Sławomir Siezieniewski w naszym cyklu “Moja Lechia”.
Kim jesteś i czym się zajmujesz?
Sławomir Siezieniewski – dziennikarz i prezenter od 24 lat związany z Telewizja Polską. Relacjonował dla TVP największe wydarzenia polityczne, gospodarcze i społeczne: wybory prezydenckie, parlamentarne i samorządowe, pielgrzymki papieskie. Współpracował z Redakcją Sportową TVP podczas igrzysk olimpijskich w Atlancie, Sidney, Turynie i Salt Lake City. Przez lata związany z oddziałem TVP w Gdańsku, gdzie był kierownikiem, wydawcą, prezenterem, komentatorem i autorem wielu programów, także sportowych. Więcej informacji o mnie można znaleźć na stronie www.siezieniewski.com
Moją pasją zawsze był sport. Kibicem Lechii jestem od sezonu 1978/79, czyli od czasu, kiedy „Biało – Zieloni” kolejny raz nieudanie szturmowali ekstraklasę i po którym zaczęły się kłopoty i w efekcie spadek do ówczesnej 3 ligi.
Twój pierwszy pamiętny mecz Lechii?
Przegrany 1:3, towarzyski, z jakimś pierwszoligowcem, ale wstyd się przyznać – nie pamiętam z kim. Próbowałem to nawet ustalić w różnych źródłach, ale się nie udało. To był sezon 1977/78. Jedyna bramkę dla Lechii strzelił wtedy Zdzisław Puszkarz. Na stadion zabrał mnie wujek Ignaś, wielki kibic gdańskiego klubu, a ja byłem w 4 klasie podstawówki. Gdyby nie wujek pewnie na Traugutta trafiłbym dużo później, bo mój tata nie cierpiał piłki a na stadion udało mi się z nim iść tylko raz (pierwszy i ostatni) gdy zażyczyłem sobie takiej właśnie nagrody za same piątki na świadectwie w 4 klasie. Tata siedział z zamkniętym parasolem na widowni kompletnie nie interesując się tym co się dzieje na boisku. W pewnym momencie, gdy było zamieszanie pod bramką, jakiś sąsiad podskoczył i potrącił rękę mojego taty w której trzymał palącego się papierosa. Papieros wpadł do parasola i zanim tata zdołał go otworzyć – żar wypalił 5 dziur. Parasolka była do wyrzucenia, a tata więcej nie dał się namówić na wizytę na Traugutta, choć z Suchanina nie było daleko. Musiałem jeszcze trochę podrosnąć, żeby rodzice pozwolili mi na stadion chodzić samemu.
Twoje najbardziej pamiętne mecze Lechii, najbardziej pamiętne momenty?
Pierwszy który zapamiętałem to porażka z Zawiszą 0:4 w sezonie 1978/79. Trzy bramki strzelił wtedy Kwapisz, jedną dołożył Kuryłło i skończyły się marzenia o awansie do ekstraklasy, bo bydgoszczanie byli wtedy naszym najgroźniejszym przeciwnikiem. Wcześniej w rundzie jesiennej w Gdańsku było 0:0, dzięki fantastycznym popisom Andrzeja Brończyka w bramce Zawiszy. Pamiętam, że kiedy w radiu usłyszałem o 0:4 to beczałem ze złości.
W tym samym sezonie Lechia grała z Zagłębiem Wałbrzych – również kandydatem do awansu. Grała jak z nut, prowadziła 3:0. I wtedy kątem oka zobaczyłem jak z wielkiego napisu nad trybuną krytą odrywa się jedna z liter i spada na siedzących na dole kibiców. Krzyk, zamieszanie, pomoc medyczna. Piłkarze Lechii zatrzymują się i patrzą w stronę trybun. A piłkarz Zagłębia – Jan Janiec – jak gdyby nigdy nic przebiega pół boiska i strzela honorową bramkę dla gości. Fair Play nie było. Sędzia gola uznał i skończyło się na 3:1.
Pamiętam też mecz z Juventusem. Trzeba było się zerwać z lekcji w Technikum Łączności, aby dotrzeć na stadion. Uciekłem zbyt późno i mimo, że miałem bilet nie mogłem dopchać się na tyle, żeby cokolwiek widzieć. Była wtedy ogromna heca z biletami. Sprzedano ich dużo więcej niż można było pomieścić ludzi, więc część kibiców nawet nie widziała nawet płyty stadionu – tyle było rzędów stojących. Wściekły wróciłem do domu i mecz obejrzałem w Telewizji. Wszędzie było ZOMO, na trybunach Lech Wałęsa, a ludzie krzyczeli „Solidarność!” co telewizja skwapliwie wyciszała. Po 0:7 w Turynie nadziei nie było, ale nasi wstydu nie przynieśli choć szkoda, że nie udało się choćby zremisować….
Oczywiście najbardziej pamięta się też wszystkie awanse. Była moc, była atmosfera święta, gdy wszyscy padali sobie w ramiona albo gonili piłkarzy po murawie. I w czasach trenera Jastrzębowskiego i później, gdy Lechia pokonywała drogę od A klasy do ekstraklasy.
I jeszcze jeden mecz w Gdańsku. Ze Zniczem Pruszków. Grał tam wtedy taki młody chłopak – Robert Lewandowski. Był wtedy liderem tabeli strzelców. A ja podziwiałem jak ten gówniarz rozstawiał naszych obrońców, którzy nie mieli sposobu, żeby go zatrzymać inaczej niż faulem. Marzyłem wtedy, żeby były pieniądze by go kupić do Gdańska. Kilka miesięcy potem znalazł się w Poznaniu, a potem… sami wiecie.
Twoi ulubieni piłkarze/trenerzy Lechii?
Pierwszy idol z Lechii – bramkarz Leszek Kwaśniewicz. Blondwłosy golkeeper świetnie bronił karne, a w rywalizacji z pierwszego składu wygryzł Krzysztofa Słabika. Szybko trafił do ŁKSu i słuch o nim zaginął. Z tego okresu ciekawił mnie też Zbyszek Kruszyński z Tczewa – młody łowca bramek. Był najlepszym strzelcem we wspomnianym sezonie 1978/79, potem wyjechał (w tamtych czasach uciekł) za granicę i odnalazł się jako solidny obrońca w niższych ligach angielskich. Oczywiście prawdziwą gwiazdą tamtego okresu był Dzidek Puszkarz z jego legendarna lewą nogą, ale ja wolałem tych młodszych piłkarzy i bez wąsów.
Po okresie upadku Lechia znów odbiła w czasach trenerów Jastrzębowskiego i Gładysza. Wtedy trzymałem kciuki za szybkie akcje Bolo Błaszczyka, kiedy strzelał bramki ekstraklasowcom w Pucharze Polski ośmieszając na murawie m.in. Romka Wójcickiego. Ale Bolo wkrótce postanowił zmienić klimat, a w Gdańsku pojawił się nowy król. Pamiętam, że jeszcze grając w Arkonii Szczecin duet Hawrylewicz – Kruszczyński siał postrach wśród drugoligowców (bo wtedy jeszcze ekstraklasa była pierwszą ligą, a dzisiejsza pierwsza – ówczesną drugą). Wreszcie dzięki wsparciu i mediacjom legendarnego Nikosia Kruszczyński pojawił się w Gdańsku. Wraz z nim jeszcze 2 piłkarze, których także darzyłem ogromną sympatią – Maciej Kamiński i Olek Cybulski. Dla nich warto było przychodzić na mecze. Oczywiście dla reszty też! Pogromca karnych – Tadeusz Fajfer. Pewny i spokojny Kulwicki w obronie. Agresywny i szalony Grembocki w pomocy czy brawurowy i dośrodkowujący z chirurgiczną precyzją na czoło lub nogę Kruszczyńskiego Ryszard Polak. To była ekipa! Właśnie w tym sezonie padła „górka” na Ejsmonda.
Z bardziej współczesnych graczy chylę czoła przed Bąkiem i Wiśnią za przywiązanie i długowieczność. Chociaż długowiecznością nikt nie może się równać z Łukaszem Surmą – czyli „płucami” i „dobrym duchem” drużyny w czasach, gdy Lechia grała fajną piłkę, a nie miała wielkich pieniędzy.
Trudno zapomnieć też o Razacku Traore. W Lechii jego talent eksplodował, wielka szkoda, że w pewnym momencie Lechia okazała się dla niego „zbyt ciasna”. Pamiętam jego dwa strzały przewrotką w dwóch różnych meczach – w jednym strzelił gola, w innym omal nie połamał karku. Zaimponował mi też Antonio Colak. Na boisku strzelał, walczył, nie odpuszczał i mimo, że do Lechii był wypożyczony… nauczył się polskiego! Jak na profesjonalistę przystało! Teraz przydał by się nam taki napastnik.
Z trenerów najbardziej cenię pozytywistów. Józek Gładysz wychowuje kolejne roczniki młodych Lechistów i od lat trenuje w cieniu, chowając swoje ambicje dla dobra klubu. Do swojej pracy wciągnął m.in. Zdziśka Puszkarza i myślę, że dzięki temu „uratował mu życie”. Skupia tych młodych chłopaków, których wcześniej wychował i wsadził do ligowej piłki na różnych poziomach i przysposabia ich do trenerki. Brawo!
Wśród ulubionych trenerów nie mogło zabraknąć też „Bobo” Kaczmarka – specjalisty od robienia czegoś z niczego. Parę piłkarskich talentów wyciągnął z prowincji, a przy tym zawsze potrafił zagadać dziennikarzy. Zespoły które trenował grały dla niego – i to zawsze największy komplement dla szkoleniowca. Był też równie (a może bardziej) złotousty Wojciech Łazarek. Ale jakoś mam trochę żalu, że tak łatwo pozbył się piłkarzy „z ekipy Jastrzębowskiego”. Chciał ratować ekstraklasę i uznał, że potrzebni mu są bardziej doświadczeni ligowcy. Cel osiągnął – ale zamknął dla mnie jakąś epokę.
Z uwaga patrzę tez na pokolenie młodych trenerów – Marcina Kaczmarka i Tomasza Kafarskiego. „Mały Bobo” tym co zrobił w Płocku pokazał, że zasługuje na trenowanie zespołów z najwyższej półki i jak chwilę odpocznie po starciu z Furmanem jeszcze o nim usłyszymy. To inteligentny szkoleniowiec, ze swoja wizją i piłkarskim nosem. Szkoda, że dotąd z Lechią Mandziary było mu nie po drodze. Co do „Kafara” to ten trener ma ogromny potencjał i szkoda, że w Gdańsku kibice nie do końca potrafili go docenić, mimo że za jego czasów Lechia grała świetną piłkę. Ludzie mówią, że brakuje mu odrobinę dystansu do siebie, a czasem umiejętności interpersonalnych. Piłkarze, a przede wszystkim kibice i dziennikarze lubią showmanów, a ten trener do nich nie należy. Bez tego w dzisiejszym świecie się nie da. Życzę mu powodzenia w Łęcznej i myślę, że także w Gdańsku nie powiedział ostatniego słowa.
I jeszcze słowo o Ricardo Monizie. Holender odmienił grę Lechii i chętnie i z polotem tak grającą Lechię widziałbym także dziś. Pomysłowość, zmiany tempa, zaangażowanie. Szkoda, że odszedł równie szybko jak przyszedł…
Komu kibicujesz poza Lechią?
I tu wchodzę na śliski grunt, ale cóż tam…. Kibicuję wszystkim zespołom piłkarskim z Pomorza. Tak, Arce też (choć nie w derbach ). Cieszę się, że Gryf Wejherowo utrzymał 2 ligę (brawo trener Kotas). Żałuję, że Bałtyk znów nie awansował, bo było blisko i że o Stoczniowcu Gdańsk (albo Polonii), Kaszubii Kościerzyna czy Pomezanii Malbork już prawie zapomniano. Największą sympatią z piłkarskich ekip Pomorza darzę natomiast Drutex Bytovię na której mecze chodziłem od momentu poznania mojej obecnej żony pochodzącej właśnie z Bytowa. Na stadion zabierał mnie nastoletni wówczas przyszły szwagier Łukasz. Pamiętam jeszcze rzuty wolne Rysia Mądzelewskiego czy parady Dawida Misiury. Teraz Bytovia to zupełnie inny klub, wspierany pieniędzmi państwa Gierszewskich. Mam nadzieję, że będą jeszcze bardziej współpracować z Lechią, bo pierwsza liga mogła by być ciekawym miejscem na ogrywanie piłkarzy, którzy nie mieszczą się w pierwszym składzie Biało–Zielonych.
Poza piłką – wiadomo. Żużel i GKS, hokej i Stoczniowiec, ręczna i Wybrzeże, koszykówka i Prokom Trefl czy Lotos Gdynia. Nazwy i sponsorzy się zmieniały, ale sentyment do zespołów, zawodników i działaczy pozostał. Kiedyś, gdy częściej pracowałem jako reporter w TVP Gdańsk byłem na prawie wszystkich ligowych meczach. Teraz brakuje czasu.
Jak widzisz Lechię za 5-10 lat?
Przyszłość klubu widzę optymistycznie. Jest piękny stadion, wsparcie kibiców i władz Gdańska w tym osobiste zaangażowanie Pawła Adamowicza. O marketing w klubie dba Janusz Biesiada i to widać. Jest piękna historia i wyzwania, które trzeba pokonywać. Są sukcesy reprezentacji, które przyciągają na stadiony kolejnych Januszy, a ci – mam nadzieję – staną się w końcu prawdziwymi kibicami. Myślę, że wraz z bogaceniem się i zyskiwaniem czasu wolnego coraz więcej gdańszczan i Pomorzan będzie przychodzić na nasz piękny stadion. A jak poczują atmosferę i zobaczą dobry mecz na pewno zostaną. Tak jak np. u naszych sąsiadów z zachodu. Mam znajomych w Moenchengladbach. 260 tysięcy mieszkańców i na każdym meczu Borussi komplet, czyli 55 tysięcy widzów.
Jedyne co mnie niepokoi to…. finanse. Niby klub ma możnych sponsorów, a tu nagle dostajemy poważną, finansową karę za bałagan w dokumentacji. Wcześniej słyszymy o zaległościach za transfery czy opóźnieniach w opłatach. Teraz pozbywamy się czołowych (Maloca) bądź przyszłościowych piłkarzy (Janicki, Mak, Chrapek) i nie potrafimy wykupić tych na których nam zależy (Sławczew, Borysiuk). Mam nadzieję, że to tylko gra rynkowa a nie finansowa zadyszka, związana z przeszacowaniem zysków bądź po prostu pusta kieszeń.
Swoją drogą zarząd jakoś tak niechętnie od początku mówił o właścicielach, strukturze kapitałowej, przepływie pieniędzy, powiązaniach z menagerami. Czas najwyższy uporządkować sytuację i jasno odpowiedzieć na wszystkie wątpliwości. Inaczej zarząd (choćby nie wiem jaką robotę robił) nigdy nie będzie traktowany z szacunkiem przez wszystkich którzy mają „biało – zielone” serca.