Piłkarza takiego kalibru i z takim nazwiskiem jak Milos Krasić nigdy w Lechii Gdańsk nie mieliśmy. Były gracz CSKA Moskwa i Juventusu w 2015 r. został zawodnikiem Biało-Zielonych.
Latem 2015 roku władze Lechii postanowiły zamienić transferową ilość sprzed roku na jakość. Przynajmniej w założeniach. Idée fixe było upolowanie gwiazdy z nazwiskiem, tak by przyciągnąć tłumy widzów na Letnicę. Przebiły się do mediów nazwiska Djibrilla Cisse i Florenta Maloudy, za francuskim kierunkiem poszukiwań stał (kto wymyślił tak długą i osobliwą nazwę?) menedżer pierwszego zespołu i szef skautingu Lechii, czyli w praktyce dyrektor sportowy Marek Jóźwiak.
To właśnie popularny „Beret” stał za wcześniejszym sprowadzeniem do Legii Danijela Ljuboi. Serb był pierwszym zagranicznym piłkarzem, który trafił do Ekstraklasy, którego nazwiska nie trzeba było szukać w czeluściach internetu, pytać wujka google kto zacz i na jakiej pozycji gra.
Drugim był jego rodak, Miloš Krasić, choć Jóźwiak z jego sprowadzeniem nie miał nic wspólnego. Jednak, gdy 30 sierpnia 2015 roku „Kraso” podpisywał dwuletni kontrakt z Lechią, zarówno on jak i każdy kto choć trochę interesował się piłką, kojarzył blond-skrzydłowego z CSKA Moskwa, a następnie z Juventusu Turyn. Tyle, że dla „Starej Damy” Krasić regularnie grał trzy lata przed przyjazdem do Gdańska. Później stracił miejsce w składzie i zakotwiczył w Fenerbahce Stambuł, gdzie nie grał praktycznie wcale. Po takim czasie nieobecności na boiskach był właściwie piłkarskim trupem.
W swej historii portal weszło.com zanotował wiele umiarkowanej jakości żartów, ale ten akurat był niezły:
Facet wygląda na kogoś, kto spędził ostatnie półtora roku w łóżku, po czym kilka dni temu zjawił się menedżer, wylał mu wiadro zimnej wody na łeb, sprzedał kilka plaskaczy i krzyknął: – Wstawaj, mamy klub!
Krasić wstał, popatrzył mętnym wzrokiem, naciągnął gacie, nałożył t-shirt, odpalił papierosa i wystękał: – Najpierw zrób mi kawę.
SZNUROWADŁA
Razem z Milošem w Gdańsku pojawili się Sławomir Peszko i Michał Chrapek, również nie narzekający wcześniej na nadmiar minut na boisku. Gdy podpisywali kontrakty, trenerem Lechii był jeszcze Jerzy Brzęczek, ale w drodze był już inny „szkoleniowiec”, wcześniej przedstawiany jako „inwestor”.
– Niepraktykujący trener dla niegrających piłkarzy, jest w tym jakaś logika – komentowało nasze ucho z Belgradu nadchodzącą współpracę Krasicia z Thomasem Von Heesenem.
Trupa trzyma się w szafie, ale szkoleniowiec z Hamburga nie wahał się spróbować go na boisku. By jednak nie wykończyć Serba, wystawiał Krasicia raczej na kilka minut. I to bez większych efektów. W Gliwicach Milos wszedł na ostatnie pięć minut ratować remis, miał jak za dawnych lat dośrodkować w pole karne, stworzyć zagrożenie. Jednak jego centra wylądowała niemal za stadionem, za którym zresztą mieści się gliwicki cmentarz. Czyżby szykował się na piłkarski pogrzeb?
Jesienią 2015 r. tak to niestety wyglądało. Z dawnego Krasicia zostało głównie nazwisko. Piłkarsko był kompletnie nieprzygotowany, w dodatku trener wystawiał go na nietypowych pozycjach. Np. w pucharowym meczu z Legią w Warszawie zagrał na „9”. Krasić już w pierwszej połowie wyglądał jakby bardziej niż na boisko nadawał się na OIOM. Tzn. on często tak wyglądał, ale wtedy szczególnie. Później przyznał, że przez moment myślał wtedy, czy nie skończyć z piłką.
Tym bardziej, że „Inwestor” obrał dość osobliwą formę motywacji zawodników, besztając ich publicznie na konferencjach prasowych. Im bardziej znane nazwisko, tym dla Niemca lepiej. Najpierw pocisnął Sebastianowi Mili, którego odstawił na trybuny. Peszce i Jakubowi Wawrzyniakowi dostało się za… wyjazdy na zgrupowania reprezentacji Polski. Przyszedł też czas na Krasicia. Oficjalnie za brak zaangażowania na treningach, na jeden z nich Serb miał wyjść w niezasznurowanych butach piłkarskich.
Nie był to jednak przejaw lekceważenia trenera. W czasach gry w CSKA Moskwa Krasić odmroził sobie palce i od tego czasu wiecznie miał problemy ze stopami. W czasie jednego treningu potrafił kilkakrotnie zmieniać obuwie.
Von Heesen jednak wylał na niego słowny kubeł pomyj. Co ciekawe, o szkoleniowych metodach Niemca sam „Kraso” wypowiadał się pozytywnie. Gorzej z tzw. czynnikiem ludzkim.
PARASOL
Na początku 2016 roku nastąpiła oczekiwana zmiana trenera. I stało się odwrotnie niż w Juventusie, gdzie Antonio Conte przejściem na system 3-5-2 zamknął Krasiciowi drogę do gry.
W Gdańsku, Piotr Nowak, po przeglądzie wojska, obrał tę właśnie strategię. Nie musiał się wysilać, by dostrzec, że Miloš nie ma już takiego gazu jak kiedyś. Dlatego postanowił zmienić mu boiskową pozycję. Serb dawno temu, w CSKA Moskwa, grał jako jeden z trzech środkowych pomocników. Teraz miał wrócić na „kierownicę”.
Sparingi w Turcji nie przyniosły korzystnych wyników, ale drużyna powoli kupowała spojrzenie coacha z Ameryki na grę. W dodatku właściciela zmieniała kapitańska opaska. W pierwszej połowie tureckich potyczek grał z nią Sebastian Mila, a w drugiej – Miloš Krasić, który prowadził do boju skład teoretycznie słabszy, jednak osiągający lepsze wyniki.
Mimo, że jego pobyt w tureckim Fenerbahce był wysoce nieudany, Serba rozpoznawał w Turcji dosłownie każdy – bagażowy na lotnisku czy turecki turysta przy szwedzkim stole w hotelu czy kierowca autokaru wiozącego drużynę na sparingi. „Maestro” (tak wtedy w Belek Nowak celnie przezwał Krasicia) nigdy nie odmawiał foty czy autografu. Tak samo było w Polsce, gdzie jednak nie budził takiego zainteresowania jak w rozkochanym w futbolu kraju, geograficznie łączącym Europę z Azją.
Na marginesie. Nowaka nie podejrzewaliśmy o tak szerokie horyzonty, ale czyżby trenera – przy nadawaniu nowego nicka dla „Kraso” – inspirowała jugosłowiańska kinematografia?
W lidze Mila i Miloš grali już razem – obaj piłkarze mogli liczyć na specjalne względy trenera, roztoczono nad nimi parasol ochronny. Po angielsku „umbrella” – taką zresztą taktykę przyjęła drużyna Nowaka, wedle jego słów rozgrywała piłkę „po umbrelli”, nie raz upokarzając przeciwników liczeniem na głos kolejnych podań.
W rundzie rewanżowej maszyna ruszyła – na inaugurację w Gdańsku, Podbeskidzie zainkasowało aż pięć goli, w tym jeden Krasicia, debiutancki dla Lechii, po asyście Flavio Paixao. Czasem Milošowi brakowało ogrania na newralgicznej pozycji środkowego pomocnika, niepotrzebnie wdawał się w dryblingi, jakby zapominając że nie gra już na skrzydle. Tak było z Piastem Gliwice (3:1), gdy lekkomyślność przypłacił czerwoną kartką.
Wtedy był pewien, że czeka go przymusowa pauza, co go wyraźnie przybiło. Nie wiedział jednak, że w Polsce jest nieco inaczej niż choćby we Włoszech i w przypadku czerwonej kartki otrzymanej w wyniku dwóch żółtych, niekoniecznie pauzuje się w kolejnym meczu. A ponieważ były to jego pierwsze w sezonie napomnienia, mógł zagrać przeciwko kolejnym rywalom. Gdy się o tym dowiedział, radość na twarzy mieszała się ze zdziwieniem. To drugie uczucie towarzyszyło mu raz jeszcze. Gdy dowiedział się, że u nas dzieli się punkty na pół po rozegraniu fazy zasadniczej. Nie on jeden zresztą…
Drużyna napędzana przez Krasicia szła w górę i z powodzeniem walczyła o górną ósemkę. W drugiej części sezonu 2015/16 z gdańskiego stadionu udało się wreszcie stworzyć twierdzę. Stosunek bramek 22:4, siedem wygranych i jeden remis (z Termalicą – Krasicia akurat na boisku zabrakło), na wyjazdach było gorzej, ale paradoksalnie to w jaskini lwa przy Łazienkowskiej drużyna zaliczyła chyba swój najlepszy w rundzie występ, gdy kawaleryjska szarża (trzech graczy defensywnych, siedmiu ofensywnych) przyniosła cenny remis 1:1 z Legią.
ZOSTAŃ Z NAMI!
Kolejnym popisem Serba był późniejszy o miesiąc mecz z „Wojskowymi” w Gdańsku. Gładkie 2:0 tak skomentował chorwacki „Generał” Mario Maloča, inny zmartwychwstały przy Nowaku piłkarz: Gdybyśmy grali tak cały sezon, nie tylko na wiosnę, bilibyśmy się o tytuł mistrza Polski, nie o puchary. W spotkaniu z Legią po prostu „zabiliśmy” rywala, myślę że w tej chwili jesteśmy najlepszą drużyną w lidze.
Tak było, choć ostatecznie nie skończyło się happy endem – Lechia na wyjazdach radziła sobie znacznie gorzej i w decydującym o pucharach starciu poległa 0:2 z Cracovią.
Wtedy Krasić miał już zapytanie z Legii. Na balkonie w krakowskim hotelu „Kraso” długo zastanawiał się co zrobić. Ne wim, ne wim, w Warszawie jest Champions League… – mówił w typowym dla siebie stylu mieszanki językowej. Potrafił używać serbskiego, rosyjskiego, angielskiego, włoskiego i polskiego w jednej wypowiedzi.
Ostatecznie koledzy z drużyny namówili go, by został. Po wakacjach przyleciał do Gdańska, nie wrócił za to do serbskiej kadry o czym spekulowali bałkańscy dziennikarze przybyli z Partizanem Belgrad na zgrupowanie do Gniewina. Milos grał w Lidze Mistrzów, zdobywał mistrzostwa Włoch i Rosji oraz Puchar UEFA, ale to o południowoafrykańskim mundialu Krasić mówił jako o szczytowym momencie swej kariery. Serbowie pechowo odpadli z grupy, wygrywając z Niemcami, ale ulegając Ghanie i Australii. Ponowne powołanie nie przyszło, także dzięki deklaracji „Kraso”, który w wywiadach dla serbskiej prasy mówił, że czas na młodszych.
Nie zmienił też klubu na zagraniczny. Oficjalna oferta wtedy do Lechii nie wpłynęła, choć media pisały o zainteresowaniu Werderu Brema, klubów z Rosji i Cypru oraz innych ekip z lig poważniejszych niż Ekstraklasa.
Był w naprawdę dobrej formie. Sam Krasić, zapytany na konferencji prasowej o swoją dyspozycję, bez wahania odpowiedział wtedy, że ostatni raz prezentował się tak podczas gry w Juventusie. A mówimy o gościu, który ledwie kilka miesięcy wcześniej wyglądał na piłkarskiego trupa. Przez pół sezonu 2015/16 „Kraso” zanotował 4 gole i 5 asyst.
KLASA KRASA
Przed rozgrywkami 2016/17 zmieniły się w Ekstraklasie przepisy dotyczące graczy spoza UE. Jednocześnie na boisku mogło przebywać dwóch, a traf chciał że w Lechii było ich trzech. Sami Serbowie – pomocnik Aleksandar Kovacević, szalony bramkarz Vanja Milinković-Savić oraz Krasić. Grało przeważnie ostatnich dwóch, co nie wpłynęło na skład bałkańskiej ekipy spacerującej rodzinnie po Monciaku – trzech wyżej wymienionych plus Mario Maloča z familią, Słoweniec Denis Perger plus Lukáš Haraslín. Ten ostatni doskonale znał język serbsko-chorwacki, gdyż z jednym bałkańskim ananasem trzymał się w Parmie.
Podziały w szatni Lechii najbardziej było widać – paradoksalnie – podczas jej remontu na stadionie przy Traugutta 29. Piłkarze zmuszeni do przenosin do czterech mniejszych pomieszczeń podzielili się na następujące grupy: starsi Polacy, młodzi Polacy, grupa portugalsko-bułgarska i bałkańska „mafia”.
Centrum dowodzenia tej ostatniej mieściło się u „Kraso”, zaraz w bok od Bohaterów Monte Cassino, przy Sobieskiego. Czasem też drużyna przenosiła się do pizzerii „Tesoro” przy Polnej, gdzie jeden z właścicieli ma tatuaż Juve. Mimo to Krasiciowi parę razy udało się tam zapłacić rachunek. Hvala brate!
Sezon 2016/17 miał być wyjątkowy. Rewelacyjna na wiosnę drużyna została jeszcze wzmocniona przez wracającego po kontuzji Marco Paixao i dodatkowo Rafała Wolskiego.
Z tym drugim był taki problem, że musiał grać, a pech chciał, że występował mniej więcej na tej pozycji co Krasić. Trener musiał zmieścić w składzie dwóch playmakerów, a w tzw. międzyczasie zmienił system gry i przeszedł na czterech obrońców. Drużyna nie grała już tak efektownie, ale parła do przodu,. Szczególnie u siebie osiągnęła godny podziwu bilans 15-2-2.
Miloš raz miał piękne asysty (z Wisłą Kraków), raz człapał, innym razem pudłował (odpadnięcie z Pucharu Polski po serii rzutów karnych z II-ligową Puszczą Niepołomice – nie strzelił wtedy karnego). Zaczęto mu nawet liczyć minuty bez gola. Bez względu na formę Nowak go jednak wystawiał, nie robiąc w składzie niezbędnych rotacji.
Z formą sportową Krasicia było różnie, natomiast inna rzecz pozostawała niezmienna. Ludzka klasa. Gdy na placu gry w ruch zamiast nóg szły ręce można było być pewnym, że Serb będzie rozjemcą. Życiowe doświadczenie sprawiało, że takie derby Trójmiasta nie były dla niego szczytowym osiągnięciem w karierze.
Szczerze to wnerwiały nas wtedy trochę pochwały Sobieraja czy innych derbowych rywali pod jego adresem. Wolelibyśmy by ich kopnął w jaja, lub dał z łokcia jak Flavio, ale myśląc dziś zupełnie na chłodno, dobrze że był w drużynie taki piłkarski gentleman jak Miloś.
Klasę pokazał także wtedy, gdy przekazał Piotrowi Wiśniewskiemu opaskę kapitańską w ostatnim meczu „Wiśni” w karierze. Piękny gest został zapamiętany przez wszystkich.
Tuż przed końcem, zakończonej fiaskiem, „drogi na szczyt”, w marcu 2017 roku, Lechia przedłużyła kontrakt z Serbem do czerwca 2019 roku, na dużo lepszych warunkach niż poprzednio. Piotr Nowak zachwycał się wtedy strategią klubu.
– To ważny i następny krok w naszej polityce. Mówiliśmy, że stawiamy na stabilizację. Milos jest ważną częścią zespołu, jego kapitanem. Ma predyspozycje ku temu, żeby prowadzić zespół do upragnionego celu. Mamy do niego pełne zaufanie.
REZERWA
Krasić wściekł się nie na żarty po ostatnim meczu w Warszawie z Legią (0:0), gdzie długo po gwizdku, już ubrany w garnitur, stał na murawie obiektu przy Łazienkowskiej, patrząc pustym wzrokiem przed siebie. Wrodzona ambicja nie dawała mu spokoju.
Może wtedy coś w nim pękło, bo sezon 2017/18 to już był łabędzi śpiew Krasicia. Cała drużyna wyglądała na wypaloną, grała piach i „Kraso” nie był wyjątkiem. Poza derbami, gdzie wraz z „Wolakiem” rozmontowali środek pola Arki, a w doliczonym czasie Serb wykazał się boiskowym cwaniactwem i wrzucił piłkę wprost na głowę Flavio. Milos w tym meczu przebiegł najwięcej ze wszystkich. Potem jeszcze siłą rozpędu był najlepszy na placu i strzelił gola z Wisłą Płock, ale potem grał raczej słabo. Z Pogonią liczyliśmy mu udane zagrania i nie było chyba ani jednego. Na drugą połowę już nie wyszedł.
Wtedy chodziły plotki, że Milos przenosi się do Australii. Okazało się to dziennikarską kaczką, ale powoli bałkańska brygada z Monciaka odchodziła do lamusa. Z Lechii ulotnili się Vanja, Maloca i Kovacević. Jedno co pozostawało niezmienne, to klasa „Kraso”.
Gdy Adam Owen, następca Nowaka, zamierzał zabrać sporo młodzieży na obóz w Turcji, Krasić był entuzjastycznie do tego pomysłu nastawiony, dodając młodym otuchy. U Walijczyka pełnił nadal ważną rolę w drużynie, choć nie dawał jej sportowo już tyle co kiedyś.
🆕‼️ Czystki w Lechii obejmą także Milosa Krasicia.
— Piotr Wiśniewski (@PiWisniewski) 23 maja 2018
Stokowiec: Przed meczem z Sandecją rozmawiałem z nim. Powiedziałem mu, że nie widzę jego przyszłości w Lechii. Mimo, że ma ważny kontrakt, trwają procedury związane z rozwiązaniem kontraktu. Zmieniamy strukturę drużyny.
Po Owenie przyszedł Piotr Stokowiec, który wstawiał „Kraso” na końcówki. Przed kończącym tragiczny sezon 2017/18 meczem z Sandecją Nowy Sącz, wziął go na rozmowę. Krasić został poinformowany, że trener nie widzi go w drużynie.
Latem Miloś trenował chwilę z Vojvodiną Nowy Sad, ale ostatecznie wrócił do Gdańska. Został jeszcze pół roku, ucząc grać młodych chłopaków z rezerw. W szatni drugiej, czy wcześniej pierwszej drużyny nigdy nikomu nie dał odczuć, że jest słynnym „Kraso” z Juve. Równy chłop.
Wreszcie w grudniu 2018 roku udało się rozwiązać kontrakt za porozumieniem stron. Serb nieco rozżalony w wywiadzie dla sport.pl mówił, że trener Stokowiec usunął go z drużyny, bo boi się piłkarzy z charakterem, mających własne zdanie. Trener nie pozostał dłużny: – Ja co do Milosa zawsze mówię o superlatywach jeśli chodzi o sprawy piłkarskie. Miał tylko jedną przypadłość, uczulenie na pot. To było coś, co go dyskryminowało w moich oczach.
Mocne, ale historyczny wynik w sezonie 2018/19 broni trenera. Na pożegnanie nawet prezes Mandziara z klubową świtą stanął na wysokości zadania i uroczyście pożegnał Serba na lotnisku. Co prawda mogło to się stać na stadionie przed hitowym meczem z Legią, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Hvala Maestro! Zasłużyłeś!
Ps. Kraso” był na tyle wyjątkową osobą że Lechia specjalnie sprowadziła grajka, który co prawda kopać za bardzo nie umiał, ale miał na nazwisko tak, jak Krasic miał na imię. Niecodzienna sytuacja.
Ps1. Życie dopisało ciąg dalszy – mimo gorzkiego rozstania z trenerem Stokowcem, Milosa nie mogło zabraknąć 2 maja 2019 roku na Stadionie Narodowym w Warszawie, gdzie razem z biał0-zieloną rodziną świętował zdobycie Pucharu Polski.