Marek Hartman, były napastnik Lechii z lat 60-tych, to piłkarz jakich wielu, ale jednak niezwykły, bo legitymuje się tytułem Profesora nauk technicznych. I obecnie pracuje na stanowisku profesora zwyczajnego w Akademii Morskiej w Gdyni.
Gdy wchodzi się do pokoju pana Marka w Katedrze Elektroenergetyki w oczy rzucają się biało-zielone akcenty. Strona startowa w komputerze to oczywiście LechiaHistoria.pl 😉
Umówmy się, nie za umiejętności piłkarskie byłem na kalendarzu wydanym na 70-lecie klubu, wielu piłkarzy było bardziej tego godnych
– Umówmy się, nie za umiejętności piłkarskie byłem na kalendarzu wydanym na 70-lecie klubu, wielu piłkarzy było bardziej tego godnych. Choćby Jurek Jastrzębowski, który moim zdaniem miał talent nie mniejszy od Zdzisia Puszkarza, a był dodatkowo graczem obunożnym. Na kalendarzu byłem dlatego, że ze swym tytułem naukowym jestem ewenementem w środowisku piłkarskim – przyznaje profesor, który ma wyraźny dystans do siebie.
– Chociaż, gdy studiowałem wyjątkiem nie byłem. Janusz Charczuk kończył architekturę, Boguś Kędzia studiował na budownictwie lądowym, Grzesiu Oprządek tak samo, ja byłem na elektronice na Politechnice. Po mnie “Polibudę” skończył Tomek Korynt i jeszcze Jasiu Melaniuk. Ostatnio na klubowej wigilii do niego podszedłem, gratulując, że ma zawód w ręku – opowiada pan Marek.
Debiut
W zespole seniorów debiutował w wieku 18 lat. Przyznaje, że występ ten był dziełem przypadku. – Trener Jerzy Wrzos powołał mnie, bo Maksiu (Marian Maksymiuk) „miał inne zdanie” co do tego kto i na jakiej pozycji powinien grać. Uczyłem się do matury w Technikum Łączności, któregoś majowego popołudnia do klasy wkłada głowę kierownik pierwszego zespołu Lechii i komunikuje: Zwolnij się z lekcji, bądź o 21.30 na dworcu w Gdańsku, jedziesz z nami na mecz z Victorią Jaworzno! Podczas śniadania siedziałem przy stole obok Romka Korynta, który był dwa razy ode mnie starszy. Zwrócił mi uwagę, żebym tyle nie pił, bo będę miał kolkę. Byłem w szoku, myślałem sobie – co on mówi, przecież jadę jako rezerwowy. Jakże się myliłem.
W Jaworznie okazało się że jestem jedynym rezerwowym z pola.
W 30 minucie, w Jurka Sionka wchodzi obrońca nakładką, noga mu puchnie, nie może buta zdjąć. Trener spojrzał na mnie – wchodzisz. Wszystko mi się trzęsło, Victoria siedziała na naszej dwudziestce, cisnęli nas niemiłosiernie. Obrońca mówi – ty gówniarzu jak dotkniesz piłkę to cię zabiję! A ja przyjechałem w piłkę grać! Naszego bramkarza Miecia Sztukę brutalnie sfaulowali, rękawica bramkarska zwisała z ręki, krzyczymy “panie sędzio palec mu urwali”. Zyskaliśmy cenne sekundy, palca Mieciowi nie urwali jedynie rękawicę. Za niego wszedł legendarny Heniu Gronowski.
Skończyło się 1:1, gazety pisały o historycznym remisie Lechii, która wtedy jak gdzieś pojechała to przyjmowaliśmy piątkę czy szóstkę w plecy, z Odrą Opole 2:9 się skończyło. Heniu Wieczorkowski, który z Victorią był najlepszy na boisku, po meczu „poszedł w gaz”, że przez tydzień nikt go nie mógł znaleźć. Dlatego trener Wrzos kazał mi przyjść w następną niedzielę na 11, gdy graliśmy ze Stalą Mielec – wspomina.
Czysta fizyka
Pierwszą bramkę, którą strzelił dla Lechii określa “czystą fizyką”.
– Ja to wszystko przewidziałem bo już wtedy miałem takie trochę zacięcie naukowe – mówi pan Marek, po czym bierze flamaster i rysuje sytuację na tablicy. – Jurek Apolewicz wykonywał rzut wolny, kilka metrów sprzed pola karnego, ja przewidziałem gdzie ta piłka spadnie, jeśli się poleci nad murem i odbije się od poprzeczki. Tak się stało, piłka odbiła się, a ja już wiedziałem gdzie mam stać i dobiłem ją do bramki, tę bliżej cerkwi. Zaraz drugi gol, Jurek Sionek zrobił ładną akcję i ja strzeliłem – dodaje Hartman. – Później szło nam różne, raczej słabo i spadliśmy do 3 ligi. Wedle ówczesnej nomenklatury, była to liga międzywojewódzka. A tam nie chodziło o granie w piłkę, a bardziej o to, żeby pokazać kto kogo połamie. – Graliśmy kiedyś w Stargardzie, kibice stali prawie przy linii. Jakiś kibic krzyczy “załatw Hartmana!”. Podszedłem do niego i pytam – panie, co ja panu zrobiłem? Graliśmy w Turku, w Barlinku, nie miałem złudzeń, że to mi da chleb w przyszłości. Kończyłem studia magisterskie, robiłem pracę dyplomową i straciłem motywację do dalszej gry w piłkę.
Poza tym nie miałem szczęścia do trenerów, oprócz pana Wrzosa. Żaden z nich nie został ze mną po zajęciach i nie powiedział: “Hartmanek” – tak nazywał mnie Heniu Gronowski – masz talent jesteś szybki, poćwiczmy to i to. Skończyłem karierę szybko, w wieku 23 lat. Piłkarze zarabiali sporo, ale szybko wydawali. Za parę lat oni skończyli grać, a ja wciąż szedłem do góry. Jestem bardzo zadowolony ze swoich wyborów życiowych – uważa Hartman, który w sumie rozegrał dla Lechii 74. mecze na szczeblu 2. i 3. ligi. Strzelił w nich 24 gole.
70-osobowa drużyna
Pod koniec minionej epoki dostał stypendium w Wielkiej Brytanii. Wrócił w 1988 roku i został dyrektorem Oddziału Instytutu Elektrotechniki w Gdańsku.
– Byłem jedynym z nielicznych osób na wybrzeżu z habilitacją, a to się wtedy zaczęło liczyć, dali mi tę posadę. Przyszedłem do Instytutu wszyscy załamali ręce, jak facet z uczelni, naukowiec, ma pokierować takim zakładem pracy? A my wspólnie w 10 lat z tego Instytutu zrobiliśmy jeden z najlepszych w Polsce. Dlaczego? Bo wykorzystałem to, czego nauczyła mnie piłka. Jesteśmy drużyną, nieważne, kto strzeli bramkę, ważny jest sukces wspólny. Sprzątaczka jest tak ważna jak sekretarka, ja jestem tak samo ważny jak inżynier. Każdy ma do spełnienia rolę. 70-osobowa drużyna, która jako pierwsza w Polsce wprowadziliśmy do laboratorium system jakości ISO.
Przyjeżdżali do nas audytorzy z Warszawy i razem z nami uczyli się co to jest – wspomina.
– W roku 2006 zostałem dyrektorem Technikum Łączności w Gdańsku. Przez kolejnych 6 lat, do mojej formalnej emerytury, wspólnie z gronem pedagogicznym i personelem obsługi stworzyliśmy szkołę techniczną na miarę XXI-wieku.
Dziś pochłaniają go sprawy uczelni, ale gdy tylko może zagląda na stadion, by dopingować Biało-Zielonych. – Jestem człowiekiem z innej epoki, pamiętam mecz jeszcze na Traugutta, z Jagiellonią, gdy Tomasz Kupisz strzelił piękną bramkę z dystansu. Wstałem i biję brawo, bo nauczyli mnie, że piękno trzeba docenić. Na trybunie krytej kibice patrzyli się na mnie spode łba, nie dostałem w głowę pewnie jedynie za względu na swój wiek. Obcy mi jest szowinizm i zacietrzewienie. Jak ładnie grają, to ładnie.
Pan Marek z sentymentem wspomina piłkarską przygodę. – Grałem z Kaziem Deyną, z Jasiem Erlichem, ze Zbyszkiem Bilińskim w juniorach reprezentacji Gdańska. Z dumą wspominam grę ze śp. Henrykiem Gronowskim, Mieciem Sztuką, Zbyszkiem Żemojtelem, Jurkiem Apolewiczem, Stasiem Burzyńskim. Grałem u boku Romana Korynka, Mariana Maksymiuka, Edka Wierzyńskiego, Wojtka Łazarka czy Grzegorza Oprządka. Fajnie grało się z Jurkiem Jastrzębowskim czy z młodziutkim Zdzisiem Puskarzem. Mam co wspominać – kończy Profesor.
fot. kalendarz Lechii Gdańsk na rok 2015