Zdzisław Puszkarz, legenda gdańskiej Lechii, urodził się 18 lutego 1950 roku. Popularny „Dzidek” jest wychowankiem nieistniejącego już klubu Stocznia Północna, a w biało-zielonych barwach zadebiutował w wieku 18 lat. Już wkrótce na stadion przy Traugutta chodziło się „na Puszkarza”. Zaraz potem tradycją stały się pomeczowe pielgrzymki pod jego dom przy ulicy Ogarnej 104.
Był bożyszczem kibiców, czterokrotnym laureatem nagrody dla najlepszego piłkarza Wybrzeża i to mimo braku upragnionego awansu do ekstraklasy.
– Takiej lewej nogi, jaką miał Puszkarz, nie ma żaden z dzisiejszych piłkarzy. Gwarantuję. Miał taki talent, że powinien dziś mieć nie mieszkanie na Morenie, a wieżowiec na Manhattanie – mówi trener Bogusław Kaczmarek.
Był tak dobry, że jako piłkarz drugoligowy zagrał w legendarnej drużynie reprezentacyjnej trenera Kazimierza Górskiego. W 1975 roku w towarzyskim spotkaniu z NRD miał w pierwszej połowie za partnerów siedmiu medalistów mistrzostw świata sprzed 10 miesięcy. To wtedy telewizyjny komentator Jan Ciszewski powiedział: Węgrzy mieli swojego Puskasa, a my mamy swojego.
Po meczu Puszkarz dowiedział się, że zagości na stałe w kadrze jeśli regularnie będzie grał w ekstraklasie. Ale „Dzidek” został nad Motławą, choć miał oferty z Górnika, Ruchu, ŁKS.
Wspomina trener Marian Geszke: – Byłem wtedy trenerem ŁKS. Prezes powiedział: Widzew ma Bońka, ja chcę mieć Puszkarza, ma pan carte blanche, powie milion, dać mu, dwa miliony też. Kazali mi Zdzicha ściągnąć, pojechałem do niego na Tatrzańską, wszystko załatwiłem. Rano przyjeżdżam, moim dużym fiatem miałem ich zabrać do Łodzi, a tam w drzwiach kartka: „Trenerze, przepraszam, nie mogłem, Oficjalski mi obiecał 80 tysięcy”, które zresztą, mu do dziś płacą.
Dlaczego został w Lechii i wierność klubową przedłożył nad karierę w reprezentacji?
Nie ma jednej odpowiedzi. Niechęć do zmian, przywiązanie do miasta, wierność biało-zielonym barwom, wrodzona nieśmiałość? Wszystko po trochu jest prawdą.
Większość rozmówców twierdzi, że był najlepszym piłkarzem w 70-letniej historii gdańskiej Lechii. W grudniu 2016 roku wspólnie z Romanem Koryntem został uznany przez kibiców i ekspertów piłkarzem 70-lechia Lechii Gdańsk.
Wspomina kolega z boiska, Jerzy Jastrzębowski: – Zdzichu to był taki drugi Deyna. Puszkarz jednym podaniem wyprzedzał całą akcję. Geniusz. Na treningu bywał nieprzyjemny, bo nie znosił przegrywać.
Tak jak jego umiejętności piłkarskie legendarna stała się jego małomówność. Choć specyficzne poczucie humoru też nie było mu obce. Tak jak wtedy gdy zawodnicy Lechii oglądali jakiś mecz w sali telewizyjnej, wchodzi ktoś spóźniony i pyta: Kto gra? Puszkarz na to: Chyny – Fylypyny.
W 1981 roku sfrustrowany Puszkarz po czerwonej kartce w meczu ze Stilonem Gorzów został zawieszony na 9 (!) miesięcy. Ponieważ dyskwalifikacja obowiązywała tylko w drugiej lidze, rękę podał pierwszoligowy Bałtyk Gdynia pod wodzą trenera Geszke, który wreszcie miał Puszkarza w swej drużynie. Paradoksalnie przez ten transfer ominął „Dzidka” największy sukces w historii Lechii, czyli zdobycie Pucharu Polski w 1983 roku. Z Bałtyku wyjechał do Niemiec, by wrócić do trzecioligowego MOSiR-u Gdańsk, ale był za dobry na towarzystwo oldboyów. I spełniło się marzenie, „Dzidek” wreszcie, w wieku 36 lat, zagrał w ekstraklasie w Lechii. Często zawstydzając młodszych o prawie dwie dekady kolegów i rywali razem z innym weteranem, Januszem Kupcewiczem rządzili w środku pola – Dobrze nam się grało razem, też miałem swoje lata dlatego wołali na nas „Dzidek i Dziadek”. Takiego technika Lechia długo nie będzie miała.
Zakończył karierę w 1988 roku. Pożegnanie „Dzidka” odbyło się rok później. Indolencja ówczesnych gdańskich działaczy sprawiła, że impreza odbyła się na stadionie Bałtyku, a nie Lechii.
Potem Puszkarz został trenerem, ucząc adeptów piłkarskiego rzemiosła, często w duecie ze swym przyjacielem, Józefem Gładyszem. Wspólnie doprowadzili gdańskich juniorów do wicemistrzostwa Polski w roku 2008. Ówczesny medalista, Paweł Rosiński wspominał – Mimo szóstego krzyżyka na karku nie przypominam sobie, by choć raz wszedł do środka grając z nami „w dziadka”. Miał jakąś czarodziejską moc, piłka zawsze trafiała tam gdzie chciał.
Trener Kaczmarek dodaje: – Zdzichu zaprzeczał prawom fizyki, wrzucając piłkę z prawej strony lewą nogą. Dziś to zagranie nieudolnie próbuje naśladować Angel Di Maria.
Obecnie jubilat wraz z trenerem Gładyszem, uczy małych lechistów futbolowych podstaw i nadal lewą nogą wiąże krawaty. A naklejka z jego podobizną widnieje na centralnym miejscu w seniorskiej szatni stadionu przy ulicy Traugutta, żeby każdy wiedział do kogo ma równać.
100 lat Panie Zdzisławie!