Finał Pucharu Polski w 1983 r., mecz Lechia Gdańsk – Piast Gliwice przeszedł do historii z wielu względów. O główne trofeum rywalizowały drużyny, które sezon 1982/83 spędziły na II i III-ligowym froncie.
DROGA LECHII DO FINAŁU PUCHARU POLSKI
Ostatni mecz ligowy przed finałem Lechia rozegrała z Wełną Rogoźno Wielkopolski, łatwo wygrywając 3:0 i pieczętując awans do II ligi. Na świętowanie nie było czasu, zamiast do Gdańska, lechiści udali się do Spały na krótkie zgrupowanie przed finałem Pucharu Polski.
Ferdynand Wierzba, były bramkarz Lechii, a wtedy kierownik drużyny miał ręce pełne roboty:
– Opłaciło się zarwać dwie noce. Prezes dał służbową „Wołgę”, pojechałem na mecz II ligi Piast – Celuloza Kostrzyn (1:2) gdzie zorientowałem się, że bramkarz naszych finałowych rywali – Jan Szczech gorzej radzi sobie ze strzałami po ziemi. Wnioski przekazałem komu trzeba. Na Śląsku trwała akurat pielgrzymka Ojca Świętego. Żeby tam wjechać, trzeba było mieć przepustkę. Dlatego w Gliwicach bardzo się zdziwili, że jestem na ich meczu. Za Częstochową było oberwanie chmury, popsuły się wycieraczki, musiałem za sznurek ciągnąć wycieraczkę, byśmy w ogóle mogli jechać – opowiada Wierzba.
Do Spały przyjechał Włodzimierz Reczek, prezes PZPN. Wygłosił prelekcję pt.: „Aktualne problemy ruchu olimpijskiego”, zamienił parę słów z trenerami i zawodnikami Lechii oraz podarował piłkarzom białe stroje, które mieli ubrać na finał.
Apropo’s strojów. Grzegorz Jankowski, kierownik RKS Lechia z pobliskiego Tomaszowa Mazowieckiego, nie wahał się ani chwili i pożyczył zawodnikom imienniczki komplet piłkarskich spodenek w kolorze czerwonym, najlepiej pasujący do białych koszulek firmy Adidas, otrzymanych z PZPN. Czemu lechiści zagrali w strojach biało-czerwonych, a nie biało-zielonych? Niektórzy mówią, że takie były wymogi telewizji… Ale coś nie chce nam się wierzyć, bo wtedy w domach przecież przeważały czarno-białe odbiorniki.
Dzień przed meczem, we wtorek o godzinie 11, odbył się trening na płycie stadionu w Piotrkowie Trybunalskim. Wokół obiektu rosło wielkie osiedle mieszkaniowe. Sam kompleks sportowy został wybudowany cztery lata wcześniej na okoliczność centralnych dożynek. Do dziś nie wiadomo, czemu finał odbył się właśnie tam. Wcześniej informowano bowiem o Stadionie im. Wojska Polskiego w Warszawie jako miejscu rozegrania decydującego meczu.
Wreszcie nadszedł dzień finału. Dariusz Raczyński wspomina tzw. aferę autokarową: – Mieliśmy jechać eleganckim autokarem „TAM”, przystrojonym w biało-zielone barwy. Jednak nasz autokar się zepsuł i musieli nam podstawić nowy. Przygotowani na wyjazd do Piotrkowa na finał, czekamy w Spale. A tu podjeżdża taki podły PKS, z napisem „PKS Końskie”. Wysiada kierowca i mówi, gdzie ci piłkarze co ich miałem podwieźć do Piotrkowa. My mówimy – tym czymś? On na to: tu mam kartkę ze zleceniem – wspomina były obrońca Biało-Zielonych.
Jak zwykle przed meczem piłkarze wyszli ocenić nawierzchnię. Była bardzo dobra, Zbigniew Kowalski znalazł na niej dwuzłotową monetę. – To znaczy, że strzelimy dwa gole lub wygramy 2:0 – powiedział. I jak tu nie być przesądnym?
O 14 rozpoczęła się przedmeczowa odprawa. Na jej zakończenie ogłoszono skład. Fajfer z jedynką, Marchel z dwójką na prawej obronie, w środku Kulwicki z trójką, na lewej Raczyński z czwórką, przed nimi Salach z piątką. Czteroosobowa pomoc: Kowalski z prawej z szóstką, Kowalczyk z ósemką, Wójtowicz z jedenastką, Grembocki z dziewiątką. W ataku Górski z siódemką i Polak z dziesiątką. W rezerwie: Woźniak, Omelianiuk, Andrzej Wydrowski, Klinger oraz Józefowicz.
Relacja prasowa: Piłkarze Piasta hołdowali koronkowej grze i ten system tysiąca podań okazał się nieskuteczny. Grająca uważniej w defensywie Lechia operowała bardziej urozmaiconym zasobem zaskakiwania rywala, przy czym najbardziej obronie Piasta dawał się we znaki Górski.
(1:0) Po obustronnych, szybkich atakach, niegroźny pozornie strzał właśnie Górskiego w 9 minucie, który przejął piłkę egzekwowaną z rzutu rożnego przez Raczyńskiego, nieoczekiwanie wpadł do bramki Piasta. Zasłonięty bramkarz Szczech próbował jeszcze bronić ten strzał, jednak nie udało się. Gliwiczanie w odpowiedzi przejęli inicjatywę, przez kilkanaście minut dyktując przebieg wydarzeń na boisku. Ich zbytnia nerwowość, a także niezawodny blok obrony gdańszczan stanęły na przeszkodzie realizacji ambitnych celów.
(2:0) Kiedy w 39 minucie Kowalczyk ograł w szkolny sposób obrońcę Piasta – Mirka, na polu karnym i strzelił gola, wydawało się, że rozstrzygnięcie zapadło.
(2:1) Tymczasem w trzy minuty później natarcie Piasta zostało zatrzymane w sposób nieprzepisowy i za podcięcie Śliza na polu karnym przez Kulwickiego, sędzia podyktował jedenastkę pewnie strzeloną przez 33-letniego kapitana gliwiczan – Kałużyńskiego.
Wydawało się, że uzyskanie kontaktowej bramki zdopinguje gliwiczan do wzmożonych wysiłków po przerwie, tymczasem więcej z gry mieli gdańszczanie. Świadectwem ich przewagi był szereg groźnych sytuacji pod bramką Piasta. W jednej z nich Lechia miała wielką szansę na podwyższenie rezultatu. W 60 minucie meczu Kałużyński wybił piłkę ręką w beznadziejnej dla Piasta sytuacji (piłka zmierzała do bramki po strzale Grembockiego) – sędzia podyktował drugi rzut karny, tym razem dla biało-zielonych. Salach nie trafił jednak w światło bramki (obok słupka na aut), wywołując głośny jęk zawodu na widowni licznej gromady kibiców z Gdańska.
Ostatnie minuty spotkania upłynęły pod znakiem dość wyraźnej przewagi gliwickiej jedenastki. Jej zawodnicy – co zrozumiałe – ze wszystkich sił starali się doprowadzić do wyrównania. Gdańszczanie z kolei coraz rzadziej spoglądali w kierunku bramki rywali, a przede wszystkim koncentrowali się na zabezpieczaniu własnego przedpola. Z ogromną ambicją i zaangażowaniem powstrzymywali liczne akcje ofensywne przeciwników, chcąc za wszelką cenę obronić korzystny dla siebie rezultat. Ta sztuka im się udała…
Po ostatnim gwizdku radość piłkarzy Lechii nie miała granic – odbyli honorową rundę na stadionie, pozdrawiali serdecznie potężną grupę swoich sympatyków, przybyłych do Piotrkowa Trybunalskiego. Wreszcie, dotrzymując tradycji, podrzucali trenera Jerzego Jastrzębowskiego. Następnie odebrali wymarzony puchar z rąk członka Rady Państwa – Emila Kołodzieja. W tej niezwykle miłej uroczystości uczestniczyli także prezes PZPN Włodzimierz Reczek i wojewoda piotrkowski – Włodzimierz Stefański.
Znany dziennikarz Roman Hurkowski komplementował lechistów w „Piłce Nożnej”: – Jeśli z 16 na Piotrków wyłączyć Kulwickiego i Omeljaniuka, średnia wieku drużyny wynosiła 21,8 lat. Wychowanków w kadrze jest jedenastu.
Jerzy Jastrzębowski: – Wszyscy pamiętają Fajfera, Grembosia, Marek Kowalczyk jest bardziej pamiętany niż Krzysiu Górski, który jest dziś zapomniany, a był takim cichym bohaterem finału z Piastem. Górski zaczynał w Starcie Łódź, ale dobre kilka lat spędził w Concordii Piotrków i swoje ponowne spotkanie z tym miastem uczcił ważnym golem – wspomina „Jastrząb”. – Z tego finału pamiętam strach, gdy Andrzej Salach nie strzelił karnego na 3:1. Wtedy oni nas dość mocno przycisnęli i zdawałem sobie sprawę, że jak strzelą na 2:2 to będzie dogrywka i tego meczu nie wygramy. Chociaż z drugiej strony w drodze do finału graliśmy cztery dogrywki, dwa razy rzuty karne i za każdym razem wychodziliśmy z opresji obronną ręką. W półfinale i finale nie wykorzystaliśmy w regulaminowym czasie rzutów karnych. Po finale wcale się nie czułem wielkim trenerem, cały czas byłem młodym człowiekiem na dorobku Dziś jak na to patrzę faktem jest, że pod moją ręką narodził się zespół. Sam jednak nie czułem w ogóle, że coś wielkiego się dzieje. Najbardziej zależało nam na kibicach i na bliskich, a nie na działaczach – dodał trener.
Roman Józefowicz zapamiętał to wszystko trochę inaczej: – Sprzęt mieliśmy wtedy beznadziejny, widać na zdjęciach, jak stoimy w „Wałbrzychach”, po zdobyciu PP. Czasem było tak, że ktoś był kontuzjowany to mówił do kolegi, weź pożycz buty. Sprzętu nie było, ale potrafiliśmy grać w piłkę – przyznaje dziś.
Zbigniew Golemski, ówczesny dyrektor klubu, podkreśla wagę, jaką rozgrywki Pucharu Polski miały dla przyszłości klubu.
– Prawda jest taka, że nam zależało na przejściu każdej kolejnej rundy, ale nie było założonego celu, żeby zdobyć Puchar Polski. Im jednak byliśmy tego bliżej, tym bardziej nam oczywiście zależało. Poza tym liczyliśmy trochę na łut szczęścia. Pamiętam, że graliśmy również o to, żeby się ta piłka tu w Gdańsku utrzymała, bo przecież pamiętaliśmy jaka była sytuacja rok czy dwa wcześniej. Potrzebny był nam jakikolwiek sukces – powiedział.
Lech „Jadzia” Kulwicki, kapitan drużyny, przyznaje, że Lechia nie była faworytem finału. – W finale w Piotrkowie Trybunalskim spotkały się dwie drużyny, które nie grały w ekstraklasie. Czytałem przed meczem prasę i dowiedziałem się z niej, że nasi rywale byli pewni sukcesu. Mam wielu znajomych na Śląsku i oni też byli przekonani, że nasza droga się skończy. W końcu oni byli z drugiej ligi, my z trzeciej. Jadąc na mecz finałowy byliśmy bardzo skoncentrowani, w autokarze panowała cisza, każdy ten mecz rozgrywał w swojej głowie i sercu – mówi „Jadzia”. – Prowadziliśmy 2:0, potem Piast zmniejszył przewagę, następnie Andrzej Salach miał karnego, którego przestrzelił i Piast nas mocniej przycisnął, zdominował. Do Andrzeja Salacha nikt nie miał pretensji, że nie strzelił, nie wiadomo przecież, czy kto inny by trafił. Od tego momentu broniliśmy się dosyć rozpaczliwie. Chociaż my również mieliśmy kontry. Muszę dziś przyznać, że drużyny śląskie miały swój styl wtedy, grali dużo piłką, wymieniali dużo podań i trzeba było się sporo nabiegać. Myślę jednak, że przyjęliśmy na Piasta optymalną taktykę. Wygrana to tego najlepszy dowód. Puchar, który podnosiłem był ciężki tylko w pierwszym momencie, potem szedł do góry lekko – zakończył Kulwicki.
– Do mnie dotarło co zrobiliśmy, gdy po meczu w Piotrkowie, Leszek dał mi puchar ze słowami – masz, trzymaj. Ja myślałem, że on mi go daje, bo dobrze grałem, że jestem kimś. A on mi dał, bo puchar był bardzo ciężki i jemu się nie chciało nieść, a kawał drogi był do szatni, jakieś 400 metrów – wspomina Jacek Grembocki, który wtedy miał zaledwie 18 lat. – Trener w finale wystawił mnie na lewą pomoc, pozycję, na której wcześniej nie grałem. Miałem pilnować Marka Majkę, najlepszego gracza Piasta, z którym potem spotkałem się w Górniku Zabrze. Udało się, bo nie strzelił nam gola, choć miał ku temu szansę. Pamiętam również, że byłem bardzo zły, gdy Andrzej Salach zdecydował, że będzie strzelał karnego, choć wyznaczeni do tego byliśmy obaj. Byłem wściekły, bo dobrze mi się grało. Starszy kolega myślał, że łatwo pójdzie, ale się pomylił i mecz, który był dla nas łatwy i dobrze się układał nagle stał się trudny. Po tym karnym Piast zaczął grać lepiej, zdominował nas pod koniec spotkania. Ale na szczęście dobrze spisywaliśmy się w defensywie. Może byliśmy słabsi piłkarsko, ale mieliśmy wiele szczęścia i niesamowitą ambicję. Pieniądze za sukces były godziwe dla młodego chłopaka, ale potem jak zobaczyłem, ile się zarabia gdzie indziej, to okazało się, że w Gdańsku jest bardzo ubogo pod tym względem. Ale kasa nie była dla nas najważniejsza, chcieliśmy wygrywać. Wiele rzezy przemija w życiu, ale taki sukces jak PP w 1983 roku zostaje. Dla tego klubu to był, jest i będzie największy sukces w historii i ja miałem w tym zaszczyt uczestniczyć – zakończył „Gremboś”.
Dariusz Wójtowicz, najmłodszy gracz Lechii w finale, mówi o dodatkowych bonusach za wywalczenie Pucharu Polski. – Po zdobyciu Pucharu pojechaliśmy nad Balaton. Czas mijał na regeneracji sił, ale w siatkonogę też graliśmy. Ponadto jechało się na handel. Możliwość pohandlowania była dodatkową nagrodą za triumfy boiskowe! Zabierało się 10 ręczników. Wczasowicze brali „na pniu”, a my za zarobione w ten sposób forinty kupowaliśmy np. proszek do prania czy jakiś fajny ciuch. Węgry to też była komuna, ale w początkach lat 80. u nich półki były pełne towarów. U nas – wiadomo…. Zresztą każdy zagraniczny wyjazd – a przecież z reprezentacjami juniorskimi miałem ich sporo – miał takie „drugie dno”. Dlatego też ucieszyliśmy się z wylosowania Juventusu. To była kolejna okazja ruszenia na zachód – powiedział Wójtowicz.
22.06.1983 Piotrków Trybunalski Stadion XXXV-lecia
Lechia Gdańsk – Piast Gliwice 2:1 (2:1)
Bramki: 1:0 Górski 9, 2:0 Kowalczyk 40’, 2:1 Kałużyński 43’ karny
W 60‘ Salach (Lechia) nie wykorzystał rzutu karnego
Sędzia: Norek (Kraków)
Widzów: 17000
Lechia: Fajfer – Marchel, Kulwicki, Salach, Raczyński, Kowalski (40’Józefowicz), Kowalczyk, Grembocki, Wójtowicz, Górski, Polak (65’Klinger).
Drużyna Lechii Gdańsk zdobywca Puchar Polski w roku 1983:
I trener: Jerzy Jastrzębowski (32 lata)
II trener: Józef Gładysz (31 lat)
Bramkarze:
Tadeusz Fajfer (24 lat)
Marek Woźniak (20 lat)
Obrońcy:
Lech Kulwicki (32 lata, kapitan)
Andrzej Marchel (19 lat)
Dariusz Raczyński (21 lat)
Andrzej Salach (24 lata)
Andrzej Wydrowski (18 lat)
Walenty Omeljaniuk (30 lat)
Piotr Boroń (19 lat)
Henryk Wasiluk (19 lat)
Pomocnicy i napastnicy:
Jacek Grembocki (18 lat)
Zbigniew Kowalski (25 lat)
Jarosław Klinger (23 lata)
Dariusz Wójtowicz (18 lat)
Marek Kowalczyk (22 lata)
Ryszard Polak (24 lata)
Krzysztof Górski (25 lat)
Roman Józefowicz (25 lat)
Janusz Wydrowski (18 lat)
Jarosław Pajor (18 lat)
Po powrocie do Gdańska, piłkarze, szkoleniowcy i niektórzy działacze (m.in. prezes Andrzej Januszewski oraz Nikodem Skotarczak) Lechii Gdańsk zostali uhonorowani odznakami “Za Zasługi dla Gdańska”.