Wojciech Pawłowski (ur. 18 stycznia 1993 w Koszalinie) – bramkarz. Do Lechii Gdańsk trafił w 2010 r. Po grze w drużynie Młodej Ekstraklasy Biało-Zielonych trafił d pierwszej drużyny prowadzonej przez Tomasza Kafarskiego.
Sezon 2011/12 miał być dla gdańskiej Lechii przełomowy. Nowy stadion na Letnicy miał oznaczać zupełnie nowe możliwości, zwiększone wpływy z biletów, miejsc biznesowych itp. cuda na kiju. Ale jak to często bywa w naszym kraju miało być dobrze, a wyszło jak zwykle. Jednym z wygranych tamtego sezonu był bramkarz Wojciech Pawłowski. Lechia bardzo słabo weszła w sezon. Na początek dwie wyjazdowe porażki (bo trzeba było szykować stadion na otwarcie) z Polonią Warszawa i Jagiellonią, potem dwa remisy u siebie ze słabeuszami, Cracovią i ŁKS-em. Szło średnio, w kratkę aż do pamiętnego Tour de Pologne, gdy drużyna Kafara w ciągu tygodnia trzy razy wzięła w czapkę na południu kraju – z Koroną i Podbeskidziem, a pomiędzy tymi meczami, co było najbardziej bolesne – 0:1 w Pucharze Polski z IV-ligową (!) Limanovią. W tym meczu zadebiutował w seniorach Lechii, 18-letni bramkarz Wojciech (chociaż wszyscy mówili na niego Wojtek) Pawłowski. Skąd się wziął w Lechii? Tak jak Sebastian Mila – z Koszalina. Przyszedł zimą 2010 roku. Po jednym dniu treningów z zespołem Młodej Ekstraklasy, w I zespole chwilowo brakowało kompletu golkiperów został zaproszony do połapania na wyższym szczeblu. Trening był na sztucznej murawie, nawierzchnia bardzo twarda. Jeden z głównych autorów awansu do Ekstraklasy, Maciej Rogalski zagaił: – Młody załóż rękawice, to ci trochę pouderzam. Sam sobie zakładaj rękawice na tym betonie – taka była odpowiedź Wojtka. Do szatni I drużyny wszedł z buta. Dosłownie. Gdy na ziemi leżały klapki Rafała Kosznika bez zahamowań zaproponował:
– O klapeczki, czyje? Pożyczam.
Gdy ówczesny kapitan drużyny Karol Piątek zwrócił uwagę na niestosowność jego zachowania, że w drużynie piłkarskiej panuje hierarchia, Wojtek jak to on, nie dał sobie w kaszę dmuchać – weź mnie tu nie wkręcaj.
W meczach Młodej Ekstraklasy lub rezerw nie zdarzało się by jakaś bramka padła z jego winy. A to obrońcy nie pomogli, a to rywalom wyszedł strzał życia. A gdy już na Wojtka padał cień podejrzenia wzruszał ramionami – co to za różnica czy przegramy 1 czy 2:0?
Tomek „Olo” Bocheński, który zajmował się w Lechii młodzieżą, wspomina po latach:
– Pani w szkole, nie pamiętam czy wychowawczyni mówiła, że takiego egzemplarza to jeszcze nie widziała, ryczy, kwiczy, odgłosy wydaje. Byliśmy przygotowani kogo bierzemy pod względem sportowym, mentalnym nie do końca. Dobrze, że szybko wciągnął go I zespół. Bramkarz musi być świrem, ale jak to w życiu – co za dużo, to niezdrowo.
Nawet mieszkanie pod jednym dachem ze spokojnym Rafałem Janickiem nie wpłynęło na Wojtka kojąco.
– Uzupełnialiśmy się – dyplomatycznie po latach tłumaczy „Kazek”.
Wszystko to dziś brzmi mocno jednostronnie, ale wobec choroby i gorączki Sebastiana Małkowskiego, Tomasz Kafarski za namową trenera bramkarzy Dariusza Gładysia zdecydował się na mecz z Bełchatowem wstawić Wojtka, a nie Michała Buchalika. Ten ostatni zdaniem osoby będącej wtedy blisko I drużyny był z bramkarzy najnormalniejszy dlatego siedział wciąż na ławie. Z perspektywy czasu debiut Wojtka nie mógł się udać, ale zgodnie z pokrętną ligową logiką udał się nadzwyczajnie.
Lechia, która w poprzednim sezonie otarła się o puchary była po ośmiu kolejkach zaledwie dwunasta, z bilansem 2 wygrane – 2 remisy – 4 przegrane, w bramkach 5:7. Było nerwowo, po Limanovii do rezerw zostali przesunięci Deleu i Kamil Poźniak, a reszcie zespołu zostały zawieszone premie. Zwłaszcza degradacja Brazylijczyka do II zespołu była dziwna, w Limanowej zagrał zaledwie 7 minut i po jego podaniu okazję na gola zmarnował Josip Tadić. W tej sytuacji spotkanie z Bełchatowem jawiło się niemal jak mecz ostatniej szansy na uratowanie sezonu. Okazja do przełamania wydawała się idealna gdyż Bełchatów był ostatni z ledwie czterema oczkami na koncie, bez wygranej od niemal dwóch miesięcy.
Niespodziewanie to niżej notowani goście częściej mieli piłkę i dyktowali warunki gry. Szalał zwłaszcza na boku Kamil Kosowski, który przed sezonem był oferowany Lechii, ale gdańscy włodarze uznali że 17 tysięcy złotych pensji nie zagwarantuje, że „Kosa” ściągnie dodatkowych widzów na lśniący nowością obiekt.
Prędko mecz zmienił się w pojedynek debiutującego bramkarza z Pawłem Buzałą. „Buzi” jeszcze w połowie poprzedniego sezonu grał w Lechii, ale odszedł właśnie do Bełchatowa w ramach wymiany za Kamila Poźniaka, dodatkowo biało-zieloni musieli dopłacić około trzystu tysięcy złotych. Na jesień 2010 roku Paweł miał dobrą passę, strzelił m.in. dwa gole Górnikowi Zabrze, ale wyraźnie tkwiło w nim to, że trener Kafarski zostawił go na ławce podczas derbów i jedynie na chwilę wpuścił na plac podczas wygranej 3:0 na Legii. W Bełchatowie oferowali nieco lepsze pieniądze, jednak bardziej to głównie urażona duma skusiła Buzałę do przeprowadzki. Na razie jednak w piątkowy wieczór zajęty był „promowaniem” Pawłowskiego. Już w pierwszej połowie zmarnował dwie sytuacje sam na sam z Wojtkiem. Zaraz po drugiej z tych sytuacji dwóch głównych bohaterów wieczoru poszarpało się nawzajem, co przypłacili żółtymi kartkami.
Gdy w drugiej połowie młody bramkarz znów okazał się lepszy w sytuacji oko w oko z Buzałą, również dobitka okazała się nieskuteczna, wtedy sztab gości zdecydował się ściągnąć „Buziego” z boiska. Nawet gdyby grano do rana, nie trafiłby do siatki. Po latach Pawłowski tak wspominał na łamach „Przeglądu Sportowego” swój debiut:
– (…) to bardziej polegało na szczęściu. W debiucie z GKS Bełchatów obroniłem cztery stuprocentowe sytuacje. Tylko te wszystkie strzały były w zasięgu moich ramion. Nie musiałem spektakularnie się odbić, polecieć daleko. Pierwsza sytuacja sam na sam z Buzałą? Strzela blisko mnie, odbijam. Uderzył w środek, odbiłem nogą. Niby setki, ale dały mi łatwiejszą możliwość wykazania się. Paweł później żartował, że wypromował Pawłowskiego. I taka była prawda. Jestem mu wdzięczny.
Przed kolejnym meczem, na wyjeździe z Zagłębiem Lubin, sztab długo zastanawiał się czy wstawić ozdrowiałego Małkowskiego czy Wojtka. Wybór padł na tego drugiego i był to strzał w „10”.
Kapitan Łukasz Surma mimo upływu lat, pamięta ten mecz doskonale (całość tutaj):
– Darek Gładyś, co by nie mówić, miał dobre oko. To on na niego postawił. Interwencja Wojtka w meczu z Zagłębiem Lubin, gdy dostał w brzuch i złapał piłkę, myśmy o tym przez całą drogę do Gdańska rozmawiali. Ja wiele widziałem, ale czegoś takiego jeszcze nie. Po tym meczu wyjechał szybko na testy.
Lechia wygrała 1:0, w kolejnym meczu z Lechem Poznań (0:0), Wojtek znów pozostał niepokonany. Gola zdołał mu wbić dopiero Johan Voskamp ze Śląska, gdy na otwarcie wrocławskiego stadionu gospodarze okazali się lepsi w stosunku 1:0. Ogółem młodzian pozostał niepokonany przez 321 minut, przez co pobił rekord Łukasza Fabiańskiego, jako najdłużej niepokonanego ligowego debiutanta.
Dariusz Gładyś, który zgodnie z tym co mówił „Surmik” wynalazł Wojtka tak wspomina ten czas:
– W kilku meczach nie puścił bramki. Bronił poprawnie. Przy takich od razu kręcą się menadżerowie. A w pewnym momencie miał ich trzech. I wszyscy mu załatwiali jeden klub, długo potem miał sprawy sądowe. Nie chciał słuchać, nie musiał mnie, mógł trenera Janasa, który jest autorytetem w piłce nożnej. On chciał dobrze mu podpowiedzieć, jego losy by inaczej się potoczyły. Ale na obozie w Turcji już był myślami gdzie indziej: Kołakowski, Maślanka, wszyscy do niego dzwonili. Miał głową kwadratową, siedział na komputerze, z nimi rozmawiał na skypie. Już nie trenował, już jechał do Udinese. Podjęliśmy decyzje “niech jedzie”. Pojechał sprzedany. Nie rozmawiał z nikim. Oddał tym menadżerom z którymi się sądził wszystkie pieniądze, te które ma i te które zarobi.My go trzymaliśmy krótką. Mieliśmy kontrolę. Tam pojechał i był sam. Menadżer jest od tego, aby skasować. Nikt mu nie podpowiadał. Słynny jego wywiad dla telewizji były pochodną tego, że nikt nie potrafił mu podpowiedzieć co ma robić. My go nie chcieliśmy sprzedawać na siłę. Kuchar chciał, aby grał jeszcze rok, aby się ograł. Aby go sprzedać nawet za te same pieniądze, ale żeby nie zrobić mu krzywdy. Tak było w klubie za moich czasów. On mówił, że wie lepiej. Nie mogliśmy zamknąć go w szafie.
Dostałem premię za ten transfer. Taką nagrodę. Miałem taką umowę, może nikt w nią nie wierzył, ale taka była. Sam sobie ją wymyśliłem. To była umowa ustna, która została zrealizowana. Może nie do końca. Prezes zachował się honorowo i otrzymałem nagrodę. Nie były to duże pieniądze. Ale było to miłe.
Zimą Wojtek już jako piłkarz Udinese (sprzedany za 500 tysięcy euro, wtedy biało-zielony rekord transferowy) przygotowywał się z Lechią do rundy wiosennej, każdemu kto chciał słuchać powtarzał, że polska liga to syf i wolałby skończyć karierę niż tu wrócić. Życie bardzo go zweryfikowało, ale wtedy w swoim mniemaniu był bogiem. Policzono mu, że od wyjazdu z Lechii zagrał w lidze przez siedem lat…całe 26 razy, w tym w Rozwoju Katowice, Bytovii i tym podobnych firmach.
Podczas obozu w Turcji piłkarze Lechii strzelali mu rzuty wolne, jeden z nich, chyba w wykonaniu Ivansa Lukjanovsa, straszny farfocel, znalazł drogę do siatki. Wojtek wyjął z niej piłkę, wykopnął do pobliskiego zbiornika wodnego ze słowami: – jak chcesz puszczać kaczki, to tu obok do stawu.
Cały on. Do pewnego momentu ta brawura mu pomagała, mówiono że to nowy Neuer i tym podobne rzeczy. Jak skoczkowie narciarscy lub żużlowcy nie zdający sobie sprawy z niebezpieczeństwa, przez to osiągający rekordy. Ktoś mądry powiedział, że wycisnął ze swej kariery absolutnego maksa, że poszedł do Serie A to absolutny los na loterii. A ktoś kto zna się na bronieniu bramki podsumował:
– Miał wszystko co powinien mieć bramkarz, oprócz tego, że miał problemy z myśleniem.
A wszystko zaczęło się meczem z Bełchatowem…
- kolejka Ekstraklasy sezon 2011/12, 30.09.2011, piątek godzina 20.30
Lechia Gdańsk – PGE GKS Bełchatów 0:0
Żółta kartka – Lechia Gdańsk: Wojciech Pawłowski, Luka Vucko.
PGE GKS Bełchatów: Paweł Buzała.
Sędzia: Wojciech Krztoń (Olsztyn). Widzów 17 313.
Lechia Gdańsk: Wojciech Pawłowski – Rafał Janicki, Krzysztof Bąk, Luka Vucko, Marcin Pietrowski – Fred Benson (46. Ivans Lukjanovs), Łukasz Surma, Paweł Nowak (76. Abdou Traore), Piotr Wiśniewski (63. Mateusz Machaj), Josip Tadic – Tomasz Dawidowski.
PGE GKS Bełchatów: Łukasz Sapela – Zlatko Tanevski, Maciej Szmatiuk, Mate Lacic, Jacek Popek (8. Filip Modelski) – Tomasz Wróbel, Grzegorz Fonfara, Grzegorz Baran, Miroslav Bozok (82. Szymon Sawala), Kamil Kosowski – Paweł Buzała (58. Marcin Żewłakow).