Paweł Adamowicz, zmarły tragicznie Prezydent Gdańsk, od 2002 roku wspierał Lechię Gdańsk. Miasto wspomagało klub w drodze od A klasy do Ekstraklasy, a potem w kolejnych latach było wciąż partnerem gdańskiego klubu. Obiekty przy Traugutta zostały zmodernizowane, a nowy stadion wybudowany na EURO 2012 od początku był drugim domem Lechii. Przypominamy rozmowę z Prezydentem Pawłem Adamowiczem, która ukazała się po awansie Biało-Zielonych do Ekstraklasy na łamach serwisu lechia.gda.pl 1 lipca 2008 roku.
Co pan poczuł kilka minut po meczu ze Zniczem dającym awans Lechii do ekstraklasy?
Paweł Adamowicz: – Wielką radość i ulgę, że wreszcie dopięliśmy swojego.
Jakie były pana początki jako kibica Lechii?
– Pierwszy raz na meczu byłem w szkole podstawowej. To musiał być 1974 lub 75 rok. W moje klasie był Apolewicz, syn Jerzego, byłego piłkarza Lechii. Wtedy parę razy byłem na meczu. Później nastąpiła przerwa. W liceum dość systematycznie chodziłem, byłem m.in. na słynnym meczu z Juvetusem. I później przez lata studenckie miałem przerwę. W połowie lat 90. ponownie zacząłem bywać na meczach Lechii. Taka systematyczność pojawiła się od 2002 roku, jak już byłem prezydentem w drugiej kadencji.
Część kibiców Lechii odbiera pana sympatyzowanie z Lechią jako kibicowanie z urzędu. Na zasadzie, że jest pan prezydentem, więc wypada być sympatykiem największego klubu na Wybrzeżu. Co pan odpowie na takie opinie?
– Jeżeli ktoś bywa na prawie każdym meczu, a poza meczami poświęca ogromną, a nawet powiem wprost, że za dużą ilość godzin na rozmowy z działaczami klubu, kibicami, sponsorami to chyba musi to być coś więcej, niż kibicowanie z urzędu. To już jest autentyczne. A ilość godzin, którą przeznaczam dla Lechii, aby mogła grać i funkcjonować jest większa od niejednego działacza.
Rozumiem, że tej prawdziwej sympatii do Lechii zaczął pan nabierać już w trakcie sprawowania urzędu prezydenta Gdańska?
– Trudno stopniować sympatię. Myślę że każdy aktywny gdańszczanin naturalnie interesuje się kluczowymi klubami sportowymi. Podobnie jak teatrem, operą czy filharmonią. Interesuje się całym bogactwem życia w mieście. Wiadomo, że nie ma innego klubu piłkarskiego, tak uznanego, który w historii zaznaczył się takimi sukcesami jak Lechia Gdańsk. Lechia jest częścią tożsamości Gdańska i zainteresowanie Lechią jest czymś naturalnym. Podobnie jak zainteresowanie żużlem, filharmonią czy operą. Mnie to po prostu interesuje, tak jak całe miasto. Ja służę już Gdańskowi 18 lat, w tym 10 lat jako prezydent, więc to jest naturalne.
– Wcześniej, w latach 90., praktycznie w ogóle nie angażowałem się w Lechię, bo nie widziałem takiej potrzeby. Byli działacze i jakoś to funkcjonowało. Później był kompletny upadek, ale też widziałem że nie ma tam dla mnie miejsca, dlatego że najpierw musiało nastąpić samooczyszczenie, pewni ludzie musieli odejść. Nie jest rolą prezydenta, by zastępował on działaczy i za nich budował klub. Dopiero jak zobaczyłem partnera, uczciwego, normalnego, przewidywalnego, mogłem osobiście zaangażować się jako prezydent, swą ogromną ilość godzin, nie mówiąc już o pieniądzach.
Jaki wpływ na Pana decyzję o zaangażowaniu się w Lechię miały osoby Macieja Turnowieckiego oraz Tadeusza Duffeka?
– Te osoby miały wpływ, ale także inne. To było sprzężenie zwrotne. Te osoby, nie zaangażowałyby się mocno w Lechię, gdyby też nie zaangażowanie prezydenta miasta. Pamiętam taką rozmowę, kiedy prezesem Lechii był Aleksander Żubrys. I oni się mnie radzili czy mają się zaangażować w stowarzyszenia. Odpowiedziałem, że tak. I się zapytali czy ja pomogę, odpowiedziałem że tak. Pomogę jeśli będzie jakiś program, będzie to miało jakąś wizję wyjścia z piątej ligi. I jeśli będzie pomysł, będą ludzie, którzy będą chciały zająć się Lechią nie akcyjnie jak jeden z posłów ziemi gdańskiej i były kandydat na Prezydenta Gdańska. Mnie takie akcje nie interesują. Interesuje mnie długofalowy projekt, który ma pewien cel, rozpisany na wiele lat i ludzie się umawiają, że cierpliwie będą chcieli ten cel osiągnąć. Wtedy się zgodziłem. Zaufałem Turnowieckiemu, Czarnieckiemu, Matulańcowi. Później doszło kilka osób, które dopiero poznałem jak np. Błażej Jenek. Jednym słowem można powiedzieć to było sprzężenie zwrotne, oni wyszli z ofertą do mnie, ja ją przyjąłem, mnie to zainteresowało, i wchodząc też im pomogłem, bo mogli w ten sposób przekonać członków stowarzyszenia OSP Lechia, że mają za sobą prezydenta i w ten sposób zostali wybrani do władz.
A przeszkodą w pana zaangażowanie mógł być wtedy prezes Żubrys, reprezentują SLD?
– On się z taką ofertą nie zgłosił. Trudno mi ocenić jego działalność w Lechii, ale z tego co słyszałem, to miał sporo zasług, zrobił wiele dobrych rzeczy. Tak słyszałem i nie mam powodu, aby w to wątpić. Ale wtedy byłem przekonany i dziś także, że prezesem klubu nie może być radny, ani prezydent, ani ktoś, kto jest aktywny w sferze politycznej. On powinien pomagać, wspierać, ale nie jako prezes, czy członek zarządu. Wtedy szefem klubu został Jarosław Czarniecki, a później Maciej Turnowiecki.
– Ale tej trójce jestem wdzięczny, czyli Tarnowieckiemu, Czarnieckiemu i Matulańcowi, że podjęli się trudnego zadania. Choć nie tylko oni, bo również Błażej Jenek oraz świętej pamięci pan Duffek, który też odegrał bardzo ważną rolę. Istotne także było nasze spotkanie, do którego doszło podczas wyborów na urząd prezydenta w 2002 roku. Komitet Wyborczy kibiców Lechii chciał się ze mną spotkać, przyjąłem ich. Wtedy nic im nie obiecywałem, bo obcy jest mi styl postępowania a`la Jacek Kurski. Powiedziałem, że będę starał się wspierać, ale żadnych konkretów nie obiecywałem. Uważałem to za niepoważne, w czasie kampanii wyborczej wszystko można obiecywać. Ale myślę, że spełniłem z nawiązką ich oczekiwania.
Pomaga pan Lechii cały czas, lobbuje pan na rzecz Lechii. Wystosował pan m.in. apel do firm pomorskich, aby pomogły gdańskiemu klubowi. Z jakim odzewem spotkał się ten apel?
– Przekonywanie firm do wspierania Lechii trwa już wiele, wiele lat. Z różnym efektem i skutkiem. Dziś można powiedzieć, że awans Lechii do pierwszej ligi był możliwy głównie dzięki zaangażowaniu finansowemu miasta oraz spółek miejskich. Gdyby nie było takiego zaangażowania Lechia nie byłaby w pierwszej lidze.
A to jest dobry kierunek?
– Oczywiście, że zły. Ale wobec tego, że inne firmy nie widziały takiej potrzeby, sensu, mimo wielokrotnych spotkań, miasto pełni rolę zastępczą, ratunkową. I te firmy miejskie bądź z udziałem miasta jak Saur, ZKM, Zakład Utylizacji rzeczywiście wykonały dużą pracę jestem tym prezesom bardzo wdzięczny. Gwoli sprawiedliwości i uczciwości należy powiedzieć, że jest jedna zasługa wymienionego wcześniej posła, a mianowicie, że kanałami politycznymi załatwił przed rokiem milion złotych od firmy Energa. Po zmianach w Enerdze, z tego, co słyszałem, dalej ta firma chce być sponsorem w postaci lokowania reklamy i promocji. Natomiast docelowo, jak to widzimy na przykładzie Niemiec i innych krajów, miasto pełni funkcję organizatora, budując np. stadion i zarządzaniem nim. Funkcję sponsoringową pełnią firmy.
– Mamy nadzieję, bo to już nie jest tajemnicą, że szczęśliwie zakończymy negocjacje z Polsatem. I mam nadzieję, że Polsat stanie się strategicznym inwestorem w spółce akcyjnej i wtedy przejmie on tę rolę, którą teraz pełni miasto. Moją wizją i wizją moich współpracowników było to, aby wprowadzić klub do pierwszej ligi. Nie ogłaszaliśmy tego jako program w 2002 roku, ale mieliśmy to w swoich marzeniach. I to zrobiliśmy. Mam nadzieję, że w pierwszoligowej Lechii będzie to profesjonalny, w pełni urynkowiony sposób zarządzania.
Polsat sam się zgłosił do klubu i miasta, czy było odwrotnie?
– Zygmunt Solorz szukał możliwości zainwestowania w istniejące kluby sportowe. Rozważany był Wrocław, wiem, że był też namawiany przez jednego z ważnych przedsiębiorców do Arki Gdynia. Natomiast Gdańsk zna bardzo dobrze, gdyż kiedyś pomógł Stoczni Gdańskiej, zamawiając statek. Z Gdańska dobrze znają go takie osoby jak Wiesław Walendziak oraz radny miasta Jerzy Borowczak. Nastąpiło więc spotkanie jego zainteresowania oraz sygnałów, które wyszły z Gdańska. Spotkałem się z nim kilka miesięcy temu. Solorz w rozmowie w cztery oczy potwierdził te zainteresowanie. Później nastąpiły kolejne spotkania. Od samego początku pan Solorz podkreślał, że nie zgodziłby się na żaden udział, gdyby nie rola prezydenta miasta. Dla niego prezydent jest, nic nie ujmując klubowi, głównym gwarantem przedsięwzięcia. Podkreślał bardzo wyraźnie, że to ma być spółka oparta na rynkowych, ekonomicznych zasadach, profesjonalna. Żadnego hobby, żadnego polskiego spontanicznego działania. To ma być dobrze działająca maszyna, która ma doprowadzić Lechię w przyszłości do kluczowych pozycji w polskiej lidze.
Kiedy możemy się spodziewać konkretnych informacji?
– Konkrety powinny być do końca wakacji. Pamiętajmy, że musi być zrobiony bardzo precyzyjny biznes plan. Ten biznes plan ostatecznie robi miasto, bo klub nie miał pieniędzy na to. To wymaga zlecenia specjalistycznego, więc Urząd Miejski zlecił takie opracowanie. Musiał być przeprowadzony przetarg oraz zamówienie publiczne. I to jest w przygotowaniu. Niektóre elementy tej umowy zostały wydyskutowane. Myślę, że pierwsze konkretne informacje będą w czasie wakacji przekazane opinii publicznej. Dziś mogę powiedzieć, że te rozmowy są obiecujące i powinny zakończyć się pomyślnie.
Nie ma obaw, że nastąpi podobny scenariusz jak we Wrocławiu gdzie obie strony Miasto oraz Zbigniew Drzymała się porozumiały się?
– Ryzyko zawsze jest. Ale mam nadzieję, że uda nam się wynegocjować dobrą umowę. Wiadomo, że negocjacje opierają się na zasadzie kompromisu. Każda ze stron musi z czegoś ustąpić. Ale to, co jest ważne, mam tego świadomość i myślę, że wszyscy uczestnicy negocjacji mają taką świadomość, że budujemy strukturę na lata, a nie na jeden, dwa sezony. Te osoby muszą czuć, że ich indywidualna kariera jest związana z długofalowym planem. To, co było do tej pory, było piękne, cudowne. Ale teraz to musi być profesjonalizm do bólu. Dlatego, że miasto Gdańsk buduje nowoczesny stadion piłkarski. Na ten stadion docelowo ma przychodzić 40 tys. kibiców. Tylu kibiców z Gdańska, z Sopotu, z Kaszub, z Kociewia….
Z Gdyni też?
– Dlaczego nie. Musimy ich ściągnąć. Z Gdyni pewnie będzie to grupa najmniejsza (uśmiech). Inne powiaty Pomorza są do zagospodarowania. Sądzę, że nawet ludzie z Elbląga będą przyjeżdżać na pierwszą ligę, a być może nawet z Olsztyna. To jest kwestia budowania marki. Lechia Gdańsk wymaga, aby tą markę wzmocnić. To wymaga ogromnej ilości kibiców, a co za tym idzie w przyszłości także sponsorów.
Wróćmy jeszcze do sprawy firm z Wybrzeża. Czy uznaje pan argumenty największej firmy w regionie – Lotosu, która nie chce sponsorować Lechii? Pan, w przeciwieństwie do Jacka Kurskiego, raczej spokojnie przyjął tę informację.
– Osobiście dziwię się, że Lotos nie widzi w Lechii produktu marketingowego. Wiem, że grupa Lotos bardzo poważnie rozważa wzięcie udziału w konkursie na komercjalizację nazwy stadionu. A więc sądzę, że jeśli w przyszłości ta firma miałaby płacić za firmowanie swoją nazwą obiektu, na którym swoje mecze rozgrywałaby Lechia, to nie wyobrażam sobie, by nie było to połączone ze sponsorowaniem Lechii. Tak jest choćby w Londynie, gdzie Linie Lotnicze Emirates, które komercjalizują nazwę stadionu są jednocześnie głównym sponsorem Arsenalu, który na nim gra. Sądzę, że marketingowcy Lotosu i doradcy prezesa Olechnowicza przekonają się do piłki nożnej. Być może to jest tak, że my bardziej wierzymy, że wybudujemy stadion i że Lechia będzie w ekstraklasie, a nie wierzą w to marketingowcy Lotosu. Według mnie produkty naftowe, jako produkty masowe najlepiej reklamowałyby się w sporcie masowym. Takim jest piłka nożna. Mam nadzieję, że to zostanie kiedyś dostrzeżone.
Czy ewentualne pozyskanie przez Lechię inwestora strategicznego będzie datą graniczną, kiedy miasto Gdańsk zacznie powoli dystansować się od Lechii?
– W tym projekcie, który negocjujemy, miasto ma być mniejszościowym akcjonariuszem. Wyczuwam, że takie jest też oczekiwanie ze strony Polsatu. Nie jest celem Miasta być właścicielem czy też współwłaścicielem klubu piłkarskiego. Tak nie jest na zachodzie i tak nie powinno być w Polsce. Miasto widzi się w roli akuszera, pośrednika, mecenasa. Kogoś, kto wspiera swoją siłą i autorytetem. Jeżeli to dziecko, ta spółka akcyjna, będzie silne, zaprawione w bojach, wówczas Miasto może w przyszłości swe akcje odsprzedać. Na pewno miasto będzie bardzo pasywnym akcjonariuszem, raczej będzie starało się dbać o interes Lechii, będzie starało się być takim stabilizatorem wewnątrz spółki.
Ostatnią wymierną upublicznioną formą pomocy miasta dla klubu było przekazanie czeku na 750 tys. złotych. Czy te pieniądze zostały przelane na konto klubu i Lechia może z nich korzystać?
– Nie wiem, mam nadzieję, że tak. Skarbnik miasta za te rzeczy odpowiada. Mogę powiedzieć, że te pieniądze zostały już znacznie zwiększone, dlatego że miasto udzieliło też pożyczki i ona będzie zwiększona. Dlatego kwota globalna, będzie w tym roku bardzo duża. Aż się boję ją publicznie wymienić. Nie wszystkim gdańszczanom się to podoba.
Chciałem właśnie spytać, jak dużą pomoc Lechii przewiduje Miasto Gdańsk do końca tego roku?
– W roku kalendarzowym 2008 są to bardzo duże pieniądze. Już przekraczają milion złotych, a będzie ich jeszcze więcej. Oczywiście nie wykluczamy, że w przyszłości pożyczka będzie zamieniona na akcje w spółce.
Podczas walnego zgromadzenia członków OSP Lechia wiceprezydent Szpak stwierdził, że Miasto Gdańsk traktuje pomoc klubowi jako inwestycję. Czy ta inwestycja już się zwraca? W jakiej postaci owoców oczekujecie?
– Kiedy mówimy, że aktywność miasta w działaniach Lechii jest inwestycją, możemy rozumieć to na kilka sposobów. Po pierwsze w każdym poważnym, dużym mieście musi istnieć duży, silny klub piłkarski. Ponieważ piłka nożna, kibice to jest ważna część życia miasta. I tak jak jest teatr, filharmonia, tak też częścią aktywności ludzi jest właśnie sport. Sport i kultura bardzo się przenikają i są sferą, obok rodziny i pracy zawodowej, gdzie człowiek się realizuje. To jest więc spełnienie naturalnego zadania.
– Po drugie dobra piłka nożna i dobry klub to promocja miasta. Wówczas takie miasto jest dobrze postrzegane przez mieszkańców całego kraju, jako miasto sportu. To jest dobre i potrzebne.
– Wreszcie trzecie uzasadnienie jest takie, że my nie budujemy stadionu za ponad 700 milionów złotych dla Euro. My go budujemy dla siebie – dla obecnych i przyszłych pokoleń. Ten stadion nie może stać pusty. On będzie miał wtedy sens, kiedy będzie na nim grał pierwszoligowy zespół.
– Zatem zaangażowanie prezydenta miasta w klub idzie w kierunku stworzenia popytu na ten stadion. To ma wykreować produkt, markę, która ma przyciągać kibiców do Gdańska Letnicy na ul. Uczniowską. I ten cel, jako pragmatyczny prezydent, wymieniłbym nawet jako numer 1.
A nie uważa pan, że to trochę ryzykowne, wydając na to przedsięwzięcie ponad 700 milionów złotych?
– Wie pan, w każde działanie wkalkulowane jest jakieś ryzyko. Natomiast ja wierzę, że stworzymy dobrą spółkę, z silnym przywództwem. Mam nadzieję, że dotychczasowe doświadczenia Lechii Gdańsk plus dotychczasowe doświadczenia Zygmunta Solorza i jego współpracowników dadzą efekt mnożnika, który zagwarantuje, że nam się to uda.
A czy nie ma pan obaw, że zapowiedzi wybudowania stadionu na połowę 2011 roku mogą nie zostać zrealizowane? Mogą przecież pojawić się odwołania firm, które przegrają różne przetargi i inne problemy. Dla przykładu – hala na granicy Gdańska i Sopotu buduje się już prawie dziesięć lat.
– 1 i 2 lipca osobiście zapoznam się pracami nad projektem budowlanym stadionu, prowadzonymi w Dusseldorfie. 2 lipca wraz z innymi prezydentami miast Euro oraz panem premierem spotkam się z Michlem Platinim. Wiem, jest już przygotowana nowelizacja ustawy o zamówieniach publicznych tak, by skrócić okres odwołań. Jestem przekonany, że kiedy będziemy przygotowywali przetarg wśród firm budowlanych, a będzie to na początku przyszłego roku, to ustawa będzie już znowelizowana. Wtedy wszelkie odwołania, protesty będą mogły być szybko rozstrzygnięte i prędko będzie można podpisać umowę z odpowiednimi firmami na wybudowanie stadionu.
Niedawno na stronie oficjalnej Miasta Gdańsk pojawiła się ankieta skierowana do mieszkańców, w której pytano o ich preferencje dotyczące kształtu i wyglądu Baltic Areny. Na ile wyniki tej ankiety będą decydowały o ostatecznym wyglądzie stadionu?
– Ankieta i tego typu pytania są formą komunikacji prezydenta z mieszkańcami. Jest to bardzo istotne i bardzo sobie to cenię. To również sposób informowania mieszkańców o problemach związanych z budową samego stadionu. Z tego względu, że to za ich pieniądze jest on budowany, powinni oni wiedzieć, jakie przed nami są dylematy. Oczywiście część tych wyników jesteśmy w stanie zrealizować, a część nie. Na przykład nieco większa część ankietowanych chciała, by stadion był w pełni zadaszony. Ze względów finansowych jest to niemożliwe i tego nie będzie. Ja na przykład uważam też, że na stadionie powinna być kaplica. Wiem, że w świecie kibice chcą brać na stadionach śluby i nie można im tego w Polsce zabronić. To nic nie będzie nas kosztowało, więc czemu nie stworzyć takiego pomieszczenia? Ale podejrzewam, że ta negatywna ocena brała się z nieznajomości realiów na zachodzie. Mogą padać zarzuty, że klerykalizuje się stadion. Nie, nic z tych rzeczy.
– Jest też postulat krzesełek w biało–zielonych barwach. Jest problem ze skomponowaniem tych kolorów z kolorystyką całej bryły. Na ten temat będę z architektami rozmawiać. Jak można to pogodzić, żeby krzesełka mogły mieć takie kolory. Jest to wyzwanie.
Mówi pan, że nie wszystkie opcje, na które głosowała większość ankietowanych, znajdą zastosowanie w praktyce. Nie obawia się pan, że ludzie uznają, że ich zdanie okazało się tak naprawdę zbędne?
– We wstępie do tej ankiety napisane było, że jej wyniki nie będą jedynym wyznacznikiem ostatecznych decyzji co do budowy stadionu. Wszelkie szczegóły są jednocześnie uzgadniane z różnymi specjalistami, fachowcami w danych dziedzinach.
– Poza ty pamiętajmy, że w tej internetowej ankiecie wzięła udział bardzo ograniczona liczba osób. Jestem im bardzo wdzięczny, że wzięli w niej udział i już mają oni zagwarantowane zaproszenie od prezydenta Miasta Gdańska na otwarcie stadionu w 2011 r. Ta sonda nie spełniała jednak warunków socjologicznych. Nie wypowiadali się w niej przedstawiciele wszystkich grup wiekowych i płci. Ja jestem przekonany, że wszyscy będziemy dumni z tego stadionu.
Jednak budowa Baltic Areny odbędzie się kosztem innych inwestycji planowanych wcześniej przez miasto. Ostatnio pojawiła się informacja, że ucierpią na tym również niektóre inwestycje na terenach przy Traugutta 29. Czy to oznacza, że nie powstanie tam zapowiadane centrum pobytowo – rekreacyjne?
– Niewykluczone. Na tą inwestycję musi zostać włożony kapitał prywatny. Nas na to nie stać. My doprowadzimy, tak jak obiecałem, do takiego stanu obiektu na Traugutta, aby spełniał on warunki gry w ekstraklasie. Na tyle nas dzisiaj stać. Do roku 2013 nasze finanse są bardzo naprężone. Obsługa inwestycji dofinansowywanych z Unii Europejskiej, Euro 2012 i inne projekty niezwykle zaangażowały finansowo miasto. Po prostu nie mamy pieniędzy na więcej. Natomiast ten teren, gdzie dziś znajdują się budynki klubowe mogą zostać poddane rynkowej grze. Można by to sprzedać, można to wydzierżawić, można wynająć jakimś przedsiębiorcom pod jakiś biznes. Jesteśmy otwarci na różne opcje.
Jeśli przy Traugutta 29 nie powstanie centrum pobytowo – rekreacyjne, to czy obiekty te i tak będą mogły pełnić funkcję bazy treningowej dla reprezentacji przygotowujących się do meczów Euro 2012?
– Nie ma wymogu, by hotel przylegał do bazy treningowej. Opcja spania na przykład w Dworze Oliwskim i dojeżdżanie na treningi na Traugutta też jest możliwa. Ale ostatecznie decyzje podejmie UEFA. My będziemy optowali, by zespoły mogły trenować na Lechii, a spały na przykład właśnie w Dworze Oliwskim w Dolinie Radości.
Orientuje się pan, jak pod tym względem wyglądała organizacja Euro 2008 w Austrii i Szwajcarii?
– Tam występowały różne modele. Wiadomo, że najlepszy jest taki model, że w jednym kompleksie jest hotel, centrum SPA i płyta boiska. Ale nie wszędzie tak to wyglądało.
W ostatnich miesiącach przy Traugutta można zaobserwować wiele zmian, nowości. Jednak nie wszystkie inwestycje można chyba zaliczyć do udanych. Choćby boisko treningowe, które od roku jest wyłączone z użytku, z czego od ośmiu miesięcy roboty modernizacyjne na nim stoją w miejscu. Czy nie zakrawa to o skandal?
– Powód jest prosty. Przetarg trzeba było unieważnić. A dlaczego tak długo to trwa? O to trzeba zapytać osobę, która jest najlepiej o tym poinformowana, dyrektora MOSiR Leszka Paszkowskiego.
Z innej beczki. Jest pan bodaj pierwszym prezydentem miasta w Polsce, którego wizerunek pojawił się na fladze Lechii wywieszanej na płocie podczas meczów. To chyba szczególnie miłe dla pana?
– To było bardzo miłe. To było parę lat temu. Muszę przyznać, że wyczuwam ze strony kibiców sympatię i wdzięczność. Zwłaszcza dało się to odczuć w dniach, kiedy Lechia wchodziła do ekstraklasy. Odbyłem ogromną ilość rozmów z kibicami. Nawet teraz idąc ulicą jestem zatrzymywany i wiele osób pyta mnie o Lechię. Naprawdę odczuwam tą sympatię. I nie wyraża się ona tylko we fladze.
Czego oczekuje pan po Lechii w pierwszym sezonie gry w ekstraklasie?
– Wszyscy oczekujemy, by Lechia w tym pierwszym, szczególnie trudnym dla beniaminka sezonie, nie była w ogonie tabeli. Pewnie byłoby naszą ambicją, by znaleźć się gdzieś w środku tabeli. Ale będzie o to bardzo trudno. Ten sezon będzie sprawdzianem dla wszystkich. Mam nadzieję, że tak jak było do tej pory, trener Dariusz Kubicki stworzy taką atmosferę w zespole i tak wyciągnie z niego potencjał, że zespół będzie grał dobrze i ładnie. Bo przecież po to kibice przychodzą. Dla widowiska.
I rozumiemy, że prezydent Gdańska pomoże ten cel osiągnąć?
– Cały czas pomagam. Jeszcze raz podkreślę jedną rzecz. Nie robiłem co prawda szczegółowych notatek, ale ilość godzin, jakie osobiście przeznaczyłem na Lechię jest przeogromna. Narażę się trochę kibicom, ale powiem, że była nawet trochę zbyt duża. Ale wynikało to z tego, że wszyscy wciąż się uczymy pewnej współpracy i niekiedy trzeba było więcej czasu poświęcić na niektóre sprawy niż zwykle. Ale mam nadzieję, że kiedy powstanie spółka, to w swoim wykazie spraw dla Gdańska będę mógł już „odfajkować” i dopisać: „Lechia już jest dojrzałym dzieckiem, ma 18 lat za sobą, ma dowód osobisty i wystarczy, by prezydent mógł je już tylko podziwiać”.
Ale czasem to dziecko trzeba doglądać.
– Oczywiście. Ale już nie tak często, jak kiedy się je wychowywało. Przy okazji chciałbym bardzo podziękować kibicom za wyrazy sympatii. Również prezesowi Maciejowi Turnowieckiemu, Błażejowi Jenkowi, Jarkowi Czarnieckiemu, panu Andrzejowi Trojanowskiemu z Urzędu Miasta, panu Maksymowi, również panom Andrzejowi Bojanowskiemu i Marcinowi Szpakowi za świetną współpracę. Jest jeszcze jednak trochę niedoceniana osoba, która robi bardzo dużo dla klubu – pan Leszek Paszkowski, na którego głowie jest wiele spraw. Jemu ta wdzięczność się należy. Bo te wszystkie inwestycje, przetargi – to wszystko jest na jego oraz Dyrekcji Rozbudowy Miasta Gdańska głowach. Z tego co wiem, to pan Paszkowski bardzo zaangażował się w montaż jupiterów, a w trakcie realizacji napotkał na spore kłopoty. Były przecież problemy ze ściągnięciem słupów z Chin. A on osobiście się zaangażował w sprawę, nie siedząc jak ten urzędnik od 8 do 16 i idąc do domu. Jemu za zaangażowanie z pewnością należą się słowa pochwały.
– Przy sukcesach musimy pamiętać, że mają one wielu ojców. Nie można zapominać o osobach mniej popularnych, a które wkładają swoje zaangażowanie w ostateczny efekt. Od 2002 roku do kroniki osób, które przyczyniły się do awansu Lechii do elity wpisało się już wiele osób. A ja jestem tylko jednym z ich wielu.
Rozmawiali: Mariusz Kordek i Michał Korniaho
Paweł Adamowicz (1965-2019) – prezydenta Miasta Gdańska w latach 1998-2019