Na pewno jednak jego charakterystyczna sylwetka i 201 centymetrów wzrostu zapadły w pamięć gdańskim kibicom. Michał Adamczewski był w Lechii trenerem przygotowania motorycznego przez osiem miesięcy, od początku roku 2016, ale był to bardzo ciekawy okres, dlatego zdecydowaliśmy się zapytać o to i owo.
Opisz okoliczności w jakich znalazłeś się w Lechii? Znałeś wcześniej trenera Nowaka?
Michał Adamczewski: – Mój przyjaciel Marek Citko znał się z nim bardzo dobrze i mnie polecił. Wsiadłem w samochód, przyjechałem do Gdańska i cała rozmowa trwała godzinę i tak już zostałem. Co prawda moje CV w Lechii już było, ale to dzięki Markowi i Piotrowi się w Lechii znalazłem…
Czy byłeś przy tym jak Nowak wybierał asystentów między Maćkiem Kalkowskim, a Dawidem Banaczkiem? Wg słów Marka Jóźwiaka mieli obaj pracować z I zespołem, został tylko ten pierwszy.
Michał Adamczewski: – To co chciał Marek Jóźwiak to jedno a co było w rękach Piotra, czyli dobór asystentów to drugie. Piotr podjął tę decyzję sam, to się po prostu stało i nie ma sensu do tego wracać.
Prawie z marszu pojechałeś z drużyną na obóz w Turcji, jak go wspominasz?
Michał Adamczewski: – Przygoda, ciężka praca i docieranie się wszystkich, mieliśmy jechać na jeszcze jeden obóz, ale zostaliśmy tam na miejscu na dłużej i dobrze. Wróciliśmy na dwa tygodnie do ligi co dało szansę na normalną adaptację do warunków pogodowych i nawierzchni.
Na ile udało się zrealizować twoje plany, o ile to był kompromis z Nowakiem?
– W przygotowaniach do wiosny zrobiliśmy w 100% to co zaplanowaliśmy. Założenie jakie sobie wyznaczyłem to komfort pracy ciągłej bez urazów i kontuzji i prawie się to udało. Dużo było walki na argumenty z Piotrem, starałem się monitorować drużynę tak by Piotr mógł w pełni realizować trening na piłkach. Dopasowaliśmy wszystko i wypaliło, był to dobry fundament na przyszłość. Nie było zbędnego biegania tylko piłka i live monitoring. Na warunki jakie mieliśmy wtedy to był kosmos co sztab pod batutą Piotra wykonał. Tu duża rola Roberta Dominiaka który potrafi dużo podpowiedzieć. Wiele też dało, że w pokoju byłem ze Zbyszkiem Oszmaną, baza danych i informacje z przeszłości były kluczowe przy planowaniu detali związanych z obciążeniami i indywidualizacją treningu.
Jak to było z ustawieniem 3-5-2, faktycznie piłkarze byli średnio nastawieni do tego pomysłu na początku?
– Średnio? Myślę, że tu pozytywne nastawienie Piotra dużo dało, przekonał ich, że można a oni powoli to kupowali. Złapali bakcyl i w sumie tak jak grała Lechia wtedy na wiosnę to była poezja. Wiadomo liczą się wyniki, ale przecież ta wiosna była naprawdę dobra w naszym wykonaniu. Zabrakło nie tyle szczęścia, co troszeczkę zdrowia. Drużyna, którą przejęliśmy wtedy była w rozsypce, okres przygotowawczy zaczęła tydzień później, a na jesieni trenerzy i metody treningowe zmieniały się wraz z kierunkiem wiatru. Odbudować trzeba było ich nie tylko mentalnie, ale i fizycznie, wiadomo 4,5 tygodnia przy stracie paru miesięcy to za mało. Potrzebna jest regularność, a śmietankę jak powtarzałem, przy dobrym prowadzeniu spijać będziemy za rok. W treningu ważne jest takie zbudowanie piłkarza by jak najszybciej się regenerował i wraz z czasem przy mądrym prowadzeniu można było to osiągnąć.
Czy na obozie musiałeś komuś zabierać Nutellę? Kto był największym profesjonalistą w zespole.
– Wszyscy byli profi, śmiesznych sytuacji było pełno, nawet nasze biuro prasowe zmontowało dla nas filmik. Śmiechu pełno, a atmosfera ta prawdziwa przyszła z satysfakcją z pracy i dobrą grą.
Mecz wyjazdowy, przegrany 2:4 z Koroną, na fatalnej nawierzchni – jak cię przywitali w starym miejscu pracy?
– Dobrze, wręcz bardzo dobrze. Uścisk dłoni, piątka i do pracy. Szkoda wyniku, szkoda że „Gerry” dostał wtedy wykluczenie, Seba Mila zagrał świetny mecz, piękne bramki „Dyzia” i „Kuśwy”, chłopaki gonili i bardzo chcieli, paradoksalnie ten mecz ich bardzo zbudował bo choć biegali po kartoflisku to wytrzymali go fizycznie.
Potem był pamiętny mecz z Piastem Gliwice u siebie, który był wtedy wiceliderem. Mecz pełen dramatów, czerwona kartka Krasicia, czy był po niej załamany w szatni, czy wygrana osłodziła gorycz wykluczenia?
– Ten mecz zapamiętam wyjątkowo… Tak jak Milos też zostałem wyrzucony za nadmiar emocji w narożniku. Poszedłem do szatni i tam we dwóch i czekaliśmy – gdy padła trzecia bramka ściskaliśmy się z Milosem. Śmieszna sytuacja była, kiedy szedłem do szatni ochroniarz powiedział do drugiego ochroniarza: ty, co zrobimy jak będzie chciał wrócić? Jest większy od nas… (śmiech).
Jeszcze jedno – trzecią bramkę strzelił „Stolar”, podbiegł do linii, podniósł coacha w górę, niefortunnie złapał za pośladek i jeszcze długo wszyscy mieli używanie…
Najlepszy mecz Lechii w czasie Twojej pracy? 5:1 z Jagiellonią czy 2:0 z Legią?
– Pod kątem fizycznym ten z Jagiellonią był ewidentnie najlepszym… To 2:0 z Legią było wyjątkowe pod względem prestiżu i pod względem piłkarskim, chłopaki zagrali sobie w dziadka, ganiali Legię po boisku, a ci pod koniec meczu sprawiali wrażenie zrezygnowanych. Trzeba pamiętać, że na wiosnę w pojedynku bezpośrednim byliśmy od Legii wyraźnie lepsi. My jednak zaczynaliśmy wiosnę z innego miejsca w tabeli.
Na wyjeździe zremisowaliście z Legią 1:1 – ultraofensywne ustawienie, byłeś pewien że piłkarze nie klekną w drugiej połowie?
– W 100% byłem pewny, że wybiegają swoje choćby na rękach. W dzisiejszej Lechii brakuje mi tego szaleństwa i ofensywy, wysokiego pressingu – szkoda, bo to mogła być wizytówka tej drużyny na lata i klucz do dominacji w ekstraklasie. Piotr to zmienił i na pewno ma plan, to piłkarski wizjoner na pewno jeszcze nie raz zaskoczy wszystkich.
Zamieszanie z punktem ujemnym, potem oddanym, potem znów zabranym – jak odebrałeś to zamieszanie?
– Mało mnie interesowało. Moja praca to przygotowanie drużyny do treningu i meczu. Zawsze powtarzałem, że trzeba wygrywać i nie kalkulować – miejsce w tabeli to efekt uboczny dobrze wykonanej pracy.
Byłeś pewny awansu do ósemki?
– Nikt nie był pewny i każdy mecz był dla chłopaków meczem o stawkę – to jest ciężkie i może dlatego na końcu zabrakło czegoś by postawić kropkę nad “i” i wygrać z Cracovią.
Jaki cel stawialiście sobie na dodatkową rundę?
– Ugrać jak najwięcej, po cichu mówiło się o pucharach…
0:3 z Piastem na wyjeździe – czy „Roger” długo rozpamiętywał nie strzelonego karnego?
– Generalnie nie chciało wtedy nic wpaść, dziwny mecz – czy Seba rozpamiętywał? ON nie rozpamiętuje, to super gracz a tacy zapominają ostatnia sytuację czy mecz i żyją tym co jest tu i teraz.
Peszko długo dochodził do formy, mało osób wierzyło, że pojedzie na Euro, jak ty go odbierałeś?
– Sławek podporządkował wszystko by na Euro być, jego forma późno odpaliła, bo sam wywierał na siebie presję wręcz tak wielką, że chciał grać za wszelką cenę, nawet z urazem. Tu też pamiętam naszą rozmowę przed meczem z Legią. Powiedziałem, żeby choć raz postarał się nie zabijać bramkarza tylko trafić w bramkę i wpadło. Bramka piękna, stadiony świata a Sławek absolutny MVP meczu. Dla mnie profesjonalista w każdym calu i dobry człowiek, na pewno będzie w formie jeszcze długo – ma do tego predyspozycje i głowę.
0:2 z Cracovią na koniec sezonu – można to było rozegrać inaczej?
– Nie wiem. Nie analizowałem tego już później i myślę, że to bardziej pytanie do Piotra.
Czy coś byś zrobił inaczej gdybyś mógł cofnąć czas?
– Zrobił bym wszystko by zostać w Lechii… było minęło, czasu nie cofnę, pozostaje czekać może na drugą szansę. Wiadomość wysłałem więc może…?
Okres przygotowawczy do sezonu 2016/17.
– Ciężki i od początku mówiłem, że spotykamy się o tydzień za późno. Można to było zrobić lepiej. Wyszło jak wyszło, drużyna obroniła się piłkarsko o czym świadczy miejsce w tabeli.
Dlaczego odszedłeś do Wisły i czy żałujesz?
– Ciężkie pytanie… Na dziś nie mogę udzielić pełnej odpowiedzi, a skoro nie mogę mówić o wszystkim to przez szacunek do kibiców nie odpowiem. Wiem co bym zrobił teraz jak każdy po rozegranym meczu… Trudno… Ten klub, a także Gdańsk i Sopot mają w moim sercu szczególne miejsce. Drużynie kibicuje z całego serca i martwię się jakbym tu był. Żal jest, że nie jestem tak blisko jak jeszcze pół roku temu…