Mecze Lechii Gdańsk z Ruchem Chorzów dostarczały piłkarzom i kibicom sporych emocji. Postanowiliśmy wybrać te, które każdy kibic Biało-Zielonych powinien zachować w swojej pamięci. Oto nasze TOP 6. W skrócie można je określić: BOJKOT, SWOJAK, BIJATYKA I STARY AUTOSAN.
1. BARAŻE 1987 – Ruch-Lechia 1:2, Lechia – Ruch 2:1.
Może młodzież nie uwierzy, ale w latach 80. XX wieku w 16-zespołowej ekstraklasie, 11 miejsce na ligowej mecie nie starczyło do utrzymania ligowego bytu. Zespół, który zajął tę pozycję by w kolejnym sezonie zagrać w najwyższej lidze musiał w dwumeczu pokonać zespół z pozycji 14. Tak doszło do barażowych spotkań Lechii z Ruchem Chorzów, który wcześniej nigdy nie opuścił ekstraklasowych szeregów.
Pierwsze spotkanie w Chorzowie to oczywiście słynny „swojak” Janusza Jojki, a na trybunach koniec przyjaźni Lechii z Ruchem. W drugim meczu biało-zieloni również okazali się lepsi, a o tym pamiętnym dwumeczu nikt nie opowie lepiej niż ówczesny kierownik drużyny, legendarny Roman Józefowicz.
– Ten gol Jojki to był przypadek, nie było żadnych układów z Ruchem. Na barażowy rewanż ich kierownik śp. Bem mówi do mnie: młody, nigdy nie spadliśmy i nie spadniemy. Byli pewni swego, tym bardziej, że Szuster strzelił na 1:0 dla nich. Potem Dzidek dał z wolnego do Pękali i wygraliśmy 2:1, to był najbardziej pamiętny mecz 4-letniej przygodzie z ekstraklasą, niesamowita euforia, był pełen stadion. Ja podchodzę do ich kierownika i mówię: przepraszam, ale my nie spadliśmy…
2. PÓŁFINAŁ PUCHARU POLSKI 1983 – Lechia – Ruch 0:0, rzuty karne:3:1.
Trzecioligowa Lechia szła jak burza w Pucharze Polski, ale akurat półfinał z ówczesnym liderem ekstraklasy Ruchem rozgrywany w ulewnym deszczu był chyba najtrudniejszym meczem w tych rozgrywkach. Biało-Zielonych do finału wprowadził Tadeusz Fajfer broniąc rzuty karne Mirosławów: Jaworskiego i Bąka.
Przedmeczowe przepychanki wspomina Józef Gładysz, ówczesny asystent trenera Jerzego Jastrzębowskiego:
– Ruch który przyleciał samolotem, zażyczył sobie autokar na lotnisko, pojechał po nich śp. Kaziu Kulesza, który wziął Autosana. Trupem takim pojechał po nich. Trener Orest Lenczyk jak go zobaczył powiedział, co to w ogóle jest i zadzwonił do ekstraklasowego wtedy Bałtyku Gdynia po pomoc.
3. EKSTRAKLASA 2013 – Lechia – Ruch 4:4.
Niezwykły mecz zakończony niecodziennym wynikiem. W 90 minucie było 2:4 i podobno prowadzący wtedy Lechię, Bobo Kaczmarek był już zwolniony ze stanowiska. Na jego szczęście, bliźniacze wieże Grzegorz Rasiak i Adam Duda trafili do siatki i uratowali remis oraz trenera.
4. II LIGA 2007. Lechia – Ruch 1:1.
Ruch był już pewny awansu do ekstraklasy, Lechia wciąż o niego walczyła i potrzebowała wygranej. I pewnie by ją osiągnęła, gdyby nie faul Remigiusza Jezierskiego, który w nieprawidłowy sposób pokonał Mateusza Bąka. W przerwie meczu przedstawiciel Energi ogłosił rozpoczęcie współpracy z Lechią i wtedy zaczęła się na trybunach zadyma…
5. I LIGA 1985. LECHIA – RUCH 2:0.
W Gdańsku były od zawsze trzy miejsce gdzie swobodnie można było wyrażać antykomunistyczne poglądy. Kościół św. Brygidy, Stocznia i właśnie stadion Lechii. O akcji z 1985 roku więcej można poczytać na stronie Federacji Młodzieży Walczącej
6. I LIGA 1949. Lechia – Ruch 5:3.
Zainteresowanie meczem było olbrzymie, już dawno nie widziano na Stadionie Miejskim we Wrzeszczu takich tłumów. Nic dziwnego był to bowiem pierwszy w historii mecz lechistów w najwyższej klasie rozgrywek.
Gospodarze od początku spotkania narzucili szalone tempo czym zaskoczyli utytułowanych gości. Widzowie nie zdążyli się jeszcze przyzwyczaić do sylwetek graczy, a już po 15 sekundach było 1:0 po golu Aleksandra Kupcewicza.
Kolejne ataki Ruchu były łatwo rozbijane, a po dziesięciu minutach było już 3:0!
Przez pierwszą połowę Ruch nie mógł się w ogóle połapać jak doszło do katastrofy i jakim cudem aż cztery strzały ugrzęzły w siatce Waltera Broma, który w przerwie musiał zostać zmieniony w takim był szoku. Dodajmy, że Brom jako 17-latek był uczestnikiem Mistrzostw Świata we Francji w roku 1938.
W drugiej połowie to lepiej kondycyjnie przygotowani goście przejęli inicjatywę, ale gdańszczanie sprytnie wycofywali kolejnych graczy z ataku do obrony. A było kogo wycofywać, gdyż grało się wówczas aż piątką graczy w linii napadu.
Mecz zakończył się wyśmienitym wynikiem dla gdańskiego beniaminka i był jeszcze długo opiewany jako jeden z najbardziej udanych w historii wrzeszczańskiego stadionu.
fot. tytułowe: dariob.net
Zdjęcie to zdobiło miesięcznik “To my kibice” w lipcu 2007 r.