Tak późno jak w 2018 roku lechiści nie kończyli rozgrywek nigdy wcześniej, ani zapewne nie zakończą później. Dwa dni przed Wigilią Bożego Narodzenia to rekord trudny do pobicia. Prześledźmy jak na przestrzeni biało-zielonej historii z zakończeniami roku bywało.
„WIŚNIA” STRZELA LECHII
Tuż po wojnie grano jeszcze systemem wiosna-jesień, więc ostatni mecz w roku był jednocześnie ostatnim meczem sezonu. W pierwszym w historii klubu ekstraklasowych rozgrywkach w roku 1949 Lechia była outsiderem i jej spadek był przesądzony na długo przed końcem sezonu, którego ostatni mecz trafił się w Bytomiu. Gdańszczanie pojechali tam jak na ścięcie i faktycznie polegli 0:8 z drugim spadkowiczem, tamtejszą Polonią, do dziś to najwyższa przegrana w meczach ligowych. Nie pomógł jeden z laureatów plebiscytu 70-lecia Lechii, bramkarz Henryk Gronowski, grający wtedy jeszcze pod nazwiskiem Gruner.
O wiele lepiej Gronowskiemu poszło dziewięć lat później, gdy przed meczem z Polonią Bydgoszcz (3:2) wręczono mu brązową paterę, natomiast Romanowi Koryntowi srebrny puchar, jako graczom Lechii najwyżej w tamtym sezonie klasyfikowanym przez katowicki „Sport”. Dwa gole zdobył Bogdan Adamczyk (rok wcześniej trzy razy na zamknięcie sezonu trafił do siatki Legii), czemu nie zapobiegł występujący w barwach gości ojciec Zbigniew Bońka, Józef.
Obok Adamczyka, Korynta i Gronowskiego w dziesiątce najpopularniejszych piłkarzy 70-lecia Lechii znalazł się Piotr Wiśniewski. 13 listopada 2004 roku po raz ostatni w karierze zagrał w barwach innych niż biało-zielone. Na zamknięcie rundy jesiennej założył bordową koszulkę Kaszubii Kościerzyna i w 27 minucie głową pokonał Kamila Biecke.
Wyrównał w doliczonym czasie gry, strzałem z woleja, Marek Wasicki. Gośćmi z ławki kierował Tomasz Kafarski, a obok „Wiśni” wśród Kaszubów zagrali przyszli gracze Lechii, Robert Sierpiński (dostał czerwoną kartkę), Damian Trzebiński i Rafał Kosznik. Ten ostatni po raz pierwszy i jedyny trafił dla Lechii, dwa razy później, gdy na zakończenie drugoligowej rundy jesiennej gdańszczanie pokonali Stal Stalowa Wola 3:0.
ZIMA ZŁA
Bez względu na pogodę lechiści potrafili zawsze ruszyć mocną brygadą w Polsce. Jak w 1951 roku, gdy pięć tysięcy fanów, „towarzyszyło piłkarzom do stolicy” w meczu o awans do ekstraklasy, gdy Lechia pokonała Gwardię Warszawa 3:1. Do sukcesu walnie przyczynił się Krzysztof Baszkiewicz, który potem rozsławiał imię warszawskich „Harpagonów”. Sześć lat później przyjechał z Gwardią na Traugutta w ostatnim meczu sezonu i wygrał 1:0, mimo przewagi Lechii w kornerach 15:0.
Podobnie śnieżne warunki panowały w 1975 roku gdy liderująca Lechia przegrała u siebie 0:3 z Motorem, co spowodowało dymisję trenera Wojciecha Łazarka, który jako powód podał m.in. zły dobór obuwia. Tydzień później biało-zieloni kończyli rundę meczem w Bydgoszczy, gdy remis 1:1 z Zawiszą (z Jerzym Jastrzębowskim w składzie) obserwowało 2,5 tysiąca kibiców z Gdańska.
Nieco mniej, bo kilkaset osób, wybrało się żegnać piłkarską jesień dwa lata wcześniej na mecz z poznańską Wartą. Media ubolewały, że kibice gości śpiewali m.in. „sędzia nie w porządku i dostanie po żołądku”. Mecz zakończył się bezbramkowym remisem, za to jak ubolewały gazety „znów wygrały święte krowy w ekspresie” (to o fanach jadących pociągiem relacji „Pomorzanin”). Nieco inne hasła były skandowane na zakończenie rundy w 1995 roku, gdy Lechia/Olimpia wybrała się do Częstochowy na mecz z Rakowem (0:4), ale dziwić się nie ma co, gdyż było to w przeddzień drugiej rundy wyborów prezydenckich, w której Piękny Disco Olek pokonał Elektrycznego Lecha.
Na kończący jesień 1996 roku mecz Lechii z Elaną Toruń przyjechał trener Lecha poznańskiego, Ryszard Polak. Wybór spotkania był nieprzypadkowy, ponieważ „Kolejorz” interesował się Grzegorzem Królem z Lechii i Jarosławem Maćkiewiczem z Elany. Poznaniacy nie mogli się zdecydować którego wybrać. Polak przyjechał, ale tak się złożyło, że Maćkiewicz nie zagrał, bo był kontuzjowany, a Król pauzował za żółte kartki. Tak wyglądał wtedy skauting.
POLICYJNY BEREK
Król nie zagrał, wystąpił za to Dawid Banaczek, w 2016 roku przez chwilę trener Biało-Zielonych. Rok później „Banaś” strzelił nawet gola w wyjazdowym remisie 3:3 z Zatoką Braniewo na zamknięcie rundy rozgrywek trzeciego frontu. Dla gospodarzy zagrał wtedy niegdysiejszy trener naszych rezerw, Adam Fedoruk. W przerwie meczu jeden z kibiców Lechii przeskoczył przez płot, chciał sobie zrobić zdjęcie na tle sektora, mundurowy miał na ten temat inny pogląd, w efekcie mieliśmy berka z policjantem i jego gumową pałką. Mecz sędziował Jarosław Żyro z Bydgoszczy, potem skazany w aferze korupcyjnej.
Braniewo to jeden z najbardziej egzotycznych kierunków biało-zielonej braci na zakończenie rundy jesiennej i piłkarskiego roku. W czołówce jest też Włocławek, gdzie z tamtejszym Kujawiakiem lechiści zmierzyli się w 2005 roku. Co ciekawe na dworcu PKP bilety rozdawali nam włocławscy fani…ŁKS. Poprawne kontakty przetrwały przez parę następnych lat, gdy Lechia wróciła do ekstraklasy, jesień zamykała w Łodzi, a łódzcy kibice wpuścili nas na tzw. „układzie”. Podopieczni Jacka Zielińskiego przegrali 1:2, na sektorze było zimno jak w psiarni, a dodatkową grozę budzili zaprzyjaźnieni z łodzianami fani Zawiszy, który zza płotu pokazywali gest podrzynanego gardła.
Chcieli nas zabić, ale nie dali rady. Nikt nie zabił się również w ostatnim meczu roku 1993, chociaż w bramce gości z Dzierżoniowa stał Andrij Zabijakin, a piłkarze bardziej niż kopaniem zajęci byli utrzymaniem równowagi. Lechia 1:0 pokonała imienniczkę z Dolnego Śląska.
MIKROFALA
Rekord zimna (-15 stopni Celsjusza) padł chyba w 2012 roku, gdy pod wodzą „Bobo” Kaczmarka Lechia wybrała się żegnać rok do Zabrza. Było 0:2, a czarnoskórzy gracze znieśli to średnio.
Trener perorował na pomeczowej konferencji prasowej:
– Ricardinho na boisku zamarzł. Będę go musiał chyba włożyć do mikrofali i go tam trzymać aż dojedziemy do Częstochowy, żeby trochę odtajał – przekonywał z pełną powagą „Bobo”.
– Traore panicznie boi się zimna. W ogóle, najchętniej to on by w taką pogodę wcale nie wychodził na boisko, a jak już, to grałby w futrze. Nie wiem jak to się ma do Nakoulmy, który w tych warunkach sobie radził bardzo dobrze – zachodził w głowę coach Lechii.
– Bo my Boguś mamy saunę i zawodnicy przed meczem i w przerwie mogą się dogrzać na drugą połowę – odpowiedział trener Górnika Adam Nawałka, obecny trener naszej kadry, który „Boba” zna ze wspólnej pracy w sztabie Leo Benhakkera.
Rok później Lechia znów kończyła rok w Zabrzu. Na boisku było trochę lepiej, a nazajutrz lechiści udali się do Nowego Targu w celu wizytacji najbardziej na południe wysuniętego fan clubu. Jak to po ostatnim meczu bywa trener dał piłkarzom wolne i było wesoło. Tak wesoło, że Japończyk Daisuke Matsui stwierdził że nie wytrzyma takiego tempa i wrócił do siebie, do Azji. Okej może trochę przesadzam co nie zmienia faktu, że było to najbardziej godne pożegnanie roku w ostatnich latach.
Miewaliśmy też na zakończenie jesieni zdarzenia niecodzienne. Jak w 1987 roku, gdy w wyjazdowym meczu z Olimpią Poznań, Janusz Kupcewicz huknął zza pola karnego, piłka odbiła się od siatki, nieco poniżej poprzeczki i wyszła w pole. Sędzia gola…nie zauważył. Lub w 1999 roku, gdy sędzia Krzysztof Maśliński z Łodzi nie dojechał na Traugutta, w jego zastępstwie mecz Lechii z Hutnikiem Kraków sędziował Andrzej Czyżniewski, który był już w drodze na V-ligowym mecz między Cermagiem Opalenie i Sopotem i musiał zawrócić. Lechię trenował Jerzy Jastrzębowski (któremu w przeddzień spotkania Prezes Jakub Szadaj obniżył pensję z 5 do 3,5 tysiąca złotych), a bramki zdobyli Marek Zieńczuk i Daniel Weber, czyli agent reprezentujący dziś m.in. Sebastiana Milę, Pawła Dawidowicza i Piotra Wiśniewskiego. Gości, którzy przegrali 1:2 nie uratował Marcin Wasilewski późniejszy kolega Zieńczuka z Amiki i nie tylko. We Wronkach razem z „Wasylem” i „Zieńkiem” grał m.in. Grzegorz Król, którego gwiazda pierwszy razy zabłysła na zakończenie drugoligowej jesieni 1994, gdy jako 16-letni chłopak dwa razy pokonał bramkarza Pogoni Oleśnica (4:0).
– Po meczu Włodzimierz Lubański, który wówczas bawił się trochę w menedżerkę, siedział u mnie w dwupokojowym mieszkanku na Zaspie, popijał herbatę i oglądał na wideo moje gole.
– Mam konkretną propozycję. Czy zgadzają się państwo, żeby syn pojechał na testy do Ajaksu Amsterdam? – pan Włodek postawił sprawę jasno.
Grzegorz pojechał, ale szybko wrócił.
PUCHARY
Zdarzało się również, że ostatnim akordem piłkarskiego roku były mecze pucharowe. W 1955 roku Lechia sensacyjnie uległa u siebie trzecioligowemu Włókniarzowi Chełmek 2:3 po golu strzelonym w 144. minucie. Pierwsza dogrywka nie przyniosła efektu, trzeba było grać drugą. O rzutach karnych nikomu się wtedy nie śniło.
Sytuacja odwróciła się niecałe 30 lat później (o czym pisaliśmy tutaj) gdy to Lechia była kopciuszkiem, ale zdołała po dogrywce odprawić ekstraklasowy Śląsk Wrocław aż 3:0. Bolesław Błaszczyk był wtedy bohaterem, ale dla Lechii więcej nie zagrał. Rok wcześniej W ostatnim meczu jesieni w obecności ledwie 800 widzów gdańszczanie wymęczyli wygraną z Uranią Ruda Śląska. Przed meczem żegnano wyjeżdżającego do Australii Jana Kierno i kończącego karierę Tadeusza Krystyniaka, który kilka lat wcześniej strzelał w finale Pucharu Polski dla Arki Gdynia. Zadebiutował za to to 20-letni Marek Kowalczyk, który potem zasłynął z doskonałych, mierzonych strzałów z dystansu. Zaskoczył m.in. bramkarza Juventusu Turyn w najbardziej pamiętnym w historii meczu Lechii Gdańsk.
Jak Kowalczyk trafił do Lechii?
– W roku 1980 poszedłem do jednostki wojskowej i stałem się zawodnikiem Wielima Szczecinek, ale po trzech miesiącach wylądowałem w Niebieskich Beretach na Słowackiego. I w ten sposób stałem się zawodnikiem Lechii.
Dwa lata wcześniej debiutował w drugoligowej Lechii Jarosław Studzizba. Był to zamykający rok 1978 mecz Pucharu Polski z ówczesnym mistrzem Polski, Wisłą Kraków. Lechia w obecności 25 tysięcy widzów przeważała nad gośćmi, w których składzie grali uczestnicy mundiali Andrzej Iwan, Kazimierz Kmiecik, Zdzisław Kapka, Jan Jałocha czy Henryk Maculewicz. Ostatecznie lechiści pechowo przegrali 1:2, a rzutu karnego nie wykorzystał Jan Erlich. Z rzutu karnego trafił w słupek i dobił do pustej bramki. Niestety w takiej sytuacji sędzia gola uznać nie może. Był to już czwarty w tamtym sezonie niewykorzystany przez lechistów rzut karny.