Pan trener Marian Geszke trzykrotnie pracował z piłkarzami Lechii: w latach 70., 80 i 90. XX wieku, dlatego stanowi nieocenioną skarbnicę wiedzy na temat biało-zielonych. Sopocianin Geszke właściwie od maleńkości jest wiernym kibicem Lechii, za co został uhonorowany na 70-lecie naszego klubu w roku 2015, stając w galerii trenerskich sław obok Jerzego Jastrzębowskiego, Wojciecha Łazarka, Bobo Kaczmarka, Józefa Gładysza i Tadeusza Małolepszego.
Lata 50.
Z Sopotu jechało się tramwajem siódemką, potem przesiadka na dwójkę na pętli w Oliwie. Wysiadało się na Politechnice i wtedy człowiek już był gość. Ale zostawał największy kłopot, jak wejść na stadion? Nerwy! Stało się przy wejściu i prosiło wchodzących: pse pana, pan mnie weźmie. No i w końcu ktoś brał pod pachę i brał. Pięć godzin przed meczem siedziałem już na trybunach, bo trzeba pamiętać, że wcześniej był mecz rezerw.
Największym szczęściem było siedzieć na trybunach, a tam grał Władek Musiał, Rogocz świętej pamięci, bracia Gronowscy, Romek Korynt. To było święto, taki mecz, ciężko sobie to dziś wyobrazić.
Najlepsze było to, że wtedy pili wszyscy. W Lechii w tej drużynie w latach 50 był Lenc ksywa Majster, najlepsze jego zagrania to jak walnął z woleja i piłka leciała na dach trybuny. Publika wyła z zachwytu. Po meczu go trzy dni szukali, ale w innych drużynach szukali innych, dlatego to się wyrównywało.
Minęło ileś tam lat i ja wyszedłem z tego środowiska, chociaż mój ojciec był kucharzem, nie byłem ze sportowej rodziny, zostałem ligowym trenerem i siedziałem z nimi w „Czardaszu” i nie że oni mi stawiali, ale ja mogłem z moimi bohaterami siedzieć i słuchać, to było prawdziwe szczęście. Oni stali się moimi kolegami, ja byłem tak szczęśliwy, że mogłem im postawić.
Lata 70.
To ja wziąłem Zdzicha Puszkarza do Bałtyku, żeby zagrał w najwyższej lidze. On wcześniej dostał 9 miesięcy dyskwalifikacji, po tym jak kopnął w meczu ze Stilonem innego gościa bez piłki. Lechii nie zależało, żeby go odwiesić. Po złości mu zrobili…
Byłem w ŁKS, prezesem był niejaki Morawiec. Powiedział: Widzew ma Bońka, ja chcę mieć Puszkarza, panie Marianie ma pan carte blanche, powie milion, dać mu, dwa miliony też. Kazali mi Zdzicha ściągnąć, pojechałem do niego na Tatrzańską, wszystko załatwiłem, rozmawiałem z Teresą, dziecko im się wtedy urodziło. Mieszkanie tak, 4-5 pokoi, meble, za podpis milion. Jak jedziemy? No jak to ja po was rano zajadę, moim autem pojedziemy, miałem mieszkanie na Zaspie, jeszcze ze Stoczniowca. Rano przyjeżdżam o 5 czy 6 rano, dużym fiatem moim miałem ich zabrać do Łodzi, a tam w drzwiach kartka: Trenerze, przepraszam, nie mogłem, Oficjalski mi obiecał 80 tysięcy, które nawiasem mówiąc, mu do dziś płacą.
Ja potem przyjeżdżałem do Gdańska, Dzidek się na mnie rzucał: co ja zrobiłem? Oszukalski oszukał mnie, a ja tylko rozkładałem ręce, Zdzisiu teraz to ja nic nie mogę?
Puszkarz by zrobił wielką karierę, on by zagrał nie pół meczu z NRD, ale kupę meczów kadrze. Przecież jak go wziąłem do Bałtyku, wtedy prezes Lechii dostał areszt domowy, zastawą jeszcze na Kolibkach bym zapłacił mandat, ale zajrzeli do środka Puszkarz jedzie to nas puścili i od lutego zaczął grać, jeszcze później z więzienia wzięliśmy Burzyńskiego.
Inny fortel transferowy to jak Piotrek Rzepka jechał do Lechii z Koszalina, w Gdyni na dworcu w pociągu przejął go Bałtyk zapłacili parę groszy więcej i był u nich.
Lata 80.
Mirek Pękala już jak ze Śląska przyszedł to miał gruby problem alkoholowy, tam strasznie grzali, tylko jeden Prusik nie palił. Alkohol był silniejszy od niego. Przed meczem z Górnikiem Wałbrzych, mieliśmy zgrupowanie w Sobieszewie, mecz był stosunkowo wcześnie, ja już wiedziałem, że coś z nim jest nie tak, poprosiłem go po drodze na śniadanie tam był taki okap: Mirek nie tak się umawialiśmy, widzę, że garujesz, nie tak miało być… Mecz jest za parę godzin, a ty jesteś mocno wczorajszy.
On się napiął, pamiętam jak dziś, złożył ręce zaczął – trenerze, Oszukalski obiecał mi, że przywiezie opał, przecież zimno w domu (klub mu wynajmował pół wilii na 23 marca w Sopocie), dzieci małe mam, w domu zimno, żonę i dzieci do koleżanki, trzeba się było ogrzać, jak Boga kocham (często tak mówił).
Widzę, że on w tym meczu ledwo biega, słania się, jest jakaś 62 czy 63 minuta, dostał piłkę na prawo od pola karnego, koło tej bramki na zegar, on się świetnie zastawiał. Bach z prawej nogi, taka kaczka poszła, w długi rok i wpadła, a ten Górnik to był nie byle kto, Ciołek u nich grał. Ja już miałem przygotowaną zmianę, ale mówię, proszę wstrzymać i Mirek grał do końca i wygraliśmy 2:1, taki to był kawał piłkarza.
Inny razem graliśmy z ŁKS, wygraliśmy 3:0, wtedy za 3 punkty. Premia była za to jakieś 100 tysięcy. Ja miałem zasadę, że jemu pieniędzy nie dawać, bo zaraz przehula. On do mnie przychodzi po pieniądze po meczu. Ja mówię, żeby zapomniał, on, że: trenerze, pan mi ogranicza wolność osobistą, konstytucyjną. Ty chory jesteś, jak ci pierdolnę, ty chlejesz tylko…
Wtedy masażystą był syn prezesa Oficjalskiego, Jarek. On pieniądze brał i woził piłkarzom. I ten Pękala wyżebrał od niego pieniądze po ŁKS-ie. Zaraz do Sopotu, dziewczynki, picie, jak to Mirek. Trenujemy i na koronie stadionu żona Pękali chodzi, jeden dzień, drugi, trzeci. W końcu wołam Boba, ty weź sprawdź, o co jej chodzi. Bobo poszedł, że o pieniądze. Ja na to – Jarek proszę iść do swego gabinetu, ty już nie pracujesz, Oficjalski od dziś nie pracuje w klubie, proszę przekazać prezesowi, czyli jego ojcu. Za to, że przekazał pieniądze, a nie powinien. Prezes był tak lojalny, że przez Kociołka dwa tygodnie mnie pytał, czy jest ok. w końcu go przywróciłem do pracy.
Lata 90.
Wróciłem ze Stanów, prosili mnie, żebym Lechię objął, a ja mówię Kończykowi, że dopiero kiedy Lechia będzie jedna. Bo wtedy, jeśli chciałem mieć juniora to musiałem za niego zapłacić tak jakby on był zawodnikiem innego klubu. W końcu udało im się to pozałatwiać i ja się zgodziłem objąć drużynę po trenerze Tymińskim. Przyszedłem, podziękowałem Ormianom i różnym przybyszom ze wschodu, proszę bardzo zawołałem „Kalkę” z rezerw i Grzesia Górskiego, byłego znanego stopera Lechii.
Na początek, jak to zastałem, jakie mieli warunki, jak marne pieniądze (zresztą i tak niepłacone) już chciałem wychodzić, ale świętej pamięci „Bączek” mnie łapał, Marian ty nigdzie nie idziesz.
Największy błąd popełniłem idąc potem do Stilonu Gorzów. Było jak było, ale jakoś to pewnie by się udało posklejać, a tak zostawiłem tu swojego asystenta Janusza Kupcewicza i był spadek z ligi.
To byli fantastyczni chłopcy, widać po ich późniejszych karierach, że każdy grał gdzieś wyżej, ale wtedy w klubie sytuacja była tragiczna. Pieniądze były raz na trzy miesiące, dla mnie raz na siedem miesięcy. Ja widziałem, że ci chłopcy kradli, żeby coś zarobić, radia im wystawały z toreb sportowych itd.
Ostatecznie udało się – Lechia wygrała 1:0 w Dzierżoniowie, Tychy przegrały 1:3 w Legnicy i cudem utrzymaliśmy się. Trzeba było widzieć szczęście tych chłopców, oni w autokarze tak walili w fotele, że myślałem, że rozwalą ten autokar. Oni to zrobili dla Lechii. Kibice też z nami byli wywrócili ten mały płot na stadionie, bawili się razem z piłkarzami. Ja dopiero musiałem usłyszeć od „Bączka” przez telefon jaki wynik, bo do końca nie wierzyłem. Gdzieś się pod Łodzią zatrzymaliśmy, były szampany, jakiś bezdomny tam był, ja mówię do kelnerki, proszę tego pana obsłużyć. Mimo że od niego śmierdziało.
Potem sprzedaliśmy Girucia do Wattenscheid, przyszły pieniądze, zrobiliśmy listę, ale nie wszyscy się załapali. Niektórzy mieli łzy w oczach…