Od rana mocno padało co zwiastowało ciekawą frekwencję na ostatnim meczu sezonu z Jagiellonią Białystok i nie mniej ciekawe przygody dla piłkarzy, którzy mieli otwartym autobusem przyjechać świętować na Długi Targ. Nastroje w narodzie też były umiarkowane. Ten nie może, ten na rano do pracy, temu zaginął chomik, ten ma konferencję, tamten uroczystość rodzinną itd. A w ogóle co to za feta, z jakiej okazji, kto wybrał porę i termin? Można to było zrobić inaczej fakt, postawić Puchar Polski w jakimś dobrym miejscu (mam nadzieję, że jeszcze stanie?), ale jakby nie liczyć to najlepszy z 74 sezonów w historii klubu. Malkontentom nie dogodzisz. Kto miał być, ten będzie zawsze.
Mecz jak mecz, na wszelki wypadek zaopatrzyłem się w akredytację foto, by być bliżej wydarzeń. Tylko tak wyglądam na głupiego.
Emocje zaczęły się w przerwie. Za dwieście tysięcy w poprzeczkę miał strzelać miał kolegą Dąbek z Oliwy, dzień wcześniej spotkałem Egona, który trenował z nim strzały z połowy:
– Jak oceniasz jego szanse?
– Spore. Problem w tym, że chłop nie bardzo umie kopnąć piłkę.
Niestety spełnił się czarny scenariusz, mimo wsparcia dopingiem z Zielonej Dąbek nie dokopał nawet do pola karnego. Nie przeszkodziło mu to później wyrwać paru koszulek od piłkarzy i trzymać puchar pod Neptunem. Nie zdziwię się jeśli zobaczę go w tle podczas rozmów Putina z Trumpem, czy kto tam teraz rządzi w Związku Radzieckim?
Druga połowa upłynęła na interesujących rozmowach z kolegami fotografami (Jakiej przesłony używasz? Nie wiem, skończyła mnie się klisza). Na boisku było dość emocjonująco, czemu nasi kopacze nie zagrali tak wcześniej? Gratulacje dla Piasta Gliwice, ale jednak niedosyt jest – przecież mogliśmy wygrać tę ligę i napisać jeszcze większą historię. Ale może to i lepiej, NEC TEMERE NEC TIMIDE, jedzmy życie małą łyżką. Choć wciąż podtrzymuję stanowisko, że ten sezon jest ogromnym sukcesem:
PUCHAR i PODIUM. DUŻO TO CZY MAŁO?
Nie chcę wyjść na malkontenta, o których pisałem na początku, ale na stadionie wyglądało jakby medale wręczono VIP-om, a przecież to sukces całej Lechii. Nie można było wręczyć piłkarzom medali na podiom na środku boiska, albo inaczej: nie można było wpuścić wszystkich kibiców na murawę? Przecież atmosfera była podniosła, nikomu krzywda by się nie stała, a wszyscy kibice też by mieli poczucie wyjątkowego święta.
Jeśli chodzi o wydarzenia na mieście to było bardzo grubo. Może i lepiej że nie wygraliśmy mistrzostwa, moja córka po meczu z Pogonią żywiła słuszne obawy:
– Tato, przecież ty będziesz pijany dwa tygodnie.
Córeczka tatusia, zna mnie jak nikt. Poza tym trudno sobie w ogóle wyobrazić jakby wyglądała feta po zdobycia mistrzostwa. Idę o zakład, że w razie mistrzostwa jakiś śmiałek albo kilku zawisło by na ratuszowym zegarze. Na razie Dwór Artusa zmienił nazwę na Dwór Artusa Sobiecha. To co działo się w niedzielny wieczór na Głównym Mieście wymknęło się jakiejkolwiek kontroli, Bałkany śpiewają i się chowają. Było mega, mega, mega dobrze! Kto nie był, niech żałuje. Kolejne fety, daj Boże by były, ale nie będzie już tej dzikości serca.
Zgodnie z przewidywaniami dopingową batutę przejęli Lukas Haraslin i Mateusz Bąk.
Ujawniło się paru dawno niewidzianych gości. Jak Pan O. z Przymorza, ostatnio widziany podczas wyjazdu z Lechią/Olimpią do Olsztyna na Stomil w 1995 roku.
– Siema kopę lat, co się działo z tobą przez ostatnie ćwierć wieku?
– Szlugi masz?
Nic się chłop nie zmienił, to wzruszające. Ciekawych rozmów było więcej. Zwłaszcza z piłkarzami, którzy opuszczają Gdańsk. Na Stevena Vitorię narzekano, że przez trzy lata nie nauczył się ani słowa po polsku. Kumpel zapytał go najwolniej jak można:
– I co wyjeżdżasz do Kanady?
– Nie, na razie na Mazury – bez wahania odpowiedział stoper piękną polszczyzną rodem z Jana Miodka.
Nocne lechistów rozmowy trwały do rana. Znany gdański restaurator zaprosił wszystkich do siebie na Ołowiankę, ale zapomniał otworzyć. Gdzieś poszedł, wielu myślało że się zawinął w stylu pewnego ex-napastnika, ale znalazł klucz pod wycieraczką i impreza trwała dalej. Tematy kulinarne (biała, whisky czy piwko?) mieszały się ze sportowymi (nie rozumiem czemu Mak odchodzi? W czym niby Peszko lepszy?). Ale dominował temat pucharów. Kogo wylosujemy? Przeważały typy, że jednak Glasgow Rangers. Wtedy wiadomo, na mecz wszyscy w pasiakach, a wychodząc ze stacji Ibrox przy stadionie obowiązkowo robimy znak krzyża. Z drugiej strony na Wyspach Brytyjskich za dużo rodaków (i rodaczek!) przydałaby się jakaś odmiana.
Usłyszałem też kilka ciekawych teorii, kto TAK NAPRAWDĘ stoi za stroną LechiaHistoria.pl. Ludzka fantazja nie zna granic 😉 Wreszcie czas do domu. Taksówkarz wiózł na mecz mamę, jak doszliśmy drogą dedukcji, Konrada Michalaka. Złotówa zdziwiony, że „Kondziu” ma 21 lat, jego zdaniem mama nie wyglądała na osobę która miała syna więcej niż 10-letniego. W ogóle nie wyglądała na mamę. Takie czasy – dzieci mają dzieci. Ale to już nieważne, bo: Puchar jest nasz, lalalalallallalala!!!!
I mamy już pierwszą pieśń na Ligę Europy: śpiewają Włosi śpiewają Szkopy – Lechia wygrywa Ligę Europy!