W latach 2007-2008 Arkadiusz Miklosik rozegrał w Lechii 45 spotkań ligowych i pucharowych, ale bardzo dobrze zapisał się w pamięć kibiców. Był członkiem drużyny Dariusza Kubickiego, która przywróciła dla Gdańska Ekstraklasę po 20 latach.
Do Lechii trafiłeś wiosną 2007 roku, wcześniej grałeś w Hydrobudowie Bydgoszcz. Opowiedz proszę o tej Hydrozagadce.
Arkadiusz Miklosik: – To był Zawisza SA. Po przeniesieniu Kujawiaka Włocławek do Bydgoszczy, nominalny Zawisza grał w IV lidze, my w II, nie doszło do porozumienia środowiska lokalnych kibiców z władzami Hydrobudowy. Byliśmy niemile widziani, ale drużynę mieliśmy fajną. Byliśmy liderem, na równi z Ruchem. Byliśmy ma dobrej drodze do awansu, niestety szefostwo klubu dokładnie 1 lutego uznało, że się wycofujemy. Wszyscy zawodnicy zostali na przysłowiowym lodzie.
Jak to się stało, że trafiłeś do Gdańska?
– Wiele rozmów telefonicznych. Byłem blisko Zagłębia Sosnowiec, Śląska Wrocław, nagle pojawił się temat Lechii. Wiele gorących rozmów w moim domu z panią kierownik zamieszania, moją żoną, zdecydowaliśmy się na Gdańsk, Lechia była najbardziej konkretna. Trener Borkowski do mnie dzwonił, w pierwszych dniach opieką objął mnie Robert Sierpiński, były zawodnik, do dziś mamy kontakt, współpracujemy.
Początek mieliście petarda. 5-1 na inaugurację z Unią Janikowo.
– Mój debiut. W Unii grało 3 czy 4 moich kolegów z Zawiszy.
Spotkanie starych znajomych.
– Nie takich starych, miesiąc wcześniej trenowaliśmy razem. Dosyć szybko dołączyliśmy do czołówki, jednak potem coś się zacięło. Mieliśmy serię meczów bez wygranej. Nie wyszło i marzenia o awansie trzeba było odłożyć na później.
Taki był cel gdy przychodziłeś?
– Raczej nie. Strata nie była duża, sami w szatni sobie narzuciliśmy ten temat.
Kto wtedy rozdawał karty w tej szatni?
– „Manek”, „Wojciech”, „Kalka”, „Cetnar”, no i Paweł Pęczak oczywiście.
W przerwie między sezonami przewietrzona została szatnia, odchodzi m.in. Sławek Wojciechowski. Sezon 2007/8 zaczynacie niefortunnie.
– Delikatnie powiedziane. Po kilku pierwszych kolejkach z pracą pożegnał się trener Tomasz Borkowski, na jego miejsce zatrudniono Dariusza Kubickiego. Niezwykle barwna postać.
W Gdańsku legendarna wręcz, ale również nieco zastanawiające, że po Lechii właściwie nigdzie długo nie zagrzał miejsca i nie odniósł sukcesu nigdzie, mimo że minęło już tyle lat.
– Nie mam pojęcia dlaczego zaczęliśmy wszystko wygrywać. Autorytet Kubickiego nagle zaczął wpływać na tak silne charaktery jak Pęczak czy Cetnarowicz. Luz w szatni przeniósł się na boisko. Ciężko to zdefiniować, bo niby był luz, z drugiej strony nikt nie był pewny miejsca w składzie. Prostota treningu, mało taktyki, dużo motoryki i to zadziałało. Jak była praca to na maksa, był czas na uśmiech, natomiast było zasadą że nikt się nie mógł opierniczać. Poza tym stworzyliśmy taką ekipę, jeden za drugim poszedł w ogień. Trener Kubicki jak przyszedł zaznaczył, że mamy mu zabrać te punkty które zdobyliśmy do tej pory, te które zdobył trener Borkowski, a on i tak wywalczy awans. I faktycznie tak się stało, gdyby odjąć te punkty i tak bylibyśmy na pierwszym miejscu.
Cafe Ferber na Monciaku
W tamtym sezonie, po długoletniej przerwie odbyły się derby Trójmiasta.
– Kilkanaście dni przed meczem czuć było atmosferę derbów. Było paru gdańszczan w szatni, oni nas uświadamiali co to znaczy. Był również „Pęki”.
W którym momencie uwierzyliście w ekstraklasę? Opole ?
– W ostatnim meczu w listopadzie walnęliśmy Wisłę Płock dość poważnie, 5-1. W tym meczu naderwałem więzadło poboczne. Tą samą kontuzję w tym meczu odniósł „Cetnar”. Po tym spotkaniu mieliśmy zorganizowaną wigilię klubową. Jak dwie kuternogi zameldowaliśmy się w „Ferberze” na Monciaku. Zastrzyki, rehabilitacja, mój wyjazd do Turcji na obóz zimowy stał pod znakiem zapytania. Dwa dni przed wylotem miałem trening indywidualny z trenerem Kafarskim, dostałem zastrzyk i ból jak ręką odjął. Na zgrupowaniu raz grałem, raz nie. Przyszedł wtedy Łukasz Trałka, grał na mojej mniej więcej pozycji. W Opolu grałem od początku, czerwona kartka dla Pawła Kapsy, jednego mniej graliśmy, ale super się czułem, chociaż pamiętam że pod koniec biegałem już z agregatem prądotwórczym na plecach. Trener Kubicki mnie zmienił, wszedł „Szpeja” i trafił z wolnego z 30 metrów. Całe szczęście że wszedł i strzelał, bo ja bym pewnie w muchomory trafił.
A propos Zawiszy i Włocławka, Robert Dominiak tam był.
– Przyszedł do Lechii pół roku po mnie. Najpierw z Bydgoszczy trafił do Janikowa. W Lechii był problem z fizjoterapeutą, nie ukrywam, że trochę podpowiedziałem w klubie, że ktoś taki jest do wzięcia. I do dziś jest w klubie. Jak „Wiśnia” skończył, „Robson” ma najdłuższy staż obecnie w drużynie, wziął jeszcze do pomocy „Misia” Rogackiego, który wcześniej był we Włocławku i Bydgoszczy. Na ile mogłem, naciskałem na „Borka” i „Kafara” (mojego rówieśnika) żeby pojechali porozmawiać z „Robsonem”. Nie dostałem prowizji do dziś 🙂
Awans wyczekiwany pod 20 latach, uroczystości odbyły się z dość dużą pompą.
– Mój młodszy syn jakiegoś starego laptopa odpalił, odkryłem sporo nie pozgrywanych wcześniej zdjęć. Od „Figura” zawsze płytkę dostawaliśmy. Mogę podesłać, parę ciekawych rzeczy tam jest 🙂
Okres przygotowawczy przed Ekstraklasą, w starych gazetach piszą że nieźle prezentowałeś się na boisku, ale…
– No właśnie: ale. Zasuwałem jak nigdy, bo to był jednak szczebel wyżej. Wcześniej sobie ligę trochę powąchałem, w Lechu i przede wszystkim w Warcie jako 19-latek debiutowałem i rozegrałem najwięcej meczów. Na starym stadionie Warty na Szyca, piłka była trochę inna niż dziś, bez telewizji i otoczki. Grałem przeciw drużynom, które coś znaczyły w Europie. Mecze przeciw Lechowi, Legii, Widzewowi to było wydarzenie dla “biednej” Warty, dla której też grali zawodnicy, którym ja chodziłem kibicować na Lecha, Pawlak, Jakołcewicz, Niewiadomski, tuzy poznańskiej piłki, mistrzowie Polski za trenera Łazarka. Tomek Iwan. Byłem z nimi w szatni i grałem.
Jak odebraliście zwolnienie Kubickiego?
Arkadiusz Miklosik: – Po takim sukcesie, na który tyle lat wszyscy czekali, on jako były piłkarz, znał te wszystkie chwyty, zżył się z kibolami, w Opolu biegł pod młyn, na treningu na Traugutta wielokrotnie tak robił, strzelał gdzieś z rzutu wolnego czy karnego i gry trafiał do siatki biegł triumfalnie w stronę pustych trybun przy Traugutta. Wydawało się, że zjednoczył wszystkich, dał się kochać. Było to dla mnie niezrozumiałe. Poszła oficjalna informacja o korupcji, nie bardzo było z czym dyskutować, chociaż kto rozumny mógł się domyślać innych powodów.
Za Kubickiego przyszedł Jacek Zieliński.
– Wcześniej Radek Michalski, na stanowisko dyrektora sportowego. Chyba nie mieli z Kubickim po drodze, my to czuliśmy. Gdy przyszedł trener Zieliński, wszyscy wiedzieli że dobry kolega Radka Michalskiego. Wtedy do Lechii przyszło dwóch piłkarzy: France Cacić na moją pozycję i Radovanović – kompletna pomyłka. Ten Cacic to coś umiał jeszcze.
Jacek Manuszewski nam mówił, że piłkarz.
Arkadiusz Miklosik: – Dziwiliśmy się, że go sprowadzili mając tylu piłkarzy do środka pola: Trałka, ja, „Manek”, „Kasper”, Huberta próbowali. Do Wrocławia na inaugurację w ogóle się nie złapałem do „18”. Wcześniej był taki mecz pokazowy przy Traugutta dla mediów, biali na zielonych, w strojach oficjalnych, numery, nazwiska, pierwszy skład na drugi. Grałem w tym podstawowym w środku pola z Trałką, wszystko mieliśmy poukładane, jak będziemy grać. Nie złapałem się, no ale przecież nie będę płakał, zasuwać trzeba dalej. Na następny mecz z Ruchem pojechałem (1-2 przegrany), w tygodniu przed meczem z Cracovią dwie rozmowy z Zielińskim, że jestem jego wyborem nr 1 w pomocy. Przerost formy mojej nad treścią, byłem wszędzie, może gdybym odpuścił i nie szedł do każdej piłki jak do pożaru? Mieliśmy trening na Wybrzeżu, na żużlu, niefortunnie upadłem na bark i dupa blada, z Cracovią nie zagrałem, dwa miesiące rehabilitacji. Pod koniec jesieni wszedłem na końcówki meczów. Ogromny niedosyt, forma którą miałem w lipcu, w sierpniu, trzeba było walczyć, walczyłem aż do przesady, aż kości pękły.
Trener Zieliński to była siła spokoju?
Arkadiusz Miklosik: – Zupełne przeciwieństwo Kubickiego, mimo że kariera reprezentacyjna u obu, gra w Legii i obiecujące początki trenerskie, poza tym zupełnie inny temperament. Mi jako piłkarzowi bardziej odpowiadał Kubicki, ta ciągła presja, ta niepewność. Nawet jak wylądowałem na trybunach, za tydzień już byłem gotów do walki, w ogóle o tym nie pamiętałem. U Zielińskiego czegoś brakowało. U niego było więcej zajęć taktycznych, u „Kuby” dominowała strona motoryczna. W przerwie zimowej dobrze się czułem, przyszedł Łukasz Surma na moją pozycję, kolega Zielińskiego z Legii, z przymrużeniem oka patrzyłem na rywalizację, ale wiedziałem ze jak będę mocny jakieś minuty dostanę, coś Lechii pomogę.
W Bełchatowie w meczu sparingowym z „Jagą” moja kariera w Lechii się skończyła, poszła kłykieć piszczelowa, trzeba było zaśrubować. Zrobił to Dr Maciek Pawlak, trzy miesiące rehabilitacji. W kwietniu wróciłem do treningów, kontrakt miałem do czerwca, zakomunikowano mi że nie będzie przedłużony, bo jestem kontuzjogenny. Fakt przez rok niewiele grałem.
Jak cię pożegnano?
Arkadiusz Miklosik: – Normalny koniec kontraktu. Nie przedłużono go. Choć oczywiście chciałem zostać, tym bardziej, że straciłem po kontuzji barku i później złamaniu nogi cały sezon. Niestety nie było mnie w planach na następny. Wróciłem do domu, do Warty…
Arkadiusz Miklosik
ur. 7 maja 1975 w Poznaniu
kluby: Warta Poznań, Lech Poznań, Zawisza Bydgoszcz, Lechia Gdańsk
w Lechii: w latach 2007-2008