Zawartość czarterowego samolotu do Turynu zdawała się świadczyć o potędze klubu. Tłum etatowych i społecznych działaczy, dyrektorzy gdańskich przedsiębiorstw budowlanych, patronujących drużynie, emanowali energią i optymizmem. Wierzyli, że uczestniczą w narodzinach nowej Lechii, która już niebawem podbije piłkarską Polskę, a może nawet i świat.
Powtórka Z HISTORII
Ludzie ci wmówili sobie, że przejście Juventusu ,aczkolwiek nie tak łatwe jak Piasta Gliwice na przykład, nie jest ponad siły oraz możliwości ich piłkarzy. Nastrój udzielił się i zawodnikom. Mało kto zwracał wówczas uwagę, że swą potęgę przybysze z Polski na ledwie 13 zabranych ze sobą piłkarzach, że roli rezerwowego bramkarza podejmuje się kierownik drużyny.
A potem wizyta na stadionie szatnia, z której wychodziły na murawę największe gwiazdy światowego futbolu i sprzężona z tym świadomość, że także ich grupka zapisuje jakąś ważną kartę. Mecz, siedem straconych goli, zdawał się być kontrą sprowadzających wszystkich na ziemię. Nie czuło się jednak nastroju klęski. Przeciwnie, przegrana podziałała mobilizująco. W rewanżu na oczach własnych kibiców Lechia rozegrała dobre spotkanie z dużo wyżej notowanym od niej przeciwnikiem. Gra, z pozoru wyrównana, bardzo się podobała. Nieważne, jakie było podejście gości mających olbrzymią przewagę przewagę z pierwszego spotkania. Entuzjazm zdawał się czynić cuda.
Nastrój uskrzydlający piłkarzy udzielał się działaczom i sponsorom klubu. Na Traugutta zjawił się nawet resortowy minister, fetowano odznaczenia. Przez kilka miesięcy na stadionie wykonano pracę, których wcześniej przez całe lata nie dało się ruszyć z miejsca. Niecierpliwiono się, że spacer przez druga ligę musi trwać cały sezon, że nie da się przeskakiwać po dwa stopnie. Ekstraklasa wydawała się oczywistością. Kto by tam rozpamiętywał kłopoty, które z tej oczywistości się brały, ile zdrowia, i nie tylko, kosztowało wybrnięcie z nich.
MAŁO kto przejął się pierwszą nieuniknioną zadyszką w ekstraklasie. Zmieni się trenera i znów ruszymy do przodu! Pewności dodało przyjście Wojciecha Łazarka, człowieka piłkarskiego sukcesu lat osiemdziesiątych. Ci z lepszym słuchem nawet po doraźnej terapii nowego szkoleniowca i uratowaniu pierwszoligowego bytu sygnalizowali, że rzężenie nie ustało, dochodzi z głębi organizmu. Kto by jednak tam wierzył czarnowidzom.
Prezes, ANDRZEJ KWATKOWSKI zdaje sobie sprawę z sytuacji Lechii i z tego, że mniej więcej zna ją i dziennikarz. Najbardziej ucieszyłaby go wiadomość, że reporter odstępuje od tematu, a wróci doń, kiedy dostanie z Gdańska cynk, że jest już dobrze i można przyjeżdżać. Jesienią 1983 roku kiedy Lechię chwalono, nikt specjalnie nie protestował. Drużyna i ludzie z nią związani mieli lepszą prasę niż większość naszych zespołów pierwszoligowych. A przecież oni dopiero co opuścili trzecioligowe szranki.
Obecny sternik Lechii był jednym z pasażerów tamtego wrześniowego samolotu do Turynu. Dziś jest jednym z niewielu z ówczesnej ekipy utożsamiających się z klubem i poświęcających mu czas, energię. Deklaracje o pomocy dla Lechii w części tylko zostały zrealizowane przez zakłady opiekuńcze. Harmonijne, długofalowe działania utrudniała ciągła rotacja klubowych funkcjonariuszy różnych szczebli, w tym i kierowniczych. W Gdańsku szepcze się o przestępczych powiązaniach kilku byłych aktywistów. Trudno doprawdy w tej atmosferze kierować klubem.
Poddał się i Łazarek. Niewątpliwy autorytet i sympatia, jaką cieszy się na Wybrzeżu ten szkoleniowiec, wyhamowały nieco falę krytycznych komentarzy po jego wyjeździe do Trelleborga i pozostawieniu przytopionej drużyny samej sobie. Lojalność i poufne układy trenera z kierownictwem klubu uniemożliwiają sięgniecie do sedna sprawy oficjalnym kanałem, niemniej i to, co powiedział mi Wojciech Łazarek przed wyjazdem do Szwecji, wiele tłumaczy:
– Nie chciałbym wypowiadać się na temat finansowej sytuacji klubu, bo zasmuciłaby ona każdego szkoleniowca pierwszoligowej drużyny. Lechii potrzeba przede wszystkim stabilności organizacyjnej. Taki a nie inny skład drużyny, jej postawa w rozgrywkach ściśle się z tym wiążą. Kilka punktów stracił zespół jesienią w najgłupszy z możliwych sposób, dając sobie wbić bramki w ostatnich minutach.
Działacze i kibice na Wybrzeżu liczyli, że Łazarek powieli w Gdańsku numer, który mu się nie udał w Poznaniu. Cudotwórcą jednak nie jest. Na prośbę o porównanie warunków w jakich przyszło mu działać w Lechu i Lechii machnął tylko ręką:- To są rzeczy nieporównywalne!
W LECHII w ostatnich dwóch latach następowała rotacja nie tylko na stołkach działaczy, zmieniał się i skład pierwszego zespołu. Fajfer opuścił Gdańsk i udał się do Głogowa, Kulwicki przeniósł się do trzecioligowej Wisły Tczew, która z zespołu zagrożonego spadkiem awansowała do ścisłej czołówki, Andrzej Wydrowski trafił do Arki, Górski do Pabianic, Marchel wybrał Olimpię Poznań, Polak i Raczyński wyjechali do Dębicy, zaś Kruszczyński przeniósł się do Lecha.
Powszechnie uważa się, że zmian tych było zbyt dużo i nie wszystko przemyślane. Przede wszystkim atakuje się oddanie do Lecha Kruszczyńskiego, który w Lechii się sprawdził. Twierdzi się też, że handel wymienny z Lechem nie wyszedł gdańszczanom na dobre.
Po wyjeździe Wojciecha Łazarka nie było chętnych do przejęcia po nim sukcesji. W dramatycznej sytuacji, już po raz drugi, poproszono o ratunek Michała Globisza, trenera od lat mocno związanego z klubem. Za swe pierwsze zadanie uznał on poprawienie sytuacji w drużynie. Okazało się, że głównym źródłem niezadowolenie zawodników, ich malejącego zaangażowania w grę i treningi, było niewywiązywanie się z ustnych i pisemnych zobowiązań klubu w stosunku do piłkarzy. Nowy trener, stawiając na szali swój autorytet i stanowisko, pragnął zacząć do rozwiązania tego problemu.
Niestety, po długich negocjacjach z kierownictwem Lechii musiał zgodzić się na kompromis. Okazuje się, że klubu nie stać na załatwienie od ręki wcześniejszych umów z piłkarzami. Działacze tłumaczą się, że deklaracje te podpisywali ludzie, których dziś już w klubie nie ma i od razu były one bez pokrycia. Prezes Kwiatkowski zapewnia, że będą starali się załatwiać zaległości sukcesywnie. Czy to wystarczy do zmiany nastawienia w szeregach zawodników? Zwłaszcza że zewsząd docierają do nich wieści o braku takich zmartwień w innych klubach. Ich niedawny kolega, Małek, zameldował na przykład, że od razu dostał wielopokojowe mieszkanie po przyjściu do Wisły Kraków, zespołu dziś drugoligowego.
Co w tej sytuacji? Sny o potędze dawno się rozwiały, aktualne jest zadanie obrony przed degradacją. Spadek groziłby katastrofą, całkowitym rozsypaniem się drużyny. W Lechii już to kiedyś przerobiono.
Artykuł opublikowany w Tygodniku “Piłka Nożna” 11 marca 1986 roku, autorem był Krzysztof Nowiński.