Mecz Lechia Gdańsk – Legia Warszawa z 2011 roku to był, zdaniem trenera Tomasza Kafarskiego najlepszy mecz za jego kadencji. I ten ryk stadionu przy Traugutta…
W wywiadzie z nami „Kafar” mówił o tym meczu w następujący sposób:
(…)Jakbym miał wskazać najlepszy mecz z tego sezonu to myślę, że mecz z Legią, ale u siebie. Z różnych względów, także momentu, w którym się odbył i jak to spotkanie przebiegało na boisku.
Wróciliśmy do Gdańska po przegranym 0:4 półfinale PP w Warszawie. Na czwartek rano zwołałem konferencję prasową, chcąc odciążyć piłkarzy od dziennikarzy, w sensie biczowania itd. Wziąłem całą krytykę na siebie po to, by w sobotnim spotkaniu ligowym moi piłkarze mogli wyjść z chłodnymi głowami. Przegrywaliśmy po samobójczej bramce 0:1, ale druga połowa, charakter, to jak zdominowaliśmy Legię, która 3 dni wcześniej ograła nas czteroma bramkami, patrząc pod kątem piłkarsko-mentalnym rzecz rzadko spotykana.
To jedno z Pana ważniejszych zwycięstw. Dzień przed meczem odeszła Pana mama.
– W środę odpadliśmy z Pucharu Polski po wysokiej przegranej, czwartek to konferencja prasowa przeze mnie wymyślona, która się dla mnie źle skończyła, poszła w kierunku niekorzystnym dla mnie. W piątek umiera mi mama, a w sobotę nie wszyscy piłkarze o tym wiedzieli, ale zagrali kapitalne spotkanie. Dzisiaj jak oglądam fragmenty, tę akcję, po której strzeliliśmy bramkę na 2:1, po akcji która trwa właściwie dwie podakcje, sposób w jaki strzeliliśmy tę bramkę jak się po tej bramce cieszymy to były rzeczy bardzo trudne dla mnie, które pewnie postarzyły mnie o parę lat. Ale te rzeczy pokazały, że drużyna jest z trenerem na dobre i na złe.
Miał Pan wątpliwości czy usiąść na ławce w meczu z Legią?
– Gdybym siedział w domu nie mogąc pomóc drużynie czułbym się jeszcze gorzej. Praca pozwala myśleć o czymś innym. Skoncentrowałem się na tym, żeby ten mecz nie skończył się dla nas jeszcze większą tragedią. Pamiętam, że po ostatnim gwizdku poszedłem szybko do szatni i tam przeżywałem naprawdę ciężkie chwile.
Wiele bym oddał, żeby tamten sezon 2010/11 skończył się lepszym miejscem niż zajęliśmy. Ten sezon dochodził do fenomenalnych faz, oczywiście miał też słabsze momenty, końcówka to wszystko przekreśliła. Jak tak rozmawiamy przypominam sobie mecze, o których dawno zapomniałem. Jak mecz z Lechem, który nam się kompletnie nie układał, ale dwa szybko strzelone gole postawiły nas w bardzo dobrej sytuacji.
Czuć było puchary w powietrzu…
– Zgadza się, pamiętam ten zapach. Być może drużyna za bardzo go czuła, dlatego nie udało się osiągnąć czegoś wielkiego. Nie szukając jakiegoś usprawiedliwiania, dodam szkoda, że 3 ostatnie kolejki odbyły się w tydzień. Trener nie miał możliwości reakcji. Zabrakło nam doświadczenia, mnie jako trenerowi na pewno, a być może drużynie też.
Zobacz zwycięską bramkę Lukjanovsa
23 kwietnia 2011, godzi. 16:45
Lechia Gdańsk 2-1 Legia Warszawa
Bramki: Abdou Razack Traoré 23, Ivans Lukjanovs 59 – Krzysztof Bąk 7 (s)
Lechia: Kapsa – Deleu, Bąk, Vućko, Ajrapetjan – Surma – Pietrowski, Traore (78 Bajić), Nowak – Lukjanovs, Dawidowski (50 Buval).
Legia: Skaba – Rzeźniczak (46 Kneżević), Choto, Komorowski, Wawrzyniak – Cabral (82 Ogbuke), Borysiuk – Manu, Kucharczyk, Rybus (59 Radović) – Hubnik.
żółte kartki: Surma, Pietrowski – Hubník, Rybus, Borysiuk.
sędziował: Hubert Siejewicz (Białystok).
widzów: 7120.