Mecz Lech – Lechia z marca 2017 roku określamy jako Bitwa Poznańska. Wydarzenia jakie miały miejsce na boisku w trakcie spotkania oraz w przerwie śmiało pretendują do tego miana.
Na półmetku sezonu 2016/17, tego który miał być mistrzowski, Lechia szła łeb w łeb z Jagiellonią. Kilka oczek mniej mieli inni bici faworyci, czyli Legia i Lech. Temu ostatniemu dosypano chyba jakiegoś lepszego węgla do lokomotywy, bo rundę rewanżową „Kolejorz” rozpoczął naprawdę kosmicznie. Wszystkie cztery rozegrane mecze rozstrzygnął w siatkarskim stosunku 3:0, w tym trzy na wyjeździe, z czego jeden w Pucharze Polski. Lechia już wcześniej w Niepołomicach pozbawiła się pucharowego problemu, w nowym roku stylem nie zachwycała ale punktowała nieźle (7 oczek w 3 meczach, a byłby komplet gdyby nie klątwa ostatniej minuty w Niecieczy). Przed meczem na szczycie w Poznaniu biało-zieloni wciąż liderowali tabeli, posiadając przewagę 5 punktów nad Lechem.
Trener Piotr Nowak nie był już tą samą osobą co rok wcześniej. Na początku roku 2016 na taki mecz wszedłby „all in” by odskoczyć rywalom teraz stosował dużo bardziej zachowawczą taktykę niż na początku swej kadencji. Teraz obawiał się rywala, który dobrze wyszedł z ligowych bloków, ale „Kolejorz” też nie zagrał z otwartą przyłbicą wystawiając dwóch defensywnych pomocników (Trałka-Tetteh) czego nie robił we wcześniejszych spotkaniach.
Nowak najbardziej zaskoczył wystawieniem na skrzydle wypożyczonego ze Slavii Praga, Gino van Kessela. Piłkarz z Curacao miał może i gaz, ale był zdecydowanie piłkarzem na pozycję numer 9. Za tydzień Gino zagrał jeszcze z Ruchem i to by było na tyle, jeśli chodzi o polski rozdział jego kariery. W Poznaniu w ataku wystąpił Grzegorz Kuświk, Flavio Paixao wszedł później z ławki.
Pierwsza połowa tego spotkania to typowa ligowa łupanka, najciekawszym momentem było kopnięcie piłki przez Sławka Peszko po rzucie sędziowskim w kierunku bramki Lecha. Nawet gdyby piłka wpadła, gol nie byłby uznany, byłoby to wbrew przepisom. To jednak wystarczyło. Runął cały szacunek, którym wcześniej darzyli Peszkę kibice Lecha, zaczęto wyzywać go z trybun.
Jatka zaczęła się, gdy obie drużyny schodziły do szatni. Trener gospodarzy Nenad Bjelica popędził do „Peszkina” z pretensjami o sytuację z pierwszej połowy. Chorwacki szkoleniowiec wylądował w efekcie na trybunach, w tym samym czasie „Peszkin” był zajęty pstrykaniem w ucho (!) Tomasza Kędziory, który uprzykrzał mu życie przez całą połowę. Jakby spod ziemi w środku przepychanki znaleźli się prezes Adam Mandziara i dyrektor Tomasz Motyka. Co tam robili? Jak się tam znaleźli?
Nad całością zamieszania górował o dwie głowy wyższy od towarzystwa rezerwowy bramkarz Vanja Milinković-Savić z miną pt. „No chodźcie k…a! Chętnie stłukę was na cevapy (takie bałkańskie kotlety)!”.
Ta mina Wawrzyniaka podczas awantury w przerwie #LPOLGD ?? pic.twitter.com/yTAjUD9TDO
— Maciej Sypuła (@MaciejSypula) 6 marca 2017
Po przerwie między przepychankami starano się grać również w piłkę. Lepiej robił to Lech. Najpierw w 64. minucie do siatki Dusana Kuciaka trafił Radosław Majewski, ale był na spalonym. Sześć minut później Lechia tyle szczęścia nie miała i po asyście Marcina Robaka, „Maja” tym razem legalnie trafił do siatki. Wtedy zaczęła się rzeź. Jan Bednarek skoczył na plecy Kuświkowi, który w rewanżu stanął mu na twarz, za co otrzymał drugą żółtą kartkę i wyleciał z boiska. Kilka minut później w ślady „Kuśwy” poszedł Peszko, który z łokcia potraktował Kędziorę i udał się pod wcześniejszy prysznic. Co by o Szymonie Marciniaku nie gadać, jego grze w pokera z Łukaszam Trałką i mowie do „Wolaka” w przerwie („Weźcie się za robienie sytuacji bramkowych, a nie faulami się zajmujecie i przeszkadzacie w prowadzeniu meczu”) sędzia nie miał w tych sytuacjach wyjścia. Lechiści dali się sprowokować co poznaniacy wykorzystali z zimną krwią. W dziewiątkę Lechia nie miała szans wyrównać, zresztą remis byłby niezasłużony. Goście przyjechali z modlitwą o jeden punkt i jak często bywa w takich wypadkach skończyło się w plecy. Trener był innego zdania i po meczu trochę go poniosło:
Jestem dumny z mojej drużyny. Mimo przeciwności losu, mogliśmy wygrać z Lechem.
Kartki były konsekwencją emocji, a emocje były skutkiem tego co działo się na boisku.
Swoje kilka groszy musiał dorzucić Vanja, którego bałkańska krew sprawiała że w zadymach czuł się jak ryba w wodzie. Po wykluczeniu Peszki przyatakował sędziego technicznego i siedząc, a raczej biegając obok ławki obejrzał czerwoną kartkę. Serbski bramkarz więcej w Lechii nie zagrał, a po meczu w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” Prezes Adam Mandziara mówił o nim:
– Zazwyczaj zachowuje się spokojnie, nikt nie ma do niego żadnych zastrzeżeń. Czasami jednak coś w niego wstępuje. Proszę zauważyć, że wyrywa się zwłaszcza wtedy, gdy jest atakowany jego kolega Miloš Krasić. Wtedy próbuje startować do boju jak w hokeju na lodzie.
Poza tym Prezes tonował nastroje mówiąc:
– Musimy podyskutować na temat dyscypliny, bo jedna sprawa to jest to, co robi przeciwnik, a druga, nie mniej ważna, co my robimy. Tak jak w Poznaniu, robić nie możemy. Było gorąco, przegraliśmy, ale to tylko jeden z wielu meczów. Wszystko wraca do normy. Jak znam trenera Nowaka, to wyciągnie wnioski z tych zdarzeń.
Piotr Nowak mając za sobą doświadczenia z USA, gdzie był oskarżony o „zajechanie” piłkarzy wolał się nie mieszać i żadnych wniosków nie wyciągnął. Również wobec Peszki, który przyjął nieco inną strategię niż Prezes i nikogo przepraszać nie miał zamiaru. Został wykluczony z gry na kolejne mecze, dwa następne (z Ruchem i Legią) Lechia przegrała i już nie wróciła na pozycję lidera, a jak skończył się ten sezon wolimy nie pamiętać. Przypomnijmy tyle, że „Peszkin” w finale rozgrywek przy Łazienkowskiej osłabił drużynę czerwienią, to samo zrobił później w Białymstoku. Ogółem Sławek w 82 meczach ligowych w Lechii trzy razy wyleciał z boiska. Dużo to czy mało?
Romanowi Kołtoniowi z Polsatu po meczu w Poznaniu Peszko mówił:
– Mogę przeprosić drużynę – bo ją osłabiłem. Jednak nie Kędziorę z Lecha, nie będę również przepraszał kibiców Lecha… Owszem, byłem piłkarzem Lecha, ale tak jak wcześniej walczyłem dla Lecha, tak teraz walczę do Lechii. Tak było w każdym z klubów. Gdy trafiam do jakiegoś klubu, to oddaję mu serce. Tak było w Wiśle Płock, tak było w Lechu, w FC Koeln, w Wolverhampton, tak teraz jest w Lechii Gdańsk. I to się nie zmieni. Ja się nie zmienię.
A mi Kędziora się podoba – nie pękł przed Peszką…
– Tyle, że nie musi do nikogo mówić “per debil”. Gdy ja znalazłem się w Ekstraklasie, to miałem respekt do starszych kolegów. Patrzyłem jak w obrazek na Żurawskiego, czy Frankowskiego. Jakbym z czymś “wyjechał” do Hajty, czy Sobolewskiego, to w tunelu dostałbym “z liścia”.
To co się nasłuchałem od Kędziory, to coś z czym nigdy w życiu się nie spotkałem…
Pewnie tak było, ale przecież „trash-talking” jest częścią gry i Peszko nie powinien dać się tak łatwo prowokować.
05.03.2017 – 24. kolejka ekstraklasy sezonu 2016/17 – niedziela godz. 18.00
Lech Poznań – Lechia Gdańsk 1:0 (0:0)
Bramka: Radosław Majewski 70’
Sędzia: Szymon Marciniak (Płock)
Żółte kartki: 46′ Kędziora, 46′ Nielsen, 55′ Tetteh, 58′ Trałka, 76′ Bednarek (Lech)
46′ Peszko, 46′ Milinković-Savić, 51′ Kuciak, 55′ Wolski, 74′ Kuświk, 76′ Kuświk, 90+1 Janicki (Lechia)
Czerwone kartki: 76′ Kuświk, 77′ Peszko, 78′ Milinković-Savić
Publika: 31 281.
Lech: 30 Putnocky – 4 Kędziora, 8 Bednarek, 26 Wilusz, 22 Kostewycz – 6 Trałka, 55 Tetteh – 17 Makuszewski, 86 Majewski (71′ 10 Jevtic), 8 Pawłowski (75′ 14 Gajos) – 11 Robak (81′ 24 Kownacki).
Lechia: 1 Kuciak – 30 Nunes, 23 Wojtkowiak (82′ 17 Haraslin), 2 Janicki, 3 Wawrzyniak – 16 Borysiuk (83′ 6 Sławczew) – 99 van Kessel (66′ 28 F.Paixao), 27 Wolski, 7 Krasić, 21 Peszko – 11 Kuświk.