hiszpańskiego mundialu z meczu i po nim doskonale pamięta Dariusz Raczyński:
– „Młynarz” jak zszedł do szatni zaczął napierdalać butami, tak że szybę rozwalił. Krzyczał: jak kurwa można z takim kelnerami przegrać, gramy w pucharach, a tu przegrywamy! Smolarek wszedł na chama w Tadka Fajfera tak, że mu zrobił korkami dziurę w kolanie. Musiał wejść za niego Marek Woźniak.
A propos korków i tego meczu Jacek Grembocki wspomina, że obie rywalizujące strony dzieliła przepaść: – W tym meczu niektórzy z nas grali w korkotrampkach. Pamiętam, że przed tym spotkaniem przyjechały dla mnie adidasy “world cup”, które trenerzy Jastrzębowski i Gładysz załatwiali od Jana Jałochy, wielokrotnego reprezentanta Polski. Te buty były o numer za duże, ja ubierałem dwie pary skarpet, pierwszy raz w życiu miałem na sobie buty adidasa, buty w ogóle nierozbite, ale to było nieważne. Ważne, że miałem na sobie upragnione adidasy.
Jak mówi stare przysłowie rzuty karne to loteria. Lechiści karne strzelali „Młynarczykowi” tak że nie wiedział o co chodzi, walili mocno, wszyscy w ten sam róg i po oknach. Jedyny który chciał strzelać technicznie to był „Jadzia” i jego karnego bramkarz złapał. Marek Woźniak jak to on, flegmatyk stał w bramce jakby nie zdawał sobie sprawy co się dookoła dzieje. Złapał piłkę i oddał ją do rąk Wójcickiemu i Romke, proszę bardzo.
Zdaniem „Jadzi” ten mecz był absolutnie kluczowy w drodze po Puchar Polski.
– Dzień później podwoziłem do Trójmiasta mojego kolegę, Romka Szlichta z Tczewa, mecz z Widzewem puszczali w TV i Romek do mnie mówi: „Jadzia” ty zagrałeś tak, że nie byłeś w niczym gorszy od reprezentantów Polski. Ja swoje wiedziałem, ale młodzi uwierzyli wtedy, że mogą grać z najlepszymi. – Cała sylwetka Kulwickiego tutaj
Czas uchylić trochę trenerskiej kuchni – jak to się stało, że nieopierzeni III-ligowcy dotrzymywali kroku drużynom eksportowym? Mówią, że trener Józef Gładysz po prostu dobrze trafia, ale to chyba nie jest przypadek, że z naszego rejonu wychował chyba najwięcej ligowców:
– Naszych rywali mogliśmy pokonać tylko jedną rzeczą – przygotowaniem fizycznym. Wtedy na scenie pojawił się doktor Andrzej Suchanowski z AWF. Pomogły moje dobre z nim relacje, mieszkaliśmy obok siebie w Oliwie pod lasem. Przyznałem się jemu, że nie mamy doświadczenia jako trenerzy, ale jakąś wiedzę piłkarską posiadamy, podpatrując metody treningowe Kuleszy, Łazarka, Słaboszewskiego itd. Suchanowskiemu zaproponowaliśmy współpracę w zakresie fizjologii, konsultował z nami jak mają wyglądać przygotowania od strony fizycznej, obciążenia, stan wydolnościowy zawodników.
Zmusiło nas do tego życie jako żółtodzioby trafiliśmy w dziesiątkę. Widząc, że chłopcy nie bardzo potrafią grać w piłkę (haha – przyp. red.) postanowiliśmy ich pogonić. To był ewenement na skalę krajową wówczas. Jestem pewien, że nikt wówczas w Polsce (a byliśmy zaledwie drużyną trzecioligową) nie podjął na taką skalę trudu przygotowania drużyny w oparciu o współpracę z AWF.
Suchanowski co jakiś czas robił badania i dawał nam informację jak z kim pracować. Co komu brakuje, kto ma jaki pułap tlenowy. Druga sprawa – „Suchan” polecił nam współpracę z profesorem Popinigisem z katedry biochemii.
Profesor otoczył nas opieką biochemiczną co prowadziło czasem do śmiesznych sytuacji w szatni, np. wchodzę i mówię – jutro dobowo zbieracie mocz do pojemników. A po co? Dobowo, czyli dwulitrowa butla, chłopaki byli nieco skonsternowani. To określało zawartość białka w tym moczu. Okazało się, że 50% graczy ma za mało białka w moczu. Zaleciliśmy komuś, żeby jadł to i to. Na to ten delikwent się oburza – moja żona dobrze gotuje, schabowe jak marzenie, ja chodzę najedzony i zadowolony, nie będę jadł niczego innego!
Trzeci aspekt to była motoryka. Ja miałem bardzo dobry kontakt z Jarkiem Studzizbą, który grał kiedyś w Lechii, a potem został w Niemczech, gdzie grał w Eintrachcie Brunszwik. Gdy wyjechał zacząłem z nim korespondować, pisał co robią codziennie na treningach. Było to swego rodzaju „szpiegostwo”. Korespondowałem z nim parę ładnych lat, w czasach, gdy w Polsce była książka Pana Talagi i nic więcej, ja wiedziałem jak funkcjonowała drużyna Bundesligi. Stąd się wzięły MZB – Małe Zabawy Biegowe – zbiórka o 6.45 w trampkach i jazda na czczo. Sam to prowadziłem, byłem świeżo po karierze, w dobrej formie. To było żywcem przeniesione z Bundesligi. Na tamten czas wybiegliśmy przed epokę.
Roman Józefowicz w zarysie potwierdza zeznania trenera Gładysza: – Była drużyna, ale nie można powiedzieć, że to był samograj. Jastrząb musiał to poskładać, do pomocy miał Józka, na którego mówiliśmy „Panenka”, bo tak na bok ręce rozkładał. Potem już musiał brać zastrzyki, żeby z nami biegać, ale biegał.
„Jadzia” dodaje: – Z młodymi poza boiskiem byliśmy na pan, ale na placu wszyscy zapierdalali równo, nie było starych i młodych. Dopiero jakieś dziesięć lat temu przeszliśmy z Jackiem Grembockim na ty. Przez tyle lat ta hierarchia została. Trenerzy Jurek i Józek mieli ten dar, że widzieli w piłkarzu coś czego inni nie dostrzegli. Koronny przykład to Jacek Grembocki, który w juniorach grał na skrzydle, ale cofnęli go na boczną obronę i tam zrobił karierę.
Warunki do treningu były fatalne, biegaliśmy na górce koło cerkwi, tam robiliśmy szybkość. Albo biegliśmy do tego parku koło stoczni, gdzie „Bar pod Kasztanami”. Mieliśmy charakter, jak ktoś dostał kosę to 11 skakało temu faulującemu do gardła.
III liga zakończyła rozgrywki pod koniec października, Lechia była współliderem wraz ze Stoczniowcem. Podopieczni duetu JG wiekowo wyglądali niczym drużyna CLJ. Wspomina Dariusz Raczyński: – „Jastrząb” fajnie to posklejał, mieszanka rutyny z młodością. W 3 lidze jak trzeba było zaznaczyć młodzieżowców, to u nas wszędzie były „emki”, tylko u czterech/pięciu nie.
Lechiści mieli tego roku jeszcze jeden mecz do rozegrania – w Pucharze Polski ze Śląskiem Wrocław, ówczesnym liderem tabeli, 28 listopada 1982 roku. Udało się przebłagać władze, by mecz rozegrano przy Traugutta – nie było to łatwe, bo fani biało-zielonych jesienią tego roku wyjątkowo dokazywali – najpierw spalili (!) trybunę stadionu Wisły Tczew przy ulicy Bałdowskiej (zdaniem Romana Józefowicza to dlatego Tczew sprzyja Arce), a potem jeden łobuziak znokautował sędziego podczas meczu ligowego z Polonią Bydgoszcz
Kara gry poza Gdańskiem miała obowiązywać dopiero od wiosny, z WKS-em udało się zmierzyć u siebie, czego świadkiem było aż 12 tysięcy wiernych kibiców.
Mimo trzecioligowego statusu Lechii, Ślązacy potraktowali ten mecz bardzo poważnie. Spotkanie rozegrano w niedzielę, a goście przybyli nad morze już w czwartek.
Początek spotkania nie zapowiadał sensacji, bardziej doświadczeni wrocławianie wzięli w sprawy w swoje ręce, ale już pod koniec pierwszej części spotkania gospodarze otrząsnęli się z letargu i w niczym nie ustępowali Śląskowi. Nikt się nie oszczędzał, być może trochę Janusz Sybis, który po tym meczu wyjeżdżał do USA i bał się odnieść kontuzji.
Wreszcie dogrywka. Na początku znów przewaga WKS. Zmęczenie biało-zielonej młodzieży? Nic podobnego! Pod koniec pierwszej części dodatkowego czasu gry, Ryszard Polak z łatwością ogrywa reprezentacyjnego stopera Pawła Króla, dośrodkowuje, a Bolesław Błaszczyk umieszcza z łatwością piłkę w siatce, podkreślając swój świetny mecz.
Wyróżniający się blond czupryną „Bolo” to w ogóle ciekawa i nieco zapomniana postać. Mecz ze Śląskiem był jego ostatnim w biało-zielonych barwach. Chcąc utrzymać miejsce w młodzieżowej reprezentacji Polski, przeszedł do grającego wówczas w ekstraklasie, Bałtyku Gdynia, gdzie spotkał m.in. legendę Lechii, Zdzisława Puszkarza. Tym samym, Błaszczyk nie zagrał w barwach Lechii w meczach decydujących o zdobyciu Pucharu Polski. Nie wystąpił w dwumeczu z Juventusem i nie wywalczył z Biało-Zielonymi awansu do II ligi, a wiosną 1984r. do ekstraklasy.
“Bolo” na pożegnanie zagrał swój najlepszy chyba mecz w Lechii, w tym samym meczu z seniorską piłką witał się Dariusz Wójtowicz.
– Pierwszy raz na ławce rezerwowych znalazłem się w meczu PP z Widzewem. Pierwszy raz na boisku pojawiłem się dając zmianę w meczu ze Śląskiem. Pamiętam, że naprzeciw siebie miałem Mirka Pękalę, który nie bardzo umiał sobie ze mną poradzić, aż wreszcie zaczął posuwać się do nieczystych zagrań, tu mnie uderzył łokciem, tu kopnął…Pamiętam, że któryś z obrońców Śląska (Paweł Król?) krzyczał do swych kolegów z ataku – no skończcie to wreszcie! Nie skończyli, za to my skończyliśmy ich.
Wracając na stadion przy ulicy Traugutta 29…Tam nadal działy się rzeczy niezwykłe. Paweł Król popełnił kolejny błąd, kierując do własnej siatki dośrodkowanie Zbigniewa Kowalskiego. Tuż przed końcem spotkania obrońcom „Wojskowych” urywa się Błaszczyk, jest faulowany w polu karnym. Z jedenastu metrów piłkę pewnie do siatki kieruje Andrzej Salach i sensacja staje się faktem!
Całość tutaj: Trzecioligowa Lechia bije lidera ekstraklasy
Było wyżej o stronie sportowej to teraz trochę o organizacji. Tak to pamięta jeden z ówczesnych działaczy:
– Na jesieni 1982 roku w Lechii nie było nic. Janusz Kończyk jeździł po mieście i załatwiał pieniądze. Średnio mu szło, aż trafił do GPRI (Gdańskie Przedsiębiorstwo Robót Inżynieryjnych) i do prezesa Andrzeja Januszewskiego, który przybył do Gdańska z Wrocławia. Janusz do niego z prośbą z prośbą o etat, na co Januszewski dał mu tych etatów kilka i zaproponował wiele rzeczy, zaczął nam pomagać, chciał się spotkać z drużyną. Umocnienie naszych kontaktów z nim było jak przyjechał do nas na obóz do Wisły. Wtedy go poznaliśmy, idzie prezes z jamnikiem, jak kowboj wszedł, miał taki amerykański styl. Powiedział, że chce się z nami spotkać wieczorem, że mamy być my, trenerzy i kapitana zespołu ze sobą zabrać. Spotkaliśmy się wieczorem i on się pyta – jakie wy w ogóle macie potrzeby, czego drużyna potrzebuje? No to my się musimy przygotować. Poszliśmy z Leszkiem do pokoju i wypisaliśmy litanię – buty, sprzęt, autokar, pensje, etaty i że nie mamy gdzie mieszkać. Myśleliśmy, że jakiś czubek do nas przyjechał. Jeden z wielu, którzy obiecują i potem się nie wywiązują. Do czerwca wszystko spełnił, autokar był i załatwił osiem mieszkań! Dziś aż tak to nie brzmi, ale na tamte czasy to był niesamowity wyczyn. Między innymi dostał Jastrząb, Kończyk, Salach, Polak, Zbyszek Kowalski na Chełmie wszyscy dostali. Początkowo te mieszkania miały być na Lechii od strony Smoluchowskiego, ale wyszło inaczej. Poza tym wszystko załatwił pensje, etaty, itd.
O Andrzejach Lechii Gdańsk poczytacie tutaj
Z powodu kary za nokaut sędziego ćwierćfinał z Zagłębiem Sosnowiec Lechia miała rozegrać w Starogardzie Gdańskim i to jeszcze przed rozpoczęciem rundy wiosennej w III lidze.
Roman Józefowicz ma dobrą pamięć nie tylko do liczb: – Taki stary zawodnik od nich, Koterwa podchodzi do nas w tunelu przed meczem i mówi: no to wasza przygoda z Pucharem się właśnie kończy…
Zdaniem Dariusza Wójtowicza to był najcięższy mecz w drodze po puchar:
– Z całym szacunkiem, ale Zagłębie to nie była firma na miarę Śląska czy Widzewa, dlatego nie mieliśmy wielkiego respektu, ale pamiętam, że to właśnie Zagłębie właśnie sprawiło nam mnóstwo kłopotów.
Jacek Grembocki przyznaje, że to goście byli lepsi: – Grali lepiej od nas piłką, boisko było po zimie posypane piaskiem i oni od nas sobie lepiej radzili. Grał u nich Rudy, Kordysz, Janek Urban, mieli pakę. Boisko było wąskie, nie bardzo nam to pasowało. Sosnowiec miał ułożony klasowy zespół. Piękny strzał Marka Kowalczyka zdecydował jednak o naszej wygranej.
Marek Kowalczyk to piłkarz nieco zapomniany, jego postać przypominamy tutaj
Wreszcie półfinał, sukces był tak blisko, szczególnie że przed meczem dotarły wiadomości, że rywalem w starciu finałowym będzie II-ligowy Piast Gliwice, który niespodziewanie pokonał Lecha Poznań. Na meczu Lechii z Ruchem Chorzów, na trybunach było ponoć 30 tysięcy widzów – zdaniem niektórych to druga frekwencja w historii stadionu przy Traugutta – po Juventusie. Już przed meczem było ciekawie: „Niebiescy” przylecieli samolotem. Lechia, a dokładnie śp. Kazimierz Kulesza zaproponował im autokar z lotniska. Trupem takim. Trener gości Orest Lenczyk odmówił i powiedział, że zamówi autokar od Bałtyku Gdynia. Pierwszoplanową postacią meczu był sędzia Wit Żelazko, który podyktował kontrowersyjny rzut karny dla Lechii (niewykorzystany przez Andrzeja Marchela) i nie uznał bramki dla chorzowian autorstwa ex-lechisty Krzysztofa Gawary. Biało-Zielonych do finału wprowadził Tadeusz Fajfer broniąc rzuty karne Mirosławów: Jaworskiego i Bąka.
Finał był nasz! CDN
1/64 finału
08.08.1982 Radziejów Kujawski
Start Radziejów Kujawski Lechia Gdańsk 2:3 (0:0, 1:1) po dogrywce
Br: 1:0 Bogacz, 1:1 Marchel, 2:1 Bykowski, 2:2 Błaszczyk, 2:3 Błaszczyk
Lechia: Podolczak – Marchel, Salach, Kulwicki, Omeljaniuk, Klinger, Raczyński, Kowalczyk, Błaszczyk, Górski, Józefowicz (Jabłoński);
1/32 finału
01.09.1982 Gdańsk 300 Jarguz (Suwałki)
Lechia Gdańsk – Olimpia Elbląg 2:1 (1:0)
Br: 1:0 Kowalczyk 9’, 2:0 Polak 50’, 2:1 Karman 86‘
Lechia: Fajfer, Marchel, Kulwicki, Salach, Jabłoński (88’Klinger), Raczyński, Józefowicz, (70’Kazojć), Kowalczyk, Polak, Grembocki, Górski
Olimpia: Ryband, Bianga, (20’Fiłonowicz), Małek, Kanabaj, Makowski, Karman, Sula, Burchardt, Radowski, Pontus, (46’Zawadzki), Spychalski;
1/16 finału
22.09.1982 Gdańsk 5000 Nogalski (Szczecin)
Lechia Gdańsk – Widzew Łódź 1:1 (1:0, 1:1) karne 5:4
Br: 0:1 Rozborski 64’, 1:1 Józefowicz 83
Karne wykorzystali: Grębosz, Rozborski, Tłokiński i Smolarek (Widzew), Salach, Kowalczyk, Marchel, Raczyński i Błaszczyk (Lechia)
Nie wykorzystane Wójcicki i Romke (Widzew), Kulwicki (Lechia)
Lechia: Fajfer (43’Wożniak) – Marchel, Kulwicki, Omeljaniuk, Salach, Kowalczyk, Klinger, Kowalski (67’Grembocki), Raczyński, Józefowicz, Błaszczyk;
1/8 finału
28.11.1982 Gdańsk 12000 K.Mikołajewski (Płock)
Lechia Gdańsk – Śląsk Wrocław 3:0 (0:0, 0:0)
Br: 1:0 Błaszczyk 100’, 2:0 P.Król 107’ samobójcza, 3:0 Salach 118’ karny
Żółte kartki: Kowalczyk (Lechia), Sybis (Śląsk)
Lechia: Fajfer – Marchel, Kulwicki, Salach, Omeljaniuk, (36’ lub 46’Wójtowicz), Kowalski (114’Józefowicz), Grembocki, A.Wydrowski, Kowalczyk, Polak, Błaszczyk;
1/4 finału
16.03.1983 Starogard Gdański 6000 R. Kostrzewski (Bydgoszcz)
Lechia Gdańsk – Zagłębie Sosnowiec 1:0 (1:0)
Br: 1:0 Kowalczyk 19’
Lechia: Wożniak – Marchel, Kulwicki, Raczyński, Salach, Kowalski, Grembocki, Kowalczyk, Wójtowicz (78’Górski), Polak, Józefowicz (70‘Klinger);
1/2 finału
08.06.1983 Gdańsk 25000-30000 W.Żelazko (Warszawa)
Lechia Gdańsk – Ruch Chorzów 0:0 (0:0, 0:0) karne 3:1
W dogrywce Marchel (Lechia) nie wykorzystał rzutu karnego
Karne wykorzystali Kamiński (Ruch), Grembocki, Salach i Wójtowicz (Lechia)
Nie wykorzystali Gawara, Jaworski i M.Bąk (Ruch)
Żółta kartka: Szewczyk (Ruch)
Lechia: Fajfer – Marchel, Kulwicki, Kowalski, Salach, Józefowicz, Górski, Grembocki, Kowalczyk, Polak, (55’Wydrowski, 112’Klinger), Wójtowicz;