Sławomir Wojciechowski urodził się 6 września 1973 roku w Gdańsku. Wychowywał się przy ulicy Śniadeckich, czyli rzut beretem od Traugutta co sprawiło, że od małego był zarażony Lechią. Nie tylko grał, ale również kibicował jak sam wspomina pierwszy wyjazd zaliczył na pamiętny mecz barażowy z Ruchem Chorzów w 1987 roku, ten w którym Janusz Jojko wrzucił sobie niezwykłego swojaka. Śląskiego bramkarza “Wojciech” spotkał później w GKS Katowice, ale na razie jesteśmy w Gdańsku.
Pierwszym trenerem Sławka był Michał Globisz, który potem przejął pierwszy zespół. Juniorski zespół objął “Bobo” Kaczmarek, niby na chwilę, ale został na stałe. W efekcie drużynę rocznika 1972 nazywano “Dziećmi Boba”. “Wojciech” mimo, że rocznikowo młodszy miał w niej pewne miejsce, z racji umiejętności, ale również dlatego że był ponadprzeciętnie zbudowany jak na swój wiek. Z tej racji czasem wołano na niego “Misiu”.
Wojciechowski dzielił wtedy swój czas między reprezentacje juniorskie (najwięcej grał w kadrze trenera Wiktora Stasiuka, m.in. z Krzysztofem Ratajczykiem i Arkadiuszem Onyszką), a stadion przy Traugutta, gdzie w wieku 15 lat 7 miesięcy i 23 dni zadebiutował w 2 lidze, w przegranym 1:2 meczu z GKS Bełchatów. Trenerem był wtedy Stanisław Stachura, a za parę tygodni zmienił go Bogusław Kaczmarek.
Pod jego wodzą o Lechii mówiło się, że stała się najmłodszym zespołem na szczeblu centralnym, nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Nie stało się tak z powodu kaprysu “Boba”, a z powodu opłakanego stanu klubowych finansów. Biało-zielonych barw dzielnie bronili Tomasz Piętka, Mariusz Pawlak, Rafał Kaczmarczyk, Marcin Kaczmarek, Marek Ziółkowski, z których żaden nie miał
jeszcze dowodu osobistego. O tym ostatnim “Ziółku”, Sławek mówi ze smutkiem: “Z wiarygodnego źródła dowiedziałem się, że chodzi na stadion Arki i siedzi w żółtoniebieskim szaliku. Żal go, należy współczuć…”
W drugoligowej Lechii Sławek zagrał pięć sezonów, ponad 80 meczów i prawie 20 goli. Wiele z nich z rzutów wolnych, które były jego znakiem firmowym. Najlepszy w jego wykonaniu był sezon 1992/93, w którym zdobył aż dziewięć bramek, a należy pamiętać, że wciąż był nastolatkiem. Wtedy Lechia stała FC Lechią. Na początku finanse w FC Lechii były znakomite. Dobre pieniądze i to na płacone na czas. Cel był jasny – ekstraklasa. Pod koniec jesieni zaczęło się psuć. Spółce komornicy zajęli jakiś samochód, pieniądze dla nas tez zaczęły się spóźniać.
Upragnionego awansu do ekstraklasy nie było i było jasne, że Sławek odejdzie. Ostateczna rozgrywka odbyła się między Legią Warszawa i Zawiszą Bydgoszcz. Wygrał ten drugi, pewnie również dlatego, że trenerem był tam “Bobo” Kaczmarek. Z Bydgoszczy “Wojciech” powędrował do GKS Katowice, który wtedy corocznie bił się o mistrzostwo i europejskie puchary.
W sezonie 1995/96 “Gieksa” zmierzyła się z fuzyjną Lechią/Olimpią. Oczekiwałem nieco innego przywitania, a zaczęli mnie wyzywać dosyć mocno od początku. Z powodu tej fuzji Lechia się wtedy z “Gieksą” mocno nie lubiła, było ciśnienie, dla mnie to w ogóle nie była Lechia, jakaś fuzja i pokazałem tego palucha. Byłem młody, poniosło mnie, zostałem sprowokowany, wyzywali mnie, jednak wiadomo ze dziś bym tak w życiu nie zrobił. Źle zrobiłem i żałuję tego.
Potem “Wojciech” czterokrotnie wystąpił w reprezentacji Polski, a w 2000 roku przeszedł do wielkiego Bayernu Monachium. Występował tam raczej sporadycznie, co nie zmienia faktu, iż pierwszy sezon zakończył jako mistrz i zdobywca Pucharu Niemiec.
Gdy tylko mógł bywał w rodzinnym Gdańsku, aż wreszcie ponad dekadę wyfrunięciu z gniazda wrócił do drużyny białozielonych.
– Przygotowywałem się osobno, a gdy pod koniec sezonu czwartoligowego drużynę przejął Marcin Kaczmarek byłem gotowy. Niedawno grałem w Bayernie, a ponownie w Lechii debiutowałem meczem z Kaszubami Połchowo, ale nie był to dla mnie problem. Coś w tym jest, że tutaj wolą piłkarze grać za mniej, ale są nad morzem w pięknym mieście, a nie za więcej w Łodzi.
Z trzeciej ligi pamiętam dwie rzeczy – gdy w Poznaniu na mecz z rezerwami Lecha, trener Michniewicz rzucił przeciw nam do boju chyba z siedmiu piłkarzy z podstawowego składu, Bosacki i Wojtala grali w obronie, Kaczorowski, Fabiański w bramce, ale ich zmietliśmy 4:1. I potem na wiosnę mecz praktycznie o awans z Elaną w Toruniu, jakbyśmy przegrali nie byłoby awansu, ale byliśmy o klasę lepsi. Pamiętam jak dziś tę akcję po której padł gol dla nas, chyba z 50-60 metrów przebiegłem po skrzydle, przewracając się wrzuciłem piłkę i “Rusin” gdzieś ją dobił przewrotką. Pamiętam, że była spora zadyma i mojego syna gdzieś pod ławkę rezerwowych chowałem wspomina Wojciechowski.
Potem była druga liga, ale brak awansu sprawił, że “Wojciech” odszedł do Viktorii Koln, potem grał jeszcze w Olimpii Grudziądz. Dziś znów pracuje w Lechii i robi co może by wszystko było jak należy zarówno w pierwszej drużynie jak i w grupach młodzieżowych.