Właściwie, by opisać pobyt Piotra Grzelczaka w Lechii starczyłoby pokazać kompilację jego bramek w biało-zielonym stroju. „Mister Wolej” brzydkich nie strzelał. Postanowiliśmy jednak dać Piotrkowi głos i nie zawiedliśmy się.
Twój pierwszy seniorski kontakt z Lechią to 1:0 dla Widzewa na wiosnę 2011 roku i praktycznie pozbawienie biało-zielonych szans na grę w pucharach po twoim golu.
Piotr Grzelczak: – Oczywiście, pamiętam ten mecz. Miałem 23 lata, trener Michniewicz mówił, że to dla mnie ostatni czas, by się pokazać. No to się pokazałem. Miałem bardzo dobry ostatni miesiąc sezonu, zdobyłem pięć bramek z ośmiu strzelonych w cały rozgrywkach. Grałem na pozycji nr „9”.
Jesteś wychowankiem Widzewa.
Piotr Grzelczak: – Chciałem zostać, mimo że nie miałem tam super warunków. Gdy odchodziłem z Łodzi zaległości sięgały pięciu miesięcy. Nie było kolorowo. Klub zaczął się rozpadać. Przełomem było to, że trener Janas przyszedł do Lechii. On pierwszy dał mi szansę w Widzewie, gdy w wieku 20 lat wróciłem z wypożyczenia do Pelikana Łowicz. Zresztą już wtedy Lechia się mną interesowała. Janas mnie przekonał, wcześniej stawiał na mnie i teraz wiedziałem że też tak będzie. W RTS miałem wcześniej sporą konkurencję, byli Sernas i Robak, którzy sporo strzelali.
Lechia to był dla ciebie krok do przodu?
Piotr Grzelczak: – Wiedziałem, że Lechia to dobrze poukładany klub, Marcina Pietrowskiego znałem z kadry młodzieżowej. Wszystko na plus. W seniorach Widzewa byłem 5-6 lat i chciałem zobaczyć, jak jest w innej drużynie. Wszyscy zachwalali kibiców czy miasto. Właśnie powstał piękny stadion.