Popularny „Surmik” jest rekordzistą pod względem ilości występów w piłkarskiej Ekstraklasie. Spośród 559 meczów, 125 rozegrał w Lechii. Przez cztery i pół sezonu to od niego trenerzy zaczynali ustalanie składu Biało-Zielonych. Łukasz w 2017 roku zakończył bogatą karierę piłkarską, dlatego nie mogliśmy z nim nie porozmawiać o gdańskim etapie jego grania.
Jak to się stało, że trafiłeś do Lechii, która w sezonie 2008/9 była beniaminkiem, w tamtym czasie tak dużego nazwiska nie mieliśmy w Gdańsku od bardzo dawna.
– Byłem w Admirze Wacker. W zimie chciałem się z klubem rozstać, obie strony miały inne plany, kontrakt miałem do czerwca. Zadzwonił Mariusz Piekarski, który był moim managerem, że jest propozycja z Gdańska. Potem był jeszcze telefon od trenera Jacka Zielińskiego. Nie ucieszyłem się jakoś bardzo, byłem wcześniej w Izraelu, potem w Austrii, planowałem wrócić do Krakowa. Miałem ofertę z Ruchu, mojego starego klubu, jednak żona, która lubi nowe miejsca namówiła mnie na przenosiny nad morze.
Trenera Zielińskiego i Dyrektora Michalskiego znałeś jeszcze z boiska.
– Byłem średnio nastawiony do oferty Lechii, wiedziałem, że to jest beniaminek, nie znałem historii odbudowy klubu od A-klasy, znałem tylko stare dzieje i mecze z Juventusem. Z piłkarzy kojarzyłem jedynie Maćka Kowalczyka, Kaczmarka, Andruszczaka, jeszcze Pęki był. Pawła Kapsę jeszcze, zaraz się okaże, że znałem jednak cały skład, ale tak to jest jak się ponad 500 meczów w lidze. Na obozie w Kętrzynie nie było łatwo, miałem długą przerwę, w Austrii pod koniec jesieni w ogóle nie grałem, musiał przyjść kryzys. Potem pojechaliśmy na obóz do Turcji i zaczęły się problemy. Bo okazało się, że nie jestem w takiej formie w jakiej by mnie chciał widzieć trener. Strasznie się denerwuję, jak kogoś zawiodę, Jacka nie chciałem zawieść przede wszystkim.
I nagle wszystko się odmieniło jak przyszedł trener Kafarski. Życie piłkarskie jest takie przewrotne.
Na ile podpisałeś kontrakt na początku?
– 1+1, czy 2+1, już nie pamiętam. Wszyscy się śmiali, że byłem wiekowy, a jeszcze osiem lat pograłem.
Czy pomysł sprowadzenia Pawła Nowaka, który przyszedł pół roku później wyszedł od ciebie?
– Tak. Mieliśmy obóz w Gutowie, trener Kafarski szukał zawodnika na pozycję 8/10, ciężko znaleźć takiego piłkarza. Ja od razu Kafarowi powiedziałem: Paweł Nowak. Znałem go z Cracovii przede wszystkim. Udało się i dołączył do nas.
Ostatni mecz w twoim pierwszym sezonie, spotkanie z Piastem o utrzymanie, jechaliście jak po swoje, czy jednak nerwówka?
– Zawsze jest niepewność, remis nie dawał nam pewnego utrzymania, musieliśmy wygrać. Ogromna radość po meczu. Jeszcze jak wyjeżdżaliśmy z Gliwic, chyba Krzysiu Bączek otworzył właz do autobusu, zaczął śpiewać, ktoś go podnosił. Strasznie ciężki sezon, ale pomyślnie zakończony rejsem na statku.
Następny sezon stanął pod znakiem przegranego półfinału PP z Jagiellonią.
– Byłem zaskoczony składem, nie ukrywam tego. Pamiętam, że graliśmy pierwszą rundę PP z Odrą Wodzisław u siebie, wyszedłem na środek szatni i powiedziałem, bo byłem już kapitanem drużyny…
Jak to się odbywało w Lechii? Trener wskazywał czy były wybory?
– Nie wiem czy Hubert nie miał kontuzji i jakoś naturalnie po nim przejąłem opaskę? Powiedziałem: panowie, to jest pierwszy mecz, do którego często piłkarze nie przykładają wagi, ale to może być początek drogi do Pucharu Polski. Kafarowi to się strasznie spodobało. Ten pierwszy mecz jest najważniejszy, dalej już z górki. Potem walnęliśmy Wisłę Kraków w dwumeczu. I nagle trener wymyślił taki skład na półfinał. Byłem zły, strasznie chciałem zagrać, ale Brazylijczykowi Bruno wyszedł strzał życia i było po Pucharze. Wydaje mi się, że Lechia jest kojarzona z Pucharem Polski, można by na tej bazie zrobić marketing, że finał po latach itd.
Na początku trener Kafarski był dość nieopierzonym szkoleniowcem i nie ukrywajmy byłeś jego prawą ręką, dużo rozmawialiście.
– Bardzo dobrze wspominam okres z trenerem Kafarskim w Lechii. Gdybym wziął moje 550 meczów w Ekstraklasie i wybrałbym cztery najlepsze, w których grałem na pewno dwa lub trzy byłyby z tym trenerem na ławce. Z kolei trener pewnie jest świadom, że najlepsze jego mecze były z Nowakiem i Surmą w składzie.
Czy na przestrzeni lat w Lechii bardzo się zmienił?
– Gdy przychodził do nas, utrzymanie w Ekstraklasie to była jego naprawdę duża zasługa, miał podejście, że on wszystko zrobi, wszystko potrafi. Starzy piłkarze, trenerzy jak zagrali jeden dobry mecz to wiedzą, że czeka ich jeszcze 100 porażek i jeden mecz nic nie znaczy. Pamiętam taki mecz wygraliśmy z Cracovia 6:2 w Sosnowcu. Wtedy zrobili z nim wywiad w „Przeglądzie Sportowym”, wymowa była taka, że on jest najlepszym trenerem w Polsce. To były dopiero początki. Wiedziałem, że przyjdzie trudniejszy moment w jego karierze. Po wywiadzie wszedł do szatni i powiedział, to, że jestem na pierwszych stronach to wasza zasługa. Potem niestety za dużo pewności nabrał, ta pewność go zgubiła w meczu z Jagiellonią.
W pewnej chwili przyjechał taki piłkarz z Norwegii, Abdou Razack Traore.
– Na początku na treningu nie chcieli mu podawać, raz kiwnął, raz stracił, bez szału. Przyjechał trener i pyta, jak ja to widzę a ja powiedziałem, że właśnie nie widzę (śmiech).
Na szczęście ktoś go dobrze ocenił i Traore został u nas. Najlepszy piłkarz w tym okresie.
Wiosną 2011 zdobywaliście punkty, ale graliście trochę niemrawo. Dlaczego zawsze na wiosnę słabiej wam szło?
– Słabo przygotowani byliśmy. Strasznie mnie denerwowało, jak wychodziłem na boisko i człapałem. Jeśli zrobienie ciężkiego treningu oznaczać będzie, że zagram w Barcelonie to pobiegnę nawet do Paryża. Ale to tak nie działa, wszystko musi być robione z głową. Dla trenerów wtedy ciężko znaczyło dobrze, wkurzało mnie to. Byłem ambitny i chciałem dobrze grać w każdym meczu.
Lechia Kafarskiego i 3:0 na Łazienkowskiej z Legią to był szczyt tej drużyny?
– Najlepszy mecz był z Górnikiem tydzień wcześniej, pełna kontrola od 1 do 90 minuty. Na Legii musieliśmy się bronić. Zwyciężyła determinacja, charakter zaważył o wyniku. Jednak jako drużyna zagraliśmy lepiej z Górnikiem. Mecz z Arką na wyjeździe, gdy Kuba Zabłocki otworzył wynik, pierwsze 30 minut to też nasza totalna dominacja.
A te pamiętne derby, gdy przegrywaliście 0:2? Wtedy Luka Vucko trafił w 97 minucie na 2:2 ratując wynik.
– Nie wspominam tego dobrze, był to słaby mecz w naszym wykonaniu. Grałem z Arką w barwach Lechii pięć razy, notując cztery zwycięstwa i jeden remis, przy czym paradoksalnie ten remis był bardziej istotny dla układu tabeli od tamtych wygranych.
Koniec sezonu 2010/11 to duży zawód, byliście tak blisko pucharów. Potem przenosiny na nowy stadion, na którym nie szło wam najlepiej.
– Stary stadion to był nasz dom, bardzo się przyzwyczaiłem, trudno było się rozstać. Przychodziło 8-9 tysięcy, ale była atmosfera niesamowita, szczególnie na prostej. Ten nowy stadion jakoś mi nie leżał, kogoś nawet poprosiliśmy, żeby coś powiesił byśmy się mogli poczuć jak u siebie. Nie czułem się tam dobrze, nigdy tam bramki nie strzeliłem.
Ale na nowym obiekcie jeden piłkarz wystrzelił niesamowicie, mianowicie Wojtek Pawłowski. Miał kilka meczów bez straty gola pod rząd. Jak go oceniasz? Fart nowicjusza?
– Darek Gładyś, co by nie mówić, miał dobre oko. To on na niego postawił. Interwencja Wojtka w meczu z Zagłębiem Lubin, gdy dostał w brzuch i złapał piłkę, myśmy o tym przez całą drogę do Gdańska rozmawiali. Ja wiele widziałem, ale czegoś takiego jeszcze nie. Po tym meczu wyjechał szybko na testy.
Soda?
– Niestety nie miał kto mu powiedzieć, że raczej to jest pułapka, że nie jesteś bramkarzem jeszcze tylko teraz dopiero zaczyna się praca.
Wyście z nim rozmawiali?
– Nie za bardzo słuchał. Nie wiedział, gdzie jedzie. Miał same dobre mecze, nie przeszedł przez gorszą passę, wyskoczył jak Filip z Konopi, wszystko stało się za szybko. Gdzieś się pogubił, no ale papiery miał, bardzo sprawny, wzrost chyba idealny. Jak Neuer. Głowa nie dojechała, za szybko pojechał na zachód.
Muszę cię zapytać o nasz nowy nabytek, Patryka Lipskiego.
– Ma wielkie parcie, żeby zrobić w piłce karierę. Trochę jest bezczelny. Pamiętam jak w Ruchu przyszedł z rezerw, ja byłem na paru meczach drugiej drużyny, oczywiście miał coś w sobie, ale nie aż tak żeby wziąć sobie “dychę” od razu, z którą grał Mariusz Śrutwa i miał to za przeproszeniem gdzieś. To jest pewien rodzaj odwagi, jak sobie nie poradzi to może być koniec. Poradził sobie, wie czego chce, na wejściu do Lechii od razu zaliczył dwie asysty. Myślę, że będzie pasował.
Trener Paweł Janas. Miał wszystko pod kontrolą czy niewiele?
– Co to znaczy mieć wszystko pod kontrolą? Młody chłopak chce by trener z każdym będzie rozmawiał, będzie dobry i miły dla wszystkich. Potem, gdy człowiek się starzeje, widzi, że kontrola nad drużyną to jest kontrolowane puszczenie lejców, żeby to się dotarło, samo przeżarło, nawet czasem kosztem kłótni. Trener Janas był z daleka, z boku, ale wszystko kontrolował przez swoje doświadczenie. Gdy zaczniesz ze wszystkimi rozmawiać, jak chce młody chłopak, to zaraz się zrobi bałagan. Musisz tłumaczyć każdą swoją decyzję.
Kadencja Janasa to pamiętny mecz z Legią.
– Wygraliśmy z Legią, która, gdyby wygrała zostałaby mistrzem Polski. Przyjechali do mnie znajomi z Warszawy, którzy chcieli świętować mistrzostwo, a w efekcie świętowali nasze utrzymanie u mnie w domu. Przeciężki mecz, ale wytrzymaliśmy na czele z trenerem Janasem. Chciałem, żeby został, bo to był fajny moment, drużyna się przełamała. Ale trener nie mógł się dogadać z włodarzami.
Przyszedł trener Bogusław Kaczmarek, jakiś powiew nowości.
– Jest dwóch trenerów, których nie sposób przegadać i obaj są z Pomorza. Oczywiście trener Kaczmarek i trener Łazarek. Jak się dowiedziałem, że pierwszy jest wychowankiem drugiego wszystko zaczęło mi się zgadzać. Takich ludzi też trzeba spotkać, takich którzy tak barwnie potrafią opowiadać o futbolu, w przenośniach, bon motach. Szkoda że tego nie zapisywałem. Trener Kaczmarek kontrolę nad drużyną sprawował bardziej jak trener Janas, gdzieś chciał, żeby to się samo ulepiło, przez dobór zawodników.
Na PGE Arenie znów wam nie szło, o wiele więcej meczów wygraliście na wyjeździe.
– Cały czas się mówiło w Gdańsku, że jak wybudujemy stadion to będzie twierdza, drużynie to ciążyło. Wychodziliśmy, było 10 tysięcy ludzi, wydawało się, że jest pusto. Mieliśmy wpajane, wygrywajcie to będzie przychodziło 30 tysięcy. Jak pokazuje historia, nie jest to do końca prawda. Na sportowo-organizacyjny nasz poziom wtedy, stadion przy Traugutta był o wiele lepszy. Przyszło 10 tysięcy, czuliśmy się dowartościowani. Tutaj nie mogliśmy sobie poradzić. Jak na warunki polskie ten stadion jest za duży. Musieliby grać ludzie za 10 milionów euro by go wypełnić.
Pierwszy mecz za kadencji trenera Boba przegrywacie u siebie. Na drugi wyjazdowy z Pogonią siadasz na ławce, Palmer zostaje kapitanem i to na stałe.
– Pamiętam z trenerem Kaczmarkiem rozmowę w cztery oczy – czemu nas trener odsuwa? Mnie i Pawła Nowaka. On mówi: nic nie osiągnęliście. Ludzie tu chcą pucharów itd. Ja mówię: nie do końca, z tego co wiem ludzie do dziś pamiętają drużynę trenera Kafarskiego, a to bardzo ważne.
Zremisowany 4:4 mecz z Ruchem za kadencji trenera Kaczmarka też jest pamiętany.
– Na pewno, ale trzeba sobie powiedzieć, że Ruch był lepszy, miażdżył nas. Wszedł Adam Duda, akurat miał dzień konia, sytuacje strzeleckie zawsze miał, ale wtedy akurat wykorzystał.
Mieliście przed meczem z Ruchem wizytę kibiców.
– Mnie to nigdy nie pomagało. Nie pamiętam dokładnie o czym mówiłem, bo byłem zdenerwowany, ale zabrałem głos ja i trener Kaczmarek. To jest dodatkowa presja, piłkarze przecież wiedzą o co grają.
Mnie zawsze rozbraja jedno: teraz nasze drużyny odpadły szybko z pucharów, ale tak się dzieje od lat 10 lub więcej i komentarz jest zawsze ten sam: im się nie chce.
Otóż oświadczam uroczyście: w Ekstraklasie grają najlepsi zawodnicy w tym kraju, piłkarze, którzy przeszli wszystkie szczeble szkolenia. W trampkarzach musiałem być najlepszy, wyselekcjonowali mnie, w juniorach to samo. W rezerwach musiałem być, zgadliście: najlepszy, żeby zagrać w I zespole. Jedyny z Wisły Kraków trafiłem do Ekstraklasy, to samo Marek Zieńczuk, Tomek Dawidowski, byli najlepsi w swoim roczniku, dlatego gdzieś doszli. Przez nasze ambicje dostaliśmy się do Ekstraklasy, a że nasze umiejętności są takie, to jest pokłosie organizacji szkolenia. Najścia kibiców są właśnie w tym duchu: a wam się nie chce! Walczcie! Piłka nie polega na walczeniu, to jest pewna gra. Jeśli ja czuję w 10 minucie, że nie mam sił, że jestem gorzej przygotowany od przeciwnika, to się wycofam, a zaatakuje go później. A kibic widzi: jemu się nie chce. Musi pamiętać, że to jest gra, jak szachy, czasem trzeba zagrać sprytem, nie można robić na pałę wślizgu, stracić siły, której może zabraknąć później. Nie jest sztuką zrobić wślizg przy linii, chodzi o to żeby mecz wygrać.
Za trenera Boba młodzież weszła ławą do drużyny, czy nie uważasz, że byli trochę za mocno ciągnięci za uszy?
– To mi się akurat podobało, że miał taki plan by w Lechii grali lechiści. Chyba pamiętał swą poprzednią kadencję w Lechii, gdy grali Wojciechowski, Kaczmarczyk itd. Lechia nie będzie nigdy Legią Warszawa, do której pasuje jako jedynej drużynie w Polsce, że będą grać ludzie z zewnątrz. Natomiast do Wisły Kraków, czy do Lechii to nie pasuje. Powinni grać ludzie z Pomorza. Trener Kaczmarek wiedział jak z młodymi postępować, że młodzi nie mogą za ciężko trenować, że ciężko nie znaczy dobrze. Jakoś tak ich układał, że byli w formie. Pamiętam bramkę Łazaja na Ruchu, pamiętam dobre momenty Kacprzyckiego, nawet Zyska gdzieś tam wchodził. Duduś parę strzelił, ale mógł więcej, Franek, Hiena. To był wielki pozytyw, nie zazębiło się to w wielką piłkę, ale był to fundament na przyszłość.
A jak ocenisz to, że grał Duda, a Patryk Tuszyński był wtedy w rezerwach.
– Z Patrykiem była dziwna sytuacja w Lechii. Każdy trener mówił, że coś jest z nim nie tak. Na obozie w Turcji graliśmy z jakimiś Rumunami, on grał na prawej pomocy i wypadł świetnie. Ale na wiosnę w ogóle nie grał. Był w rezerwach pamiętam, że były do niego zastrzeżenia natury taktycznej, nie dostawał szansy w I drużynie. Jest koniem fizycznym, a to w polskiej lidze jest już bardzo dużo. Ogólnie jego kariera jest bardzo zaskakująca. Wypalił za trenera Probierza.
Zaciąg młodych piłkarzy, zaciąg młodych trenerów. Dziś trener Brede jest już samodzielny i dobrze mu idzie.
– Pasjonat, widać było, że piłka to całe jego życie. Myślę, że trenerami zostają ludzie, którzy czują niedosyt związany z karierą piłkarską lub w ogóle nie grający w piłkę. Oczywiście Guardiola grał, ale jak popatrzymy na Ekstraklasę to są raczej ludzie, którzy mieli motywację, chcą udowodnienia, że jednak się nadają. Brede to ma.
Jak przyszedł Probierz były z tobą w ogóle rozmowy o twoim pozostaniu w Lechii?
– Spotkałem się z nim przypadkowo u pana Marka magazyniera, mówił, że nawet mnie chciał. Ja mówię: nie ma problemu. I co się okazało? Poszedłem do Ruchu i miałem jeden z lepszych sezonów, to była właśnie ta chęć udowodnienia, że się nadaję. Zajęliśmy 3 miejsce, a Lechia poza pucharami także piłka jest przewrotna. Podobną drogę przeszedł Marek Zieńczuk odszedł na cztery lata do Ruchu zdobył dwa medale, prawie był mistrzem Polski, był najlepszym zawodnikiem Ruchu w tym okresie. To, że odszedł z Lechii to był największy błąd zarządu. Przez takie ruchy kluby tracą tożsamość.