Wygrać na Łazienkowskiej z Legia to marzenie i cel każdej drużyny mierzącej się z warszawskim klubem w piłkarskiej ekstraklasie. Tego wyczynu dokonała Lechia Gdańsk pod wodzą trenera Tomasza Kafarskiego. Biało-Zieloni w 2010 roku wygrali z Legią Warszawa na jej stadionie po 49 latach przerwy. Zwycięstwo 3:0 zapisało się złotymi głoskami w historii Lechii.
Lechiści przyjechali do stolicy świeżo po rozgromieniu wicelidera z Zabrza aż 5:1. Z kolei podopieczni Macieja Skorży mieli wówczas wyraźne problemy i plasowali się w środku ligowej stawki. Mimo wszystko Legia Warszawa to jednak Legia, dlatego przedmeczowa atmosfera była napięta jak plandeka na żuku. Próbował ją rozładować, przybyły do Gdańska kilka miesięcy wcześniej Luis Carlos Santos DELEU:
– Byliśmy w jakimś hotelu pod Warszawą. Mecz był wieczorem, zacząłem wtedy kumać trochę po polsku i widzę, że wszyscy jacyś spięci. Spotkałem trenera Marka Szutowicza, który mówi: “wiesz Didi, gramy z Legią, oni dobrze grają”. Na co ja: “a co oni grają w 12 czy 13 zawodników? Gramy 11 na 11, to co my mamy się bać?”, Jeszcze nie wiedziałem, że ta Legia jest silna, ale i tak nie ma się co bać. Dla mnie to jest nawet lepiej. Z lepszym się lepiej gra. Trener pokręcił głową, że nie rozumiem. Na co ja wyciągnąłem argument ostateczny – „a co oni mają po cztery jaja?
Mimo takiej motywacji pierwszą połowę i początek drugiej, podopieczni Tomasza Kafarskiego spędzili na własnej połowie. Od czasu do czasu odgryzali się kontrami, ale czynili to nader rzadko.
Impuls, szczególnie w ofensywie, dał Piotr Wiśniewski, który zmienił przygaszonego nieco w tym meczu Abdou Razacka Traore. Krótko potem groźnie na bramkę Pawła Kapsy, strzelał Ariel Borysiuk, później zawodnik Lechii. A potem goście zadali cios. Paweł Nowak podał piłkę na prawą stronę do Ivansa Lukjanovsa. „Wania” zagrał piłkę przed bramkę Legii, gdzie czekał już Bedi Buval. Francuz skierował futbolówkę do pustej bramki, spojrzał jeszcze dla pewności w stronę sędziego liniowego i piłkarze zaczęli świętować wraz z kibicami, którzy tradycyjnie w licznej grupie podążyli za swoją drużyną. To był pierwszy gdański gol na Łazienkowskiej od 22 lat gdy do siatki trafił Ryszard Przygodzki.
Potem mieliśmy kilka nerwowych momentów pod gdańską bramką. Szczególnie gorąco zrobiło się w 84 minucie, gdy Krzysztof Bąk niepewnie wybił piłkę, dopadł do niej Maciej Rybus, mocno strzelił, ale Kapsa był na miejscu!
Dla “Bączka” wychowanego przy Konwiktorskiej, mecze z Legią zawsze miały swoisty wymiar:
– Ten dzień zapamiętam go do końca życia. Graliśmy swoje, mieliśmy swój plan, nie można z Legią się otworzyć, tam grają zawsze najlepsi piłkarze, którzy to potrafią wykorzystać. Wykonaliśmy plan w 100%.
W końcówce lechiści niczym wytrawny bokser wypunktowali gospodarzy. W 88 minucie na lewej stronie kilka podań wymienili Wiśniewski z Wołąkiewiczem. We wszystko wmieszał się Paweł Nowak, który pięta odegrał do gdańskiego obrońcy, który wpadł w pole karne i strzałem w długi róg pokonał bramkarza Legii! 2:0!
Była to pierwsza bramka Huberta Wołąkiewicza zdobyta z gry w ekstraklasie, wcześniej trafiał tylko z rzutów karnych. Piąty jego gol na tym szczeblu i ostatni dla Lechii, zimą odszedł do Lecha Poznań, co za złe mieli mu przez długi czas kibice. Jego bliski przyjaciel z gdańskiej szatni Piotrek Wiśniewski nie do końca podziela zdanie fanów:
– Ludzie źle traktowali Huberta, wołali „Pinokio”, boli mnie to. Przyszło do podpisania kontraktu, a tam okazuje się że inna kwota niż wcześniej ustalona. Kibice go pytali wcześniej czy zostaje, obiecywał że tak, a potem nie został. Faktycznie wygląda jakby kłamał, ale niestety kibice nie znają wszystkich okoliczności.
Sędzia doliczył cztery minuty do regulaminowego czasu gry i tuż przed końcem lechiści przypieczętowali swój triumf. Deleu pomknął z piłką prawą stroną, dostrzegł w środku Nowaka, który ze stoickim spokojem umieścił piłkę w bramce. Legia – Lechia 0:3! „Pawka” nie uważa, że był to dobry mecz Lechii:
– Nie mieliśmy nad nim kontroli. Wynik fajny, pod koniec gdy prowadziliśmy 2:0 dopiero wtedy puściły nam nerwy, były akcje ładne dla oka.
Tak spektakularnego zwycięstwa nie spodziewali się chyba nawet najwięksi optymiści. Po raz pierwszy od 49 lat Lechia wygrała przy Łazienkowskiej.
To był szczytowy okres drużyny trenera Kafarskiego. Mówiło się wtedy o Lechii, że gra najładniej w Polsce.
Poza boiskiem to również był świetny czas dla Lechii. Powstawał nowy stadion, marketingowa gałąź klubu przez lata kulejąca także jakby nabrała wiatru w żagle. Wspomina Leszek Kubicki, jednoosobowy dział pamiątek Lechii i biało-zielony człowiek-orkiestra:
– Wychodziliśmy kontrakt w Galerii Bałtyckiej na super warunkach. Otwarcie pierwszej klubowej wyspy miało być dzień po meczu z Legią w Warszawie. Dzień przed metkowanie produktów itd. Byliśmy na meczu, jechaliśmy busem. Wygraliśmy 3:0, o 4 rano byliśmy w Bałtyckiej. Wszystko powstawało na mega fantazji. Praca na kacu i otwarcie wyspy. Praktycznie prosto z meczu. Do 9 musieliśmy otworzyć. To był strzał w 10. Pierwsza wyspa, sprzedaż biletów i pamiątek. Mega potencjał i mega sukces, wszyscy banany na buziach. Polary i stroje adidasa szły jak woda. Potem zaraz były derby, musieliśmy w systemie robić sztuczne miejsca jakby były na murawie, by sprzedać dodatkowych 1000 biletów. Potem jedna pani uważała że wyspy są nieestetyczne i postanowiła je zamknąć. Szkoda, żeby nie powiedzieć gorzej…
Publika: 17.034. Przebudowany stadion Legii pachniał wówczas nowością. Kibice przychodzili nań tłumnie chociaż gra warszawskich piłkarzy nie napawała optymizmem. Przed meczem z Lechią, komplet punktów z Łazienkowskiej zdołał wywieźć GKS Bełchatów. Dopiero w kolejnych sezonach legioniści uczynili ze swojego obiektu twierdzę.
Co było dalej? W następnej ligowej kolejce na stadion przy ulicy Traugutta przyjechali piłkarze Arki Gdynia. Musieli chyba oglądać mecz Lechii z Legią Warszawa, gdyż obawiając się pogromu na swoim polu karnym postawili przysłowiowy „autobus”. Połowicznie ich plan się powiódł, gdyż przegrali zaledwie 0:1.
Lechiści na wiosnę nie grali już tak efektownie jak na jesień, ale wciąż utrzymywali się w czołówce. Ich forma ulegała znacznym wahaniom, potrafili pokonać u siebie Legię Warszawa czy Lecha Poznań, w dramatycznych okolicznościach wygrać w Kielcach z Koroną 3:2, ale również przegrać gładko 0:3 z Cracovią w słabym stylu. Jednak w sezonie 2010/11 liga był bardzo wyrównana i w efekcie na dwie kolejki przed końcem rozgrywek Lechia była na trzecim miejscu w tabeli – ta pozycja dawała start w europejskich pucharach w następnym sezonie.
Niestety dwa ostatnie mecze podopieczni Kafarskiego przegrali – najpierw 0:1 z Widzewem w Łodzi, potem 1:2 u siebie z Zagłębiem Lubin w ostatnim w historii meczu ekstraklasowym na stadionie przy ulicy Traugutta 29. Ostatecznie, na ligowej mecie Lechia zajęła ósmą lokatę.
Data: 02.10.2010 – sobota, godz. 19.15 – 8. kolejka ekstraklasy sezonu 2010/2011
Legia Warszawa – Lechia Gdańsk 0:3 (0:0)
Bramki: Buval 70’, Wołąkiewicz ’88, Nowak 90’.
Legia: 1. Antolović – 25. Rzeźniczak (81’ 33. Żyro), 15. Astiz, 17. Komorowski, 11. Kiełbowicz, 9. Manu, 2. Jędrzejczyk, 16. Borysiuk, 27. Cabral (46’ 80. Mezenga), 32. Radović (69’ 31. Rybus), 18. Kucharczyk. Trener: Maciej Skorża.
Lechia: 1. Kapsa – 26. Deleu, 4. Kozans, 5. Bąk, 21. Wołąkiewicz, 11. Lukjanovs (90’ 29. Kaczmarek), 23. Bajić, 8. Surma, 22. Nowak, 7. Traore (63’ 14. Wiśniewski), 18. Buval (81’ 20. Buzała). Trener: Tomasz Kafarski.
Żółte kartki: Rzeźniczak, Manu, Jędrzejczyk (Legia) i Bajić (Lechia).
Sędziował: Paweł Gil (Lublin).
Publika: 17.034.
Pozostałe wyniki 8. Kolejki ekstraklasy sezonu 2010/11:
Wisła Kraków – Śląsk Wrocław 0:0
Arka Gdynia – Polonia Warszawa 0:0
GKS Bełchatów – Lech Poznań 1:0 (0:0)
Górnik Zabrze – Jagiellonia Białystok 0:1 (0:0)
Polonia Bytom – Widzew Łódź 2:2 (1:1)
Ruch Chorzów – Korona Kielce 0:1 (0:1)
Zagłębie Lubin – Cracovia 0:0