– Nie odszedłem dlatego, że miałem taki kaprys. Dużo czynników wpłynęło na moją decyzję. Wiele było pokłosiem rozmów klubu z Hubertem… – mówi Paweł Buzała w drugiej części wspomnień.
EKSTRAKLASA
Awansowaliśmy do ekstraklasy, przyszli do nas tylko „Kaka” z „Kowalem” (Marcin Kaczmarek i Maciej Kowalczyk). Nie było dużych wzmocnień. Na początku mieliśmy problem, ale w pierwszym sezonie utrzymaliśmy się.
Przyszedł trener Jacek Zieliński, w pewnym momencie nie miał dobrej passy. Zabrakło mu czegoś. Ale pamiętajmy, nie ma trenera doskonałego. Żaden trener nie będzie pasował każdemu. Nigdy nie powiem, że dany trener jest zły. Mogą być treningi bardziej, mogą być mniej wartościowe, ale u każdego trenera można się czegoś nauczyć.
Nie było wielkiego przeskoku. W II lidze się więcej biega, walczy. W ekstraklasie masz więcej czasu na przyjęcie, obrócenia się, nic nie jest robione na “hurra”. W II lidze zrobisz 2-3 błędy i rywal tego nie wykorzysta, w ekstraklasie już po jednym błędzie może być bramka dla przeciwnika.
W II lidze można nie wykorzystać 2-3 setki, tak jak ja kiedyś (uśmiech) i można schodzić z boiska ze zwycięstwem. W ekstraklasie już o to trudniej.
Pamiętam za trenera Kafarskiego mieliśmy mecze, gdzie stwarzaliśmy sporo sytuacji, ale jeden błąd decydował, że schodziliśmy z boiska pokonani.
Generalnie piłkarzowi trudniej się dostać do ekstraklasy, ale jak już tam jesteś to jest łatwiej niż w niższej lidze. Na początku ciężko jest się przestawić mimo że umiejętności są na podobnym poziomie. Podobnie było ze mną gdy trafiłem do Lechii. Musiało minąć trochę czasu, zanim się zaaklimatyzowałem w drużynie.
Weźmy przykład Kamila Glika. Dziś jest czołowym graczem reprezentacji. A pamiętam gdy grał w Piaście Gliwice, delikatnie mówiąc, nie był zbyt wyróżniającym się graczem. W Lechu grałem z Arkadiuszem Malarzem. Był zmiennikiem Kotorowskiego. Przez rok prawie nie grał. Przeszedł do Grecji, do Skody Xanthi, wystrzelił i był najlepszym bramkarze w lidze greckiej. Przeszedł do Panathinaikosu, a dziś jest w Legii. Ale początki miał trudne. I tak jest w piłce. W jednym zespole się nie sprawdzisz, przejdziesz do drugiego i grasz zdecydowanie lepiej.
JESIEŃ 2010
Do składu wszedłem po kontuzji Tomka Dawidowskiego. Z marszu strzeliłem bramkę Polonii Bytom. Zacząłem grać, ale potem przyszedł Bedi Buval. I wtedy raz grałem, raz nie. Mieliśmy wtedy na pewno silną drużynę. Był Razack, Paweł Nowak, Marco Bajić, Surmik, Wania, Kaka.
Graliśmy wtedy super, byliśmy jedną z najsilniejszych drużyn w Polsce.
Był taki mecz z Górnikiem Zabrze, który wygraliśmy 5:1. Mimo, że w tym spotkaniu zostałem wybrany najlepszym graczem meczu, w następnym…usiadłem na ławce. Grał mój rywal do miejsca w składzie, Bedi Buval, wygraliśmy na Legii 3:0, wygrał trener i zespół. Też się cieszyłem, ale miałem w podświadomości, że nawet po takim dobrym meczu jak poprzedni usiadłem na ławce.
Z trenerem Kafarskim miałem i dobre i złe momenty. A potem zostałem przedstawiony w świetle, że nie chciałem rywalizować o skład z Bedim. Ale jeżeli spojrzymy na skład Bełchatowa do którego odszedłem to w ataku grali tacy zawodnicy, że Lechia przez kolejne trzy lata nie miała takich! W Bełchatowie byli wówczas: Marcin Żewłakow, Grzegorz Kuświk, Dawid Nowak i ja. Tam była większa rywalizacja niż tu i ja, gdy byłem zdrowy, grałem.
ODEJŚCIE
Nie odszedłem wtedy dlatego że miałem taki kaprys. Dużo czynników wpłynęło na moją decyzję. Wszystko było pokłosiem rozmów klubu z Hubertem Wołąkiewiczem, który jesienią negocjował nowy kontrakt z Lechią. Kibice okrzyknęli go “judaszem”, choć do końca nie wiedzieli jak było. Była wtedy zmiana decyzji, nie ze strony Huberta, tylko kogoś z klubu. Wyszło na to, że Hubert jest najgorszy, a prawda była inna. Mówiło się wtedy o 5-letnim kontrakcie dla niego. Pewnie do dzisiaj by tu grał.
Gdy nie udało się dogadać z Wołąkiewiczem, wtedy zaczęły się także kłopoty dla mnie, a to dlatego, że moim menadżerem był ten sam człowiek co Huberta. W klubie powiedzieli, że nie będą z nim rozmawiać.
Lechia złożyła mi wówczas propozycję. Ale z menadżerem miałem radzić sobie sam, czyli prowizję dla niego miałem zapłacić ja, nie klub. Nie chciałem obrywać za kogoś innego. Nie mogło być tak, że jak ktoś się z kimś nie dogadał, to “z Buzim też nie będziemy gadać”. Uważałem, że w tamtym czasie powinienem być lepiej traktowany niż mój rywal do składu. I co najgorsze, ja odszedłem, a po trzech miesiącach jego już w klubie nie było.
KAMIL POŹNIAK
Dla młodych zawodników takie kluby jak Bełchatów są według mnie idealne. W Lechii młody może się zderzyć ze “ścianą”. W Lechii oczekuje się, że jak przychodzisz, nie ważne czy masz 18 lat, że jak jesteś dobry, to musisz to udowadniać od razu. Ja jestem tego dobrym przykładem. W mniejszych klubach można trochę czasu dostać. Dla braci Mak Bełchatów był idealny, ale według mnie już rok wcześniej powinni odejść. Przy rutynowanych zawodnikach mogli się rozwijać. Do Lechii jak przychodzisz, to wchodzisz i musisz robić wynik. Nie ma czasu. Nikt nie będzie czekał rok czy dwa.
Za mnie do Gdańska trafił Kamil Poźniak, który sobie w Lechii nie poradził, a w Bełchatowie był najlepszym zawodnikiem. Jeden klub drugiemu nierówny.
Gdy Kamil przychodził to w Lechii mówiło się o miejscu dające europejskie puchary. On miał ciągnąć grę, to go jak widać przerosło. Później była zamiana powrotna, ja przyszedłem do Gdańska, a on trafił do Bełchatowa.
Spotkaliśmy się później w Górniku Łęczna. Jeżeli spojrzymy czysto piłkarsko, to Kamil ma bardzo duże umiejętności. Trenowałem z nim i on miał wszystko. Prawa, lewa, podanie, zagranie. Tylko czegoś zabrakło. Może też trenera, który postawiłby na niego od początku do końca? W treningu był super, gorzej w meczu.
POWRÓT DO LECHII
Wysłaliśmy w 5-6 osób pisma do PZPN, bo Bełchatów zalegał nam pensję za pięć miesięcy i powiedziano w klubie, że nam nie zapłacą. Mój kontakt z Lechią był przez Krzyśka Brede, on rozmawiał z trenerem Kaczmarkiem, który wykazał zainteresowanie moją osobą. Rozmowy kluczowe zaczęły się po moim rozwiązaniu kontraktu z Bełchatowem. Chciałem wrócić bardzo do Gdańska, gdyż brakowało mi tej otoczki, atmosfery.
Wracając do Lechii na pewno straciłem finansowo, ale nie było to najważniejsze. Nie patrzę tylko na pieniądze. Czasami trzeba podjąć inne decyzje, niż człowiek chce. Życie zawodnika jest takie, że trzydzieści parę lat i kończy karierę.
Na marginesie mam chyba jakieś zdolności jasnowidza 😉
Gdy byłem w Łęcznej to mówiłem “w tej Lechii nie ma napastnika, tam by się przydał Kuświk”. I po roku Kuświk trafił do Gdańska. Potem mówiłem, że bracia Mak by się przydali. I patrzę Michał tam jest, jednak na tej piłce trochę się znam (śmiech). Michał miał dobrą rundę. Jednak jak widać zabrakło czasu i cierpliwości, aby się odbudował po kontuzji.
Pierwszy sezon na nowym stadionie widać było taki “bum” na Lechię. Trochę się do tego przyczyniłem, przy okazji promując Wojtka Pawłowskiego…;)
Jak wróciłem to ta atmosfera była nieco gorsza, trzeba było powoli odbudowywać frekwencję. Za trenera Kaczmarka było biednie. Ciężko było sprowadzić jakichś dobrych zawodników. Nie było pieniędzy.
Dopiero jak zasiedliśmy na pozycji lidera za kadencji trenera Probierza to przyszło z 25 tysięcy.
Na Traugutta trybuny nas bardziej niosły. W Letnicy trzeba zapełnić ten ogromny stadiom, aby zrobić odpowiedni doping. A na Traugutta jak przyszło 12-15 tysięcy, stadion jest w dole, jak kibice zaśpiewali to się niosło.
Według mnie najlepsza publika w Polsce to Lechia, Lech i Legia.
NAJLEPSZY
Daisuke Matsui przyszedł, a potem nie było pieniędzy, by go zatrzymać. Dziś pewnie Japończyk miałby wysoki kontrakt.
Japończyk grał wcześniej 10 lat w lidze francuskiej. Ale był strasznie wyeksploatowany, widać to było po jego organizmie, po tym jak był posklejany różnymi taśmami.
Ale to był mega piłkarz! Przyleciał tu ze swoim masażystą i czasem było tak, że ledwie z 2-3 razy w tygodniu trenował z nami. Wychodził na mecz, przestawiał wszystkich, ciężko mu było odebrać piłkę. To był najlepszy piłkarz z jakim trenowałem.
A mam skalę porównawczą. W Lechu grałem przecież z piłkarzami przez duże “P”, jak Bosacki, Reiss, Świerczewski, Kotorowski, Madej, w Bełchatowie Żewłakow, Kosowski. W Lechii też było kilku uznanych, ale Matsui według mnie był najlepszy.
Pewnie wszyscy pamiętają naszą akcję bramkową z Cracovią. Mogę teraz szczerze powiedzieć (śmiech), że nie mierzyłem, tylko na siłę uderzyłem. Nigdy nie byłem takim killerem jak “Franek” (Tomasz Frankowski). Miałem dużo sytuacji i zawsze sobie mówiłem “albo to masz, albo nie”. Każdy może powie, że to można wytrenować. Jestem innego zdania. Mecz to jest co innego niż trening, tu jest luz. A w meczu nie wyłączysz się do końca. Nigdy nie byłem jakimś wielkim napastnikiem. Ja na ekstraklasę byłem dobry, bo rozegrałem prawie 150 meczów w tej klasie rozgrywkowej. Gdybym nie umiał grać w piłkę, to bym tyle nie zagrał. U jednego trenera możesz grać, ale u drugiego, trzeciego czy czwartego już nie zagrasz.
NAJWIĘKSZE PRZEŻYCIE
Jak trener Probierz latem 2013 roku przychodził do Lechii to kazał mi przynieść wszystkie sytuacje bramkowe sam na sam z poprzedniego sezonu. Uzbierałem chyba z 10.
U mnie najgorzej było, jak biegłem z piłką od połowy. Wydaje się, że masz dużo czasu, ale wtedy przychodzą ci do głowy różne myśli. Dla mnie najłatwiejsza sytuacja była tą najtrudniejszą. Żartowali ze mnie, że muszę mieć mało czasu, by strzelić bramkę. Większość bramek strzelałem z woleja i półwoleja, choć zdarzyły się sytuacje sam na sam jak ta w meczu z Wisłą w Pucharze Polski (jesień 2013). Moim atutem były strzały z pierwszej piłki bez zastanowienia.
Jeśli chodzi o towarzyski mecz z Barceloną miałem wtedy farta, gdyż przed sezonem złapałem kontuzję. A potem nieszczęście w obozie Barcelony, choroba ich trenera i mecz przełożono o 10 dni. Gdyby mecz odbył się w pierwotnym terminie, to bym nie zagrał. A tak udało się podleczyć i 30 minut zagrałem. To moje największe piłkarskie przeżycie. Barcelona przyjechała wówczas z kilkoma zawodnikami z podstawowego składu. Do końca życia nie zapomnę o tym wydarzeniu. Można powiedzieć, że po raz pierwszy w Gdańsku trybuny kibicowały przeciwnikowi czyli Barcelonie. Fajnie się grało.
KOŃCÓWKA
Zawsze staram się szukać winy najpierw w sobie. U Probierza zacząłem strzelać bramki, a potem to zgasło. W styczniu 2014 już wiedziałem, że muszę sobie szukać klubu. Jak trener Probierz przychodził to byłem z nim w super kontaktach, strzelałem bramki w każdym sparingu niemal. Potem w trzech kolejnych meczach w lidze trafiałem do siatki.
Wszystko dobrze szło, aż nagle się popsuło. Pamiętny mecz z Koroną Kielce; wszedłem z ławki, było 2:2, choć przegrywaliśmy 0:2. Miałem dwie setki i trener miał do mnie trochę pretensji, że schodzę na lewą nogę. I wtedy przestał stawiać na mnie. Zimą już wiedziałem, że szans na granie nie będzie.
Wcześniej z trenerem Probierzem rozmawiałem codziennie, a później ten kontakt był ograniczony. Potem złapałem kontuzję i byłem odsunięty do rezerw. Powiedział mi, że mogę się tylko rehabilitować w Rehasport i w rezerwach. Nie mogłem przychodzić do trenera Dominiaka na rehabilitację.
Może kiedyś z trenerem się spotkam i sobie wyjaśnimy tamtą sytuację. Nie mam jednak urazy, nawet swego czasu pogratulowałem trenerowi miejsca na pudle z Jagiellonią. Miałem wszystko w swoich rękach i nigdy nie będę miał pretensji, że trener Probierz mnie odstawił. Widocznie zasłużyłem sobie. Strzelałem, potem zgasłem, sam widziałem, że jestem słabszy, siadłem na ławkę. Wtedy już było po mnie, zerwałem mięsień i miałem 10 tygodni przerwy.
Jak przyszedł trener Moniz, nie byłem w ogóle przygotowany do treningów z I zespołem. Dopiero wchodziłem w trening piłkarski. A wtedy u Moniza był “zajazd”, jakby to był okres przygotowawczy. Wynik zrobił super i nie ma się do czego przyczepić. Chłopacy super grali i fajnie to wyglądało. Sam po sobie czułem, że jednak bym odstawał. 10 tygodni przerwy zrobiło swoje.
W czerwcu wezwano mnie na rozmowę do dyrektora Juskowiaka. Powiedział, że mnie nie chcą. Ja mówię, że nie ma problemu, że możemy się dogadać w sprawie rozwiązania kontraktu. Powiedzieli, że dostanę informacje po urlopie. Wróciłem i otrzymałem pismo, że decyzją trenera Machado zostałem przesunięty do drużyny rezerw. Ja mówię “fajnie, ale przecież nie było żadnego treningu”. Z 5-6 osób takie pismo dostało. Jednak doszliśmy do porozumienia i rozwiązałem kontrakt. Poszedłem do Łęcznej.