Lechia Dzierżoniów – Lechia Gdańsk 0:1 (15.06.1994). U podnóża Gór Sowich, tam gdzie schowano złoty pociąg, biało-zieloni w ostatniej chwili urwali się z drugoligowego stryczka.
Tak się świetnie składa, że dla piszącego te słowa to był pierwszy dalszy wyjazd z Lechią. Traf chciał, że była to ostatnia kolejka sezonu 1993/94; Lechia, jak zwykle, broniła się przed spadkiem. Musiał zajść wyjątkowo korzystny zbieg okoliczności, byśmy się w drugiej lidze utrzymali.
Wszystko zależało od bezpiecznej już Miedzi Legnica, która grać miała w ostatniej serii spotkań z GKS Tychy. Lechia Gdańsk jechała do Lechii Dzierżoniów, a również niepewna bytu Arka Gdynia — do Wałbrzycha. Lechia miała 27 punktów, Arka 28, Tychy 29.
Uznaliśmy z kolegami z dzielnicy, że nasz klub nas potrzebuje, i zmyślając jakieś bajki o biwaku, wbiliśmy w nocny pociąg do Wrocławia. Gdy pociąg odjeżdżał ze stacji Gdańsk Główny, okazało się, że niewielu kibiców podzielało nasz entuzjazm. W przedziałach zameldowało się jakieś 70 osób. Zawód! Myślałem, że na decydujący bój o utrzymanie wybierze się większa grupa….
Na tamtym wyjeździe debiutowało również paru obecnie wiodących na Lechii macherów, ale żadnego chrztu, żadnych pasów nie było. Był między innymi Pan K. wówczas w długich włosach! Zapytany czy słucha metalu, odparł, że tak ale zapewnił że jest rasistą. Aha to spoko, jedziemy dalej.
Cała nocna podróż do stolicy Dolnego Śląska minęła spokojnie, a na miejscu wiadomo — przyjaźń. Jakieś pierwsze lepsze podwórko i z miejscowymi „kibicami” obalamy jedno wino marki Wino, potem drugie itd. Czas płynął fantastycznie, aż nagle zapadła cisza wręcz grobowa. Okazało się, ze naruszyłem pewne tabu, wycierając nakrętkę po jednym z fanów WKS.
— Co ty, małolat, sobie myślisz? Brzydzisz się po mnie pić winko? „To pewnie jakiś lokalny zwyczaj”, pomyślałem, i w te pędy starszego, styranego przez życie kolegę jąłem przepraszać. Dalszy czas mijał malinowo.
Wreszcie zbiórka na „berzie”, jak się wówczas mawiało we Wrocku, lokalny przysmak, czyli knysza na szybko, coś na kaca i wbijamy się do jakiegoś włóczęgi południa, który miał nas dowieźć do Dzierżoniowa na mecz.
W końcu jesteśmy na miejscu. Starsi koledzy uczyli nas po drodze, jakie pieśni śpiewa się, gdy drużyna spada z ligi, bo każdy był pewien, że GKS Tychy wywalczy brakujący do pozostania w lidze punkt w Legnicy. Takie uroki polskich rozgrywek….
Nasza Lechia objęła szybko prowadzenie, a mecz ciągnął się jak flaki z olejem. Nie było internetu więc nie wiedzieliśmy, jak kształtują się wyniki na innych boiskach.
Nagle, nie wiadomo skąd — radosna wiadomość. Miedzianka prowadzi 3:1. Końcowy gwizdek i szał radości! Pierwszy w nasz sektor wpadł Marcin Kaczmarek, potem Mirek Giruć, Tomek Unton, Darek Gładyś i reszta piłkarzy, tratując stadionowy płotek. Jeden z uczestników tamtego wyjazdu by potwierdzić radosne wieści zadzwonił do późniejszego spikera Marcina Gałka, który śledził w domu telegazetę. Był wówczas taki patent, że na kilka sekund można było zadzwonić bez wrzucania monety. Uczcie się młodzieży!
Piłkarze pod drodze spotkali graczy Arki, którzy również uciekli spod topora wygrywając 1:0 w Wałbrzychu. Gdzieś pod Łodzią autokar się zatrzymał, były szampany, jakiś bezdomny się przypałętał, trener Geszke mówi do kelnerki: proszę tego pana obsłużyć. Mimo, że od niego śmierdziało.
A my kibice byliśmy wtedy naprawdę szczęśliwi. Przez rok tylko, bo jedynie o tyle udało się odroczyć egzekucję. Potem był spadek, różne fuzje, ale odcierpieliśmy za grzechy, by powrócić do elity.
Po wszystkim okazało się, że legnickich piłkarzy zmotywowała do walki zrzutka wspólna działaczy Lechii, Arki oraz trójmiejskiego producenta wody mineralnej, którego potem trzeba było spłacić z transferu Girucia do Wattenscheid 09. Poza „Małym Gazzą” z biało-zielonymi barwami w Dzierżoniowie żegnali się: Marek Ługowski, który jeszcze siedem lat wcześniej grał w kadrze Polski, a teraz wybierał się do Niemiec by podjąć pracę niezwiązaną z piłką, Leszek Góralski i Marcin Kaczmarek (wrócił za dziewięć lat). Bieda w klubie była taka, że część graczy dorabiała sobie handlem radiami samochodowymi, które często wystawały ze sportowych toreb.
Powrót minął radośnie z przesiadką do dziś nikt nie potrafi ustalić gdzie to było. Na berzie oczywiście wrocławscy przyjaciele zadbali o wyposażenie nas w owocowe frykasy na drogę powrotną.
15.06.1994 (środa) – 34. (ostatnia) kolejka II Ligi sezonu 1995/96
Lechia Dzierżoniów – Lechia Gdańsk 0:1 (0:1)
Bramka: Unton 14`
Lechia Gdańsk: 1. Kozak – 2. Ługowski, 3. Stachowiak, 4. Góralski (81`G.Motyka), 10. Kaczmarek, 5. Kubsik, 6. Pawlak, 8. Giruć, 9. Unton, 7. Kaczmarczyk, 11. Sobczak (56`Kalkowski). Trener: Marian Geszke.
Sędziował: M.Czermiński (Warszawa).
Widzów: 1300.