Są piłkarze, których pamięta się długo, dla których chodzi się na mecze. Są też jednak tacy, którzy przelecieli przez nasz klub niczym szybka kolej francuska TGV i chyba tylko najbardziej zwariowani (jak my!) na punkcie Lechii ich pamiętają. A może o kimś zapomnieliśmy? Może ktoś jest tak zapomniany, że nie znalazł się w zestawieniu zapomnianych? Dajcie znak czy kogoś zapomnianego pamiętacie?
- Henrique Miranda (Brazylia) – to o nim podczas jego jedynego meczu w Lechii (z Zawiszą w Bydgoszczy, latem 2014 roku) Mateusz Borek napisał na twitterze:
Ten Miranda , co był jak Mirinda jeszcze się okazało, ze bez gazu:-)
Miranda po 34 minutach został wędką ściągnięty z boiska. Ktoś mu zrobił krzywdę praktycznie prosto z samolotu kierując na ligową murawę, co Brazylijczyk przypłacił ciężką kontuzją. Gdy ktoś ma zbędne parę minut, tu można obejrzeć całość gdańskiego oddziału jego kariery: https://www.youtube.com/watch?v=6BD7HVlpP68
Przybył do Lechii z FC Sao Paulo B na wypożyczenie, potem wrócił do Kraju Kawy, by z miernym skutkiem kontynuować karierę piłkarza.
- Donatas Kazlauskas (Litwa) – w styczniu 2015 roku Lechia musiała przebić ofertę francuskiego Lille (które oferowało miejsce w drużynie młodzieżowej) by pozyskać litewskiego młodego piłkarza roku i podpisać aż 3,5-letni kontrakt. Wolimy nie myśleć jak wyglądała w nadbałtyckim kraju młodzieżowa konkurencja, gdyż przybyły do Wolnego Miasta Gdańska z Atlantasu Kłajpeda (przed wojną Wolne Miasto Memel) zagrał w ekstraklasowej Lechii tylko raz – 19 minut z Cracovią na wyjeździe (2:3). Co ciekawe na stadionie przy ulicy Kałuży zagrał minutę w towarzyskim meczu Polska – Litwa w czerwcu 2016 roku. Lepiej szło mu w trzecioligowych rezerwach Lechii gdzie zdołał przedziurawić bramkarzy Leśnika Manowa i Drawy Drawsko Pomorskie.
- Mohammed Rahoui (Algieria) – wynalazek trenera Bogusława Kaczmarka, gdy w Lechii grało się „za wikt i opierunek”. Przyjechał zimą 2013 roku, tak go wspomina jeden z ówczesnych graczy biało-zielonych:
„Pierwszy trening na Traugutta po świętach gierka, na boisku przy szatni na zlodzonej murawie. Wszyscy w szoku, jakie ten gość gnioty z lewej walił z prostego podbicia, wszyscy zrobili wielkie oczy, kto to jest?”
Mieliśmy wtedy kolejną zimę stulecia i Algierczyk nie do końca umiał się przystosować, zwłaszcza że przypadła na Ramadan. W otwierającym rundę rewanżową spotkaniu z Polonią Warszawa wyszedł w pierwszym składzie, potem zagrał jeszcze dwa ogony, a następnie wsławił się czerwoną kartką otrzymaną w Kartuzach w meczu rezerw.
Rahoui został unieśmiertelniony w Lidze+ gdzie przez trenera Bobo przezwany został „Rahujem”, po czym wrócił do domu pokopać w drugiej lidze Algierii.
4. Frane Cacić (Chorwacja) – były gracz chorwackiej młodzieżówki, będący ponoć kiedyś w kręgu zainteresowań wielkiej Barcelony, no takiej okazji Lechia, która była w 2008 roku beniaminkiem ekstraklasy, przegapić po prostu nie mogła! Transfer Cacicia był pomysłem Dariusza Kubickiego i trener się tego nie wypiera, mimo że gdyby spytać losowego kibica wskazałby na Radosława Michalskiego. Chorwat z miejsca stał się najlepiej opłacanym piłkarzem w drużynie.
Jacek Manuszewski wspomina:
– Dobry piłkarz, co pokazywał na treningach to byliśmy w szoku. Uderzenie, podanie, przegląd pola, miał wszystko. Widocznie miał ukrytą kontuzję, ale tego nie mogliśmy wiedzieć. W lidze wyglądało to gorzej.
W lidze Cacić zagrał inauguracyjne 45 minut ze Śląskiem we Wrocławiu, potem jeszcze Puchar Ekstraklasy u siebie z Lechem i tyle.
Jeden z ówczesnych działaczy tak pamięta Chorwata:
– Trochę nas Cacić oszukał, jeśli chodzi o zdrowie. Naszprycował się jakimiś sterydami, byle tylko przejść okres przygotowawczy. Gdy podpisał kontrakt, przestał brać zastrzyki za to wciąż leżał na stole, masował się.
5. Olegs Laizans (Łotwa) – latem 2009 roku nad Motławę przybyli Łotysze Ivans Lukjanovs i Sergejs Kożans i radzili sobie na tyle dobrze, że w przerwie zimowej postanowiono sięgnąć po ich rodaka, Laizansa. Pomocnik w pierwszym swym meczu w Gdańsku trafił do siatki Polonii Warszawa, ale potem było coraz gorzej, zagrał m.in. w pamiętnym, feralnym meczu Pucharu Polski z Jagiellonią przy Traugutta. Po pół roku wrócił do siebie, by trochę później jeszcze na chwilę pojawić się w Polsce w barwach ŁKS. W Gdańsku nie zrobił kariery co dziwne, bo w reprezentacji Łotwy zaliczył aż 44 spotkania, trzy razy tyle co pozytywnie kojarzony u nas „Wania” Lukjanovs.
6. Boris Radovanovic (Chorwacja) – Cacić to był piłkarz, a przybyły w tym samym okresie Boris chyba nie bardzo. Tak przynajmniej mówili o dysponującym słusznymi warunkami (192 cm, 87 kg) jego koledzy z drużyny. Przemknął przez Gdańsk niczym meteor, tyle że był znacznie droższy. Minuta jego gry w ekstraklasie (mecz z Odrą Wodzisław) kosztowała klub 80 tysięcy euro czyli około 330 tysięcy złotych. Boris Radovanović podpisał z Lechią trzyletnią umowę, ale szybko okazało się, że piłkarsko jest kompletnie drużynie nieprzydatny. Nie chciał się jednak zgodzić na rozwiązanie umowy, a klub przestał płacić. Wreszcie trzeba było wyrównać rachunki.
7. Diego Hoffmann (Brazylia) – mimo, że minęło już trochę czasu do teraz pamiętamy zdziwienie na licu Marcina Pietrowskiego, gdy w mix zonie został przez dziennikarzy poinformowany, że podczas meczu z Ruchem Chorzów (3:3) na 90minut.pl zakomunikowano, że kontrakt z Lechią podpisał Diego Hoffmann. „Jedi” teoretycznie powinien się cieszyć, bo z „Niebieskimi” zagrał na nielubianej przez siebie lewej obronie, a Brazylijczyk w teorii grał właśnie tam. Diego posiadał piłkarską imię i nazwisko, ale okazał się wzmocnieniem jedynie dla trzecioligowych rezerw i był wyjątkowym wynalazkiem nawet jak na dziwaczne realia początkowej fazy rządów Prezesa Mandziary.
8. Adłan Kacajew (Rosja/Czeczenia) – sprowadzono go z Tereka Grozny by lepiej w Gdańsku czuł się jego rodak Zaur Sadajew. Kacajew miał niby być kozakiem, ale chyba nie dońskim ani krymskim, bo ani razu nie zasiadł nawet na ekstraklasowej ławce. Gdy Sadajew odszedł do Lecha Poznań, Adłan więdnął coraz mocniej, aż w końcu wrócił do domu. Grał m.in. w Chabarowsku, a obecnie w Anży Machaczkała, w rosyjskiej ekstraklasie, więc chyba aż takim ogórkiem nie był.
9. Rudinilson (Gwinea Bissau) – typowy przykład sierpniowego transferu last minute z kierunku portugalskiego. By oddać mu sprawiedliwość, gdy był powoływany pod broń, na boisku nie dawał plamy, w lidze zagrał niestety jedynie pięć razy. Nieźle wypadł w towarzyskim meczu z Juventusem, gorzej w zamykającym sezon 2014/15 spotkaniu z Jagiellonią, który Lechia przegrała 2:4 mimo że 10 minut przed końcem prowadziła 2:0. Sygnał do szturmu „Jagi” dał właśnie „Rudi” który bezsensownie sfaulował białostockiego gracza w polu karnym, z 11 metrów pewnie trafił do siatki Patryk Tuszyński. Aha, warto dodać że Rudinilson szybko stał się ulubieńcem piękniejszej części publiki stadionu w Letnicy.
10. Neven Markovic (Serbia) – znany głównie z tego, że jest przyjacielem słynnego serbskiego tenisisty „Nole” Djokovicia. Niezły cwaniak, poza obywatelstwem serbskim posiada także chorwackie i bośniackie, na Bałkanach rzadko spotykana sytuacja. Markovic przybył do Gdańska latem 2015 roku i podpisał dwuletnią umowę, z tego w strój piłkarski przebierał się tylko przez rok. Później więcej przebywał w gabinetach prezesów. Ma ponoć spore znajomości biznesowe, był widziany nad Motławą w towarzystwie Chińczyków, którzy mieli zainwestować w Lechię. Fajny gość. W ekstraklasie wystąpił pięć razy, notując bilans 0-1-4.
11. Gino van Kessel (Curacao) – przerwę w rozgrywkach 2016/17 Lechia przezimowała na pozycji lidera. Cel był jasny: najwyższe ligowe zaszczyty. By je osiągnąć wzmocniono zarówno defenzywę (Dusan Kuciak) jak i ofenzywę (Gino van Kessel). Jeśli chodzi o Kuciaka to spełnił swe zadanie w 100%, za to van Kessel wystąpił ledwie w trzech ligowych meczach, grając łącznie 166 minut. Wypożyczenie ze Slavii Praga, gdzie wciąż jest popularny okazało się grubym transferowym niewypałem.
12. Denis Perger (Słowenia) – grający na deficytowej pozycji lewego obrońcy nie zbawił Lechii, co więcej nie kojarzymy by choć raz usiadł na ławce w ekstraklasie. To dość dziwne, bo nieźle zaprezentował się w halowym turnieju Amber Cup w styczniu 2017 roku, w którym zdobył jedną bramkę, za to piękną. Piłkarską wartość zweryfikowały testy w I-ligowym GKS Tychy, które z kretesem oblał. Obecnie kopie w austriackiej 3.lidze w barwach klubu Deustchlandsberger, który zresztą rymuje się z nazwiskiem Pergera.