Po meczu Górnik Zabrze – Lechia Gdańsk w listopadzie 1954 r. kibice Biało-Zielonych po raz kolejny w historii mogli powiedzieć: Ekstraklasa jest już nasza!
Niełatwe zadania stanęło wiosną przed Tadeuszem Forysiem, który przejął drużynę po spadku z I ligi, opuszczoną przez paru graczy „eksportowych”, przy której zostało grono jedynie najwierniejszych graczy koła (tak się wówczas mówiło i pisało o klubach sportowych).
Gwoli wyjaśnienia – na mocy komunistycznego rozkazu kluby sportowe zostały wówczas zrzeszone w organizacjach branżowych, dlatego na Lechię wołano Budowlani, na Cracovię – Ogniwo, na Wisłę – Gwardia, na Szombierki – Górnik itd.
Trener Foryś był bardzo ciekawą postacią – już przed II Wojną Światową był w sztabie naszej kadry na mundial roku 1938, gdy w legendarnym meczu Polacy ulegli 5:6 Brazylii. Był członkiem szeregu kapitanatów na przestrzeni kilkunastu lat (1950-1964), często w roli trenera, zdarzało mu się jednak prowadzić kadrę samodzielnie.
Drużynę „Budowlanych” trudno nazwać drużyną młodą. Trzech zawodników przekroczyło już 30 lat, jednak przeciętna wieku wynosi około 25 lat, co stawia ją w gronie średniaków. Najstarszym zawodnikiem był 37-letni Alfred Kamzela, długoletni obrońca „Murarzy”. Ważnymi postaciami byli 26-letni napastnik Roman Rogocz, rok młodszy wielokrotny reprezentant Polski Roman Korynt. Młodzież to przede wszystkim 20-letni Czesław Nowicki i rok młodszy Bogdan Adamczyk.
Na inaugurację sezonu – niepowodzenie – 1:2 u siebie z Górnikiem Zabrze. Ale zaraz tydzień później po wygranej z Ogniwem (Tarnovią) na wyjeździe drużyna nabrała wiatru w żagle – następuje seria sukcesów. Długa przerwa letnia (od połowy czerwca do połowy września) nie wpłynęła dodatnio na Budowlanych. Po porażce w Wałbrzychu od miejsca premiowanego awansem lechistów (tak na nich mówiono, mimo że oficjalna nazwa była inna) dzieliło aż 6 punktów.
Trener Foryś na długo zapamiętał rozmowę, którą miał wówczas z Robertem Gronowskim.
– Co teraz będzie panie trenerze?
– Wygramy kolejno 7 meczów, innego wyjścia nie ma – odparł trener.
To pół żartem wypowiedziane zdanie, zaczęło nabierać realnych kształtów. Kolejno w pokonanym polu zostają: Gwardia (Błękitni) Kielce – 1:0, Górnik (Szombierki) Bytom 1:0, Budowlani (Odra) Opole 2:0, Ogniwo (Ślęza) Wrocław 1:0, Ogniwo (Tarnovia) 2:0. Remis 1:1 ze Stalą (Zagłębiem) Sosnowiec w obecności 20 tysięcy widzów we Wrzeszczu lokuje gdańszczan o krok od awansu. I wtedy nadszedł ciężki wyjazd do Zabrza, na który pojechała drużyna „inwalidów”. Goździk z anginą, Kaleta i Potrykus przeziębieni, Rogocz i Czubała skarżący się na bóle.
Warto w tym momencie, w oryginale przytoczyć relację katowickiego „Sportu” z tego meczu:
Kwarantanna Budowlanych w drugiej lidze trwała tylko rok. Niedzielne zwycięstwo nad zabrskimi górnikami zapewniło im już definitywnie miejsce w pierwszoligowej rodzinie.
Od początku zawodów gdańszczanie zostali zepchnięci do defensywy, broniąc się chwilami wprost rozpaczliwie przed utratą bramki. Niezliczoną ilość sytuacji mieli górnicy na uzyskanie prowadzenia. W dogodnych momentach zachowywali się oni jednak jak nowicjusze, albo ludzie którzy nigdy dotąd nie mieli do czynienia z piłką nożną. Wystarcz powiedzieć, że napastnicy miejscowi czterokrotnie znaleźli się wczoraj z piłką przed niestrzeżoną bramką. Kunktatorstwo górników było tak rażące, że zebrana publiczność, srodze zawiedziona, już pod koniec pierwszej części gry odwróciła swą sympatię i zaczęła coraz głośniej dopingować Budowlanych.
Dwie bramki zostały zdobyte przez Budowlanych w najmniej spodziewanych okolicznościach, kiedy gospodarze znajdowali się w ataku. W pierwszym wypadku w 18 minucie Gronowski otrzymał piłkę na wysokości pola karnego, swobodnie przerzucił ją przez niezdecydowanego obrońcę Dominika i strzelił trochę fałszem, Kaczmarczyk o ułamek sekundy interweniował za późno i piłka wpadła do siatki. W podobnej sytuacji mniej więcej z tej samej odległości Gronowski zdobył w 7 min. później drugą bramkę. Tutaj przy jej utracie wyłączną winę ponosi bramkarz górników, któremu piłka przeszła tuż pod ręką.
W zwycięskim zespole wyróżnili się ofiarnością i zdecydowaniem Korynt, Kupcewicz, Gronowski, Goździk oraz Rogocz. W Górniku zadowolił jedynie Nowara w pomocy.
Prowadzący zawody ob. Aleksandrowicz jest stanowczo bez formy. Niedawno zarówno publiczność krakowska jak i piłkarze Gwardii oraz bytomskiego Ogniwa mieli duże zastrzeżenia co do jego sposobu sędziowania. Również wczoraj ob. Aleksandrowicz nie dostarczył dowodów swej “międzynarodowej kategorii”. Kilkakrotnie mylnie interpretował przepis o grze faul, a poza tym nie dostrzegł, czy też nie chciał – dwóch wyraźnych “rąk” na polu karnym Budowlanych.
Po awansie drużyna pełna była optymizmu, jak pokazał czas – niebezpodstawnie. W kolejnym sezonie udało się zagrać w finale Pucharu Polski, a rok później zająć najniższy stopień na ligowym podium, co przez 63 lat pozostawało najlepszym osiągnięciem gdańskiego futbolu. Z wybrzeżowym piłkarstwem nie było w latach 50. tak źle – Budowlani (Lechia) uzyskali promocję na najwyższy poziom rozgrywek, a Stocznia (Polonia) na jego zaplecze.
14.11.1954r. – 19. Kolejka II ligi sezonu 1954
Górnik Zabrze – Lechia Gdańsk 0:2 (0:2)
Br: 0:1 R.Gronowski 16`, 0:2 R.Gronowski 24`
Górnik Zabrze: Kaczmarczyk – Zimmermann, Franosz, Dominik, Klenczar, Nowara, Szalecki, Gawlik, Fojcik, Jarczyk, Czech. Trener: Wodarz.
Lechia: H.Gronowski – A.Kupcewicz, R.Korynt, Lenc, Czubała, Kaleta, R.Gronowski, Musiał, Goździk, Nowicki, Rogocz. Trener: Foryś.
Sędzia: Grzegorz Aleksandrowicz (Warszawa)