Adam Duda i Maciej Kostrzewa to wychowankowie Lechii Gdańsk. Obaj piłkarskie szlify zbierali pod okiem trenera Józefa Gładysza, który prowadził rocznik 1991. Wspólnie zdobyli wicemistrzostwo Polski juniorów młodszych w 2008 roku. Następnie dostąpili debiutu w pierwszej drużynie Biało-Zielonych.
LH: Maciek, ty byłeś pierwszy w I drużynie Lechii jeszcze za trenera Kafarskiego.
Maciej Kostrzewa (K): Warsztat bardzo fajny, treningi ciekawe, ale obiegowa opinia o tym, że nie bardzo lubił stawiać na młodych zawodników była, moim zdaniem, prawdziwa.
Adam Duda (D): Trener Kafarski miał taki dziwny system, że przed każdą rundą dobierał sobie trzech zawodników z Młodej Ekstraklasy oraz rezerw którzy, co by się nie działo, przez całą rundę trenowali z pierwszym zespołem. Kończyło się samymi treningami i żaden z nich nie doczekał się debiutu w Ekstraklasie. Po rundzie następowała wymiana na kolejnych trzech i chyba się nie zdarzyło, żeby ktoś został na dłużej.
Byliście w ogóle blisko debiutu u Kafara?
D: Zdecydowanie nie. Szczerze mówiąc musieli go zwolnić, żebym w ogóle dostał szansę treningu z I zespołem. W ogóle nie byłem brany pod uwagę, mimo że strzelałem najwięcej bramek w rezerwach czy MESie. Dochodziły do mnie plotki, że trenerowi nie podoba się mój styl biegu oraz poruszania się. Dzisiaj się zastanawiam czy przypadkiem nie zostały pomylone kryteria, bo za styl poruszania się punkty przyznają w łyżwiarstwie figurowym, a piłka nożna polega na zdobywaniu bramek.
K: Ja byłem kilka razy na ławce, ale żebym zadebiutował musiałaby chyba nastąpić jakaś epidemia w drużynie. Z Wisłą Kraków na wyjeździe, gdy wygraliśmy 1:0 po raz pierwszy usiadłem na ławce, ale szans na grę nie było. Myślę, że ogólnym problemem naszego rocznika było właśnie podejście klubu do wychowanków, gdybyśmy dostali większą szansę to myślę, że kilku z nas spokojnie mogłoby zaistnieć w Ekstraklasie.
D: Tym bardziej, że zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski juniorów, to był dobry moment, żeby gdzieś podłączyć do dorosłej piłki.
To pokazuje, że sukcesy juniorskie nie przekładają się na seniorów. Jak dwóch zagra w lidze to jest już dobrze. Chociaż akurat mistrzowie kraju od trenera Krzysztofa Wilka z rocznika 1995 szerszą ławą weszli do zespołu.
D: To prawda, mieli więcej szczęścia, czasy się zmieniły i trafili na trenera, który umiejętnie wprowadzał młodych zawodników w seniorską kadrę.
K: Oni przede wszystkim trafili na trenera Kaczmarka, którzy zawsze przychylnym okiem patrzył w stronę młodszych zawodników. Oceniając na chłodno potencjał naszego rocznika 1991, jestem przekonany, że przy innym podejściu w klubie spokojnie pięciu czy sześciu z nas mogłoby grać w lidze.
Mówicie o trenerze Kafarskim, ale wielu z was odeszło do innych klubów, gdzie byli inni trenerzy i tam nastąpiła weryfikacja. Przeważnie negatywna.
K: To prawda. Ale wiek 17-19 lat, czyli przejście z juniora do seniora, to kluczowy moment w rozwoju piłkarza, jak się go przegapi to jest o wiele trudniej się przebić. Patrzę dzisiaj na zawodników, którzy wciąż z powodzeniem występują w Ekstraklasie lub nawet w zagranicznych ligach i mogę z całą pewnością stwierdzić, że część moich kolegów z juniorskiego zespołu miała wyższe umiejętności.
Dostawaliście szanse w rezerwach, Młodej Ekstraklasie.
K: Mieliśmy po 19-20 lat, występowaliśmy w trzeciej lidze lub Młodej Ekstraklasie i wyróżnialiśmy się na tym poziomie. Po pierwsze, w tym wieku, nie nazwałbym już tego jakąś ogromną szansą w kontekście rozwoju. A po drugie, jeśli już była to szansa, to uważam że pod kątem indywidualnym ją wykorzystywaliśmy.
Zdobyliście wicemistrzostwo Polski juniorskich. Kto był pewniakiem, że na pewno coś osiągnie w dorosłej piłce?
K: Z perspektywy czasu widać, że nie ma złotego środka i nie wystarczy sam talent by osiągnąć sukces, ale wtedy na pewno bym wymienił: Pawła Rosińskiego („Rosę”), który zaliczył wszystkie możliwe reprezentacje młodzieżowe, Tomka Preiznera, który miał ogromne możliwości, ale niestety nie do końca charakter. No i „Duduś”, który co roku był drużynowym królem strzelców.
D: Byłem przekonany, że Maciek Kostrzewa 😉 Tak naprawdę nie spotkałem żadnego zawodnika w swojej przygodzie który wykazałaby się równie wielką boiskową inteligencją. W dalszej kolejności Dawid Żmijewski. Rozegrał mnóstwo meczach w rezerwach Lechii, z tego co pamiętam razem grał solidnie, a nie dostał szans na trening z I zespołem. Bartek Zakrzewski, z „Rosą” jako pierwsi jeździli na reprezentacje. O Pawle mówiło się, że w meczu reprezentacji juniorów z Hiszpanią przykrył czapką Bojana Krkicia, który zresztą był starszy. Na pewno dobrze zapowiadał się Michał Godlewski. Do pewnego momentu był od nas lepszy o dwa poziomy. 85 proc. moich bramek w przygodzie juniorskiej zawdzięczam jemu. Kreował mnóstwo sytuacji i umiejętnościami technicznymi nikt z nas nie mógł się mu równać. W pewnym momencie niestety coś nie zagrało i dzisiaj już nie gra w piłkę.
Minęła kadencja trenera Kafarskiego, nachodzi czas Janasa. Opowiedz Adam jak było z twoim paszportem i wyjazdem na obóz do Turcji.
D: Paszport musi zostać słodką tajemnicą. Mogę tylko powiedzieć, że skoro wspomnieliśmy o rekordach to moim na pewno będzie czas w jakim udało się nowy paszport wyrobić. Urząd paszportowy bardzo mi pomógł oraz najbliższa rodzina. Po Kafarskim, na tydzień na testy zaprosił mnie trener Rafał Ulatowski. Dobrze wypadłem, ale jego zwolnili po dwóch tygodniach. Jak pech to pech. Myślałem, że nie będzie mi dane zagrać. Ale przyszedł trener Janas, był tydzień na pokazanie się, potem obóz w Rewalu. Tam przekonałem trenera, i znalazłem się na liście na obóz w Turcji. Moje niedopatrzenie, byłem jeszcze młodym człowiekiem, paszport stracił ważność rok wcześniej. Na szczęście udało się trochę nagiąć przepisy i pojechałem. Paszport wyrobiłem w jeden dzień, co się rzadko zdarza. Była miła obsługa, marszałek pomógł, wszyscy byli Lechii przychylni, wiedziałem że jest dla mnie być może niepowtarzalna i ostatnia szansa.
K: Można powiedzieć, że to po części moja „zasługa”. 2-3 treningi przed wylotem na obóz do Turcji dość mocno sfaulowałem Josipa Tadicia. Fotograf Wojtek Figurski moment tego faulu idealnie uchwycił, Josip cały obóz w Turcji się rehabilitował, a „Duduś” dostał szansę.
A propos młodzieży wtedy wchodzącej do zespołu na pewno na bieżąco śledziliście postępy Wojtka Pawłowskiego. Jak jego osobę wspominacie?
K: Przyszedł do Lechii w bardzo młodym wieku, z Koszalina. Gdybym miał go określić jednym zdaniem, to powiedziałbym: bardzo luźne podejście do życia, nie przejmował się zdaniem innych, starszych czy młodszych.
D: Po jednym dniu w młodej ekstraklasie poszedł na trening do seniorów, bo tam brakowało bramkarza. Trening był na sztucznej murawie, zimą, nawierzchnia była bardzo twarda. Maciek Rogalski mu powiedział, młody załóż rękawice, to ci trochę pouderzam. Sam sobie zakładaj rękawice i broń na tym betonie – taka była odpowiedź Wojtka.
Klapki Rafała Kosznika leżały w szatni, jego akurat nie było. Wojtkowi nie trzeba było powtarzać, od razu je zgarnął: – O klapeczki, czyje? Pożyczam.
Karol Piątek jako kapitan zwrócił mu uwagę, że jest młody, nie powinien się tak zachowywać – Weź mnie tu nie wkręcaj – odpowiedział niedoszły Neuer. I szedł dalej.
Bramkarz chyba musi być trochę zwariowany.
D: Gdy jeździliśmy na mecze rezerw czy MES-y, Wojtkowi zdarzało się zrobić od czasu do czasu dosyć poważne błędy. Dla niego zawsze to była wina obrońców, albo jakiś super strzał. Z Kartuzami jakąś bramkę zawalił, zareagował po swojemu: co za różnica czy 1 czy 2:0 przegramy?
Brak przejmowania się, brak presji to mu pomogło.
K: Piłkarsko moim zdaniem wyciągnął tyle ile mógł. To, że poszedł do Udinese trzeba traktować jak los na loterii.
Co myśleliście jak miał ponad 800 minut bez puszczonej bramki w ekstraklasie?
K: Duży szacunek, ale nie było racjonalnego wytłumaczenia. W mojej ocenie nie był to jakiś ogromny talent.
D: Nie różnił się dużo od Seby Małkowskiego czy Michała Buchalika.
A Patryk Sobczak?
D: Przeciwieństwo Wojtka. Bardzo dobra osoba, ale za bardzo się przejmował, szukał w sobie winy. No i paru centymetrów mu zabrakło.
Wojtek też miał trochę szczęścia, z Zagłębiem Lubin w ostatniej minucie trafili go w klatę.
K: W debiucie z Bełchatowem „Buzi” cztery razy go trafił i w ten sposób wypromował.
Czy z trenerem Janasem było tak, że mówiąc brzydko: nie wpierdalał się? Czy to trener Borkowski prowadził wtedy drużynę?
K: Na pewno zakres obowiązków asystentów w zespole trenera Janasa był większy niż u innych trenerów. Odprawy przedmeczowe, analiza przeciwnika, stałe fragmenty, rozmowy z zespołem – to wszystko należało wówczas do zadań trenera Borkowskiego.
D: Nawet pierwszy dzień w klubie, gdzie trener powinien się przedstawić, opowiedzieć o swoich planach, Janas wszedł i mówi, że nie ma o czym gadać, na obozie będziemy gadać, teraz chodźmy na trening. Odprawa trwała minutę. Myślę, że klucza do sukcesu nie ma nikt, a osobiście ten styl bardzo mi odpowiadał
Przed meczem chyba z Wisłą Kraków, trener Janas opowiadał o okresie przygotowawczym, że wszyscy dostali szansę, że teraz wystawia „11” na mecz ligowy. No może poza jedną osobą, tutaj kolega bramkarz nie dostał szansy. Chodziło o Michała Buchalika. Nie wiem czy trener zapomniał jego imienia?
K: Potem na Michała mówiliśmy: „kolega bramkarz”.
Ty Adam zadebiutowałeś u trenera Janasa w meczu z Wisłą.
D: Nie słuchałem żadnych uwag, komentarzy, a robiłem swoje i wreszcie trener dał mi szansę. Debiut to spełnienie marzenie każdego piłkarza. Od 7 roku życia grałem w piłkę, a od 13 roku co dwa tygodnie byłem na trybunach stadionu na Traugutta.
Jakby nie patrzeć Adam jesteś jednym z niewielu z graczy Lechii, obok „Wiśni” i „Bączka”, którego nazwisko było skandowane na nowym stadionie.
D: Z Wisłą to wręcz kibice już od pierwszej połowy wywoływali moje nazwisko, słyszałem to rozgrzewając się.
A może to dlatego, że Maciek siedział wtedy w młynie?
D: To mnie motywowało, chciałem oddać to co mi dały trybuny.
Ty Maciek faktycznie byłeś takim zażartym wyjazdowiczem?
K: Byłem, mam na swoim koncie 20 wyjazdów. Biorąc pod uwagę, że weekendy mam zawsze zajęte przez obowiązki piłkarskie to jest to chyba niezła liczba. Teraz trochę przyhamowałem, mam więcej zajęć, studia, wcześniej grałem poza Gdańskiem. Chociaż grając w Płocku też udało mi się jeden wyjazd za Lechią zaliczyć. Wyjazd samochodowy na Legię do Warszawy, z Płocka mieliśmy trochę bliżej, więc dołączyliśmy z Łukaszem Kacprzyckim i Wojtkiem Zyską i obejrzeliśmy mecz z sektora gości, dzięki uprzejmości „Lwów Północy”, którzy pomogli nam załatwić bilety.
Było tak, że pojechałeś z kibicami i z powrotem cię zabrał autobus z piłkarzami?
K: Raz było tak, że byłem dość świeżo po operacji kolana i siłą rzeczy weekend miałem wolny od meczów czy treningów, więc wykorzystałem ten fakt i pojechałem jako kibic na mecz z Pogonią do Szczecina. Podczas przybijania pomeczowych piątek ktoś ze sztabu zauważył mnie w sektorze gości i informacja dotarła do trenera Kaczmarka. Trener uruchomił wszystkie swoje kontakty, żeby mnie stamtąd wyciągnąć i żebym wracał w bardziej „cywilizowanych” warunkach, rozmawiał nawet w tej sprawie z policją, ale koniec końców się nie udało i wracałem pociągiem, tak samo jak przyjechałem.
Na tragicznym wyjeździe w Gliwicach byłeś?
K: Planowałem jechać, powoli wracałem do formy po kontuzji, ale cały czas jeszcze nie łapałem się do meczowej 18-stki. Już miałem kupiony bilet i byłem umówiony z kolegami, ale trener Kaczmarek jednak powołał mnie do składu, po raz pierwszy po 7-miesięcznej przerwie spowodowanej kontuzją. To było zaskoczenie, ale sprawiło że nie pojechałem jako kibic. A prawdopodobnie siedziałbym w tym samym autokarze, co nasz kolega z juniorów „Rzepa”, który bardzo mocno ucierpiał. Jestem zatem wdzięczny trenerowi Kaczmarkowi, bo jest duże prawdopodobieństwo, że tą decyzją ocalił przynajmniej moje zdrowie. Zresztą dzień po meczu wezwał mnie do swojego gabinetu i był bardzo wzruszony całą sytuacją. Poprosiłem go, żeby pozwolił oddać mi krew na rzecz poszkodowanych kibiców, a on „wciągnął” w akcję cały klub.
D: O tym wyjeździe do Wodzisławia co Ruch i Widzew po drodze czekali nie chcesz mówić?
K: Nie wiem, nastąpiło już przedawnienie? Po całej akcji policja wyciągała tych, którzy mieli widoczne ślady walki, między innymi kumpla, który grał razem ze mną i „Dudusiem” w juniorach. Ja na szczęście dostałem ciosy w tył głowy i gdzieś w niższe partie ciała i na pierwszy rzut oka nic nie było po mnie widać. Najśmieszniejsza w tym wszystkim była wymówka kibiców Ruchu i Widzewa, którzy wykorzystali fakt, że z pobliskiego zoo dzień wcześniej uciekła puma i tłumaczyli policji, że znaleźli się wtedy w lesie, żeby jej szukać.
Adam tobie udało się wtedy zdobyć piękną bramkę ze Śląskiem. Z 25 metrów pokonałeś Kelemena lewą nogą. Niestety sędzia jej nie uznał, dopatrując się wcześniej faulu. Czy na treningu udało ci się kiedyś tak trafić?
D: Nie przypominam sobie. Widocznie tak musiało być. Kibice mi bardzo pomagali. Taką bramkę umiałby strzelić tylko Piotrek Grzelczak. Jeśli chodzi o samą akcję, Pietrasiak potknął się o nogi Lukjanovsa, walczyli o piłkę, żadnego faulu nie było, sędzia podjął złą decyzję. Mogłem dogrywać, ale zdecydowałem się strzelić. Nie słyszałem sędziowskiego gwizdka, dlatego po golu pobiegłem cieszyć się pod zieloną trybunę.
Jak wtedy wyglądała szatnia? Było trochę obcokrajowców, byli starsi gracze jak „Dawid” i Łukasz Surma
K: Na pewno widoczny był pewien podział na grupki. Atmosfera była raczej średnia.
D: My – młodzi mieliśmy sojuszników w zawodnikach z Bałkanów.
Przyszedł wtedy m.in. na wypożyczenie Kuba Kosecki.
K: Pod względem zachowania nie robił na mnie najlepszego wrażenia.
D: Inny wypożyczony, Kuba Wilk jeździł dobrym autem, Kosecki chyba pierwszego dnia chciał je od niego odkupić. Był rozrzutny i się niczym nie przejmował. Od samego początku miał duże wymagania finansowe. Na boisku jednak na pewno się obronił.
A Piotr Grzelczak? Potem gdzieś grał na skrzydle, ale przyszedł jako „9” czyli konkurent Adama.
D: „Grzelu” przyszedł na trzy dni przed pierwszym meczem. Trener Janas znał go z Widzewa. To był luty, napadał śnieg, Piotrek raz był na aerobicu i raz na rozruchu. I od razu wskoczył do „11”. Mimo wszystko uważam, że nie była to dla niego komfortowa sytuacja, bo nie był przygotowany jak reszta drużyny i nie był z nią zgrany, nikogo tu nie znał.
Janas mu nie pomógł, na jakimś spotkaniu z kibicami powiedział, że Grzelczak to w ogóle nie jego pomysł, reszta transferów też nie jego.
K: Dziwna sytuacja, ale jeśli rzeczywiście tak było, to tylko pokazuje, że ówczesna Lechia nie funkcjonowała na do końca zdrowych zasadach.
Maciek, ty nie zaistniałeś z powodu kontuzji.
K: To wydarzyło się za trenera Kaczmarka. Pojechaliśmy na drugi obóz do Gniewina. Niestety byliśmy tam tylko dwa dni. Boisko nie nadawało się do treningu przez zabiegi pielęgnacyjne, które odbyły się tam dzień wcześniej. Od razu w dniu przyjazdu zagraliśmy sparing z Gryfem Wejherowo i zerwałem więzadła. Szkoda, bo dobrze się prezentowałem przez cały okres przygotowawczy, na ten sparing wskoczyłem do pierwszej 11-stki, a do ligi było już niedaleko i była duża szansa zagrać w inauguracji ligowej z Polonią W-wa.
Wracając do obozu w Turcji z Janasem, też byliście tak wkurwieni jak Seba Małkowski, który popełnił wtedy słynny wpis na fejsbuku.
D: Dla mnie to był pierwszy obóz z I zespołem, nie miałem żony, dzieci, w Gdańsku było minus 20 stopni, dla mnie ten obóz mógłby trwać nawet dłużej.
K: Ja również raczej się cieszyłem, ale też po części potrafię zrozumieć Sebę, na którego czekała rodzina. Niezależnie od tego nie powinien upubliczniać tekstów, w których mówi, żeby koledzy byli dla niego mili, bo nie ręczy za siebie.
Co na to Janas?
D: Wzorowy dyplomata. Tak samo jak z zarzutami o imprezy do Marcina Pietrowskiego, mówił że to wyjaśni lecz nie przypominam sobie, żeby któryś z tych tematów został poruszony 🙂
Jest takie powiedzenie, że bramkarz i lewoskrzydłowy muszą mieć nie po kolei. Seba też miał taki charakter, wiedzieliśmy że jest w stanie coś głupiego zrobić. Z tego co wiem ma duże problemy pozasportowe, podobno na tyle że musiał uciekać z Polski. Fajnie mu szła kariera, „Bobo” pomógł z reprezentacją, tam mu nie wyszło, czy się zdenerwował, nie wiem? Ale miał i umiejętności i warunki.
K: Na pewno umiejętnościami przerastał Wojtka. Niestety w tamtym momencie Seba nie miał zbyt wiele pokory i chyba to go zgubiło.
D: Zaczynał od MES-y u trenera Borkowskiego, trzymał się z „Szuprytem”, ale w miarę jak zaczął sobie lepiej radzić na boisku, poza nim też zaczął sobie na więcej pozwalać w życiu i w szatni. Może mu imponowało, gdy widział innych zawodników którzy prowadzą dosyć rozrzutny tryb życia, on był w tych czasach gdy się nieźle w Lechii zarabiało.
Kolejny twój konkurent Adam – Patryk Tuszyński – jego kariera to zaskoczenie?
D: Na pewno zaskoczenie. U „Boba”, Grzelczak i Tuszyński byli wypożyczeni, a ja zostałem i grałem. Chciałem odejść po sytuacji kiedy „Bobo” nie wziął mnie na obóz do Turcji, ale trener powiedział, że ja zostaję, a „Grzelu” idzie do Polonii. Miałem dobrą rundę, strzeliłem pięć bramek. Zostałem „jokerem” sezonu. Wydawało mi się, że będzie coraz lepiej. „Tuszek” był dobry wydolnościowo. Przyszedł Michał Probierz, który stawia na przygotowanie fizyczne, złapał chemię z Patrykiem i poszło. Zaufał mu, mimo że w I rundzie nie strzelił gola przez ponad 1000 minut.
Jak na trener na ciebie stawia, masz czystą głowę i nie blokują zawodnika żadne złe myśli lub wątpliwości, które często w grze przeszkadzają. Niestety czasu już nie cofnę, ale jestem przekonany że gdybym ja dostał 1000 minut z rzędu w Ekstraklasie to pewnie miałbym z 8-10 bramek.
Odszedł Janas, przyszedł „Bobo” Kaczmarek, jak to odebraliście wiedząc, że lubi stawiać na młodzież?
K: Nie wiedzieliśmy czego się spodziewać, bo nikt z nas nie znał wcześniej trenera, ale już pierwsze spotkanie napawało optymizmem. Jeszcze przed pierwszym treningiem zrobił zajęcia dla wyróżniających się graczy z Młodej Ekstraklasy i rezerw, żeby ocenić ich potencjał i przydatność pod kątem pierwszego zespołu. Widać było, że dla młodszych zawodników będzie to raczej zmiana na lepsze.
D: Ja w ostatnim meczu w rezerwach złamałem rękę. Na pierwszych treningu trener powiedział, żebym się spokojnie wyleczył, że będzie na mnie czekał. Było to miłe i optymistyczne.
U trenera Kaczmarka zaistniałeś dopiero pod koniec rundy. Zagrałeś w 4 kolejce z Piastem, potem dopiero w 13 z Bełchatowem.
D: Byłem często w kadrze, po meczu z Pogonią w autokarze trener podszedł do mnie i powiedział: sorry zawaliłem, powinienem dać ci szansę i cię wpuścić. Potem w czasie rundy nadciągnąłem więzadła poboczne na treningu wyrównawczym, upadł na mnie inny zawodnik, na dwa miesiące wypadłem z treningów. Grał Grzesiek Rasiak, który z trenerem znał się od dawna i doskonale znał jego mocne strony.
Cała jesień stała pod znakiem sagi: czy Razack zostanie czy nie? Czy to był najlepszy piłkarz z jakim graliście w drużynie?
K: Dla mnie najlepszy. Matsui też był dobry technicznie, ale nie dawał aż tyle drużynie.
D: Razack, na pewno jeszcze Ricardinho.
Razack to był indywidualista, dużo grał pod siebie, dużo dryblował, był praktycznie zwolniony z zadań defensywnych co umiejętnie wykorzystywał i miał więcej możliwości w grze ofensywnej.
K: Zespół trochę cierpiał, ale czasem jednym zagraniem potrafił rozstrzygnąć mecz, więc to się kompensowało.
Jak to się stało, że z „Bobem” przypadli sobie do gustu? Czym go trener kupił? Bo on się wypowiadał, że gole strzelał właściwie dla niego.
D: Nie chcę wszystkiego z szatni wynosić, bo były różne sytuacje. Ale wiadomo, że Razack miał trochę przywilejów.
Żonę miał w ciąży.
D: Śmialiśmy się, że żona była dwa lata w ciąży, zawsze gdy się spóźniał mówił że „żona jest w ciąży”. To trwało w nieskończoność. Często miał bóle głowy, potrafił się obrazić, gdy próbowano od niego wyegzekwować karę za czwarte lub piąte spóźnienie z rzędu. Był problematyczny. Miał kiedyś zapłacić karę za coś, to się obraził, że nie wychodzi na trening, trener z nim pogadał, pogłaskał go i udało się załagodzić.
K: Razack czasem w pojedynkę wygrywał mecze, więc dużo osób w klubie przymykało oko na jego zachowanie.
D: Nie był to typ koleżeńskiego piłkarza, przychodził, witał się ze wszystkimi, przebierał, nie wiedzieliśmy zbyt wiele o jego życiu prywatnym.
Z kim się trzymał?
K: Głównie z Lewonem, a po przyjściu Oualembo również z Chrisem.
A Ricardinho? Chyba średnio się zintegrował.
K: On Gdańsk traktował jako przystanek. Dziwne, że nie potrafił powiedzieć po polsku nawet słowa, bo wcześniej był w Łęcznej, w Płocku, gdy ja tam grałem wciąż o nim pamiętali. A on jedynie „Dzień dobry”, a poza tym zupełne zero. Do tego nie znał również angielskiego. Komunikacja odbywała się przez pośrednika, którym był Deleu.
D: Podczas jakiegoś meczu Ricardinho trafił w poprzeczkę, Deleu siedział na ławce. Na to „Bobo” odwraca się w stronę ławkę i na cały głos drze się na Deleu: „Didi, powiedz Rikiemu żeby nie strzelał na siłę!!!!”. Inaczej się nie dało. Nas to bardzo bawiło, że zawsze gdy „Riki” coś „odwalił” to „Bobo” darł się na Deleu zaczynając od słów: „Didi powiedz Rikiemu…”
K: Pamiętam jedną śmieszną sytuację przy okazji wyjazdu do Warszawy na Polonię. Pierwsza kolejka wiosenna, ale zima jeszcze w pełni. Już w Warszawie trener powiedział Chrisowi Oualembo – ty dziś nie zagrasz, bo dla ciebie jest za zimno. Chris poszedł na trybunę.
To pewnie wpływ poprzedniego meczu z Górnikiem Zabrze, gdy chciał wkładać czarnoskórych piłkarzy do mikrofali. Nie chciał powtarzać tamtych błędów. Za trenera „Boba” było najwięcej śmiechu i luzu?
D: Trener potrafił nas skrytykować swoimi cytatami, ale ogólnie atmosfera była dobra, gdy on wychodził wszyscy leżeliśmy ze śmiechu. Dobrze się ze sobą czuliśmy. Trener miał ciętą ripostę. O coś pytał, odpowiadało się grzecznie, ale i tak potrafił odpowiedzieć krytycznie i szedł dalej dumny, że mu się udało.
Nie było trochę tak, że w drugiej połowie sezonu starszych piłkarzy trochę żarty trenera już zmęczyły?
K: Nie sądzę, żeby chodziło o żarty trenera, ale rzeczywiście było czuć, że coś się wypaliło. Było zmęczenie materiału.
D: Raz chłopaki się zdenerwowali, gdy trener na konferencji prasowej powiedział, że jego drużyna w skali głupoty jest poza skalą. Oczywiście po całej sytuacji trener przeprosił całą drużynę i dalsza współpraca w dalszym ciągu była owocna.
Piłkarze przyjmują taką pozę, że nie czytają mediów, że ich to nie obchodzi, ale tak naprawdę czytają wszystko.
D: Ciężko się od tego odciąć. Przychodzi redaktor i cytuje pewne rzeczy, trzeba się do tego odnieść i koniec końców dużo komentarzy oraz opinii do nas trafia.
Który ze starszych piłkarzy miał najlepszy wpływ na młodzież?
K: Od Łukasza Surmy można zawsze było uzyskać boiskową poradę.
D: Nie miał zbyt wielu kumpli wśród młodzieży, ale zawsze młodym coś podpowiedział. Ja osobiście z czasem złapałem z Łukaszem dobry kontakt i wiele cennych rad dostałem. Nie krzyczał, że ktoś jest od sprzętu, ale trzymał w szatni porządek.
K: Mnie za trenera Janasa zaproponował pomoc przy transferze. Moja sytuacja kontraktowa była wtedy niepewna, a Łukasz zaproponował, że jeśli rozmowy z Lechią nie wypalą, to mam się do niego zgłosić i on mi pomoże znaleźć klub.
D: Pamiętam, że ze starszych zawodników jeszcze Luka Vućko miał dla nas czas. Od pierwszego dnia pytał jak się czujesz i czy coś ci potrzeba. Potrafił zaopiekować się młodym zawodnikiem. Jak był problem mówił: chodź ja z tobą pójdę, czy do pana Marka magazyniera, czy do trenera. Świetny człowiek. Na pewno pomocny w aklimatyzacji był jeszcze Krzysiu Bąk. Mieliśmy w nim duże wsparcie. Choć nieraz trzeba było uważać z jaką sprawą do niego przychodzimy, gdyż w mniej poważnych potrafił zrobić z nas sobie niezłe jaja J Oczywiście w granicach rozsądku ale zdarzało się że cała szatnia śmiała się z kogoś kilka dni.
Pamiętam sytuację w szatni na PGE Arenie. Dosyć często się zdarzało, że w szatni leżały różne koszulki lub gadżety które trzeba było podpisać i ktoś je odnosił podpisane do właściciela. Właściwie codziennie coś podpisywaliśmy. Pewnego dnia Marco Bajić przyszedł w markowej białej koszulce do szatni. Bączek odwrócił ją na tył gdzie nie było widać napisu nazwy firmy i „puścił w obieg do podpisu”. Gdy dotarła do Marco, ktoś go podkręcił, że to koszulka dla ładnej dziewczyny, Marco trzasnął podpis dosłownie na pół koszulki. Laliśmy ze śmiechu a on dopiero po chwili się zorientował że największy podpis napisał na swojej prywatnej koszulce.
Czy młodym było łatwiej, że grono asystentów tworzyło lokalne grono trenerów: Brede, Kalkowski, Matuk?
K: Na pewno. Powoli łapaliśmy pewność siebie, graliśmy. Wiadomo, że żaden trener nie popełni samobójstwa i nie wystawi kogoś tylko dlatego, że jest młody albo że jest wychowankiem. W seniorskiej piłce liczą się punkty. Ale to, że trenerzy poświęcali nam czas dawało nam pewność, że nasza praca ma sens.
Jesienią 2012 r. najwięcej szans od trenera „Boba” dostawał Kacper Łazaj. Co miało na to wpływ? Wiek, umiejętności czy pozycja na której występował, czyli lewe skrzydło, bo tam miał małą konkurencję?
D: Kacper dobrze wypadł na mistrzostwach Polski, został królem strzelców. W Gniewinie trenował gdzieś na boku. Trener coś w nim widział, chciał na niego stawiać. Kacper na obozie mało z nami ćwiczył. Dopiero z czasem trener podłączył go do reszty zespołu.
K: Dobrze, że dostał szansę jako chłopak stąd. W meczu z Ruchem Chorzów dobił na pustaka, został wtedy chyba najmłodszym strzelcem w historii. Na fali tego sukcesu zagrał kilka meczów. A potem chyba go po prostu zweryfikowało boisko.
D: Wydaję się, że zadecydowała strona mentalna. Był spokojnym i grzecznym chłopakiem. Niestety Probierz lubił takich zniszczyć tłumacząc to że chce kogoś wychować i „utwardzić”
Maciek, twój debiut przypadł na mecz z Lechem. Jadąc do Poznania, wiedziałeś że zagrasz?
K: Nie. Ja wtedy dopiero wracałem po kontuzji, z moim kolanem jeszcze nie wszystko było w porządku. Miałem kilka meczów w rezerwach, tydzień wcześniej z Piastem po raz pierwszy siadłem na ławkę po ponad półrocznej przerwie. Ogólnie pierwsze trzy mecze miałem dość ekstremalne: pierwszy na Lechu, drugi na Legii, a trzeci z Wisłą Kraków, wtedy jeszcze bardzo silną. Z Legią zresztą mam dobre statystyki – 2 mecze, 2 wygrane.
Wcześniej było zamieszanie z twoim wyjazdem na obóz do Turcji i rzekomą kontuzją. Rok wcześniej zimą zaistniał Sebastian Małkowski, a potem twoja mama.
D: Cała rodzina się niepokoiła. Kończąc obóz w Cetniewie nadciągnąłem przyczep mięśnia, nie byłem w stanie trenować na 100%, robiłem ćwiczenia na 70-80%, trener ogłosił że bierze tylko zdrowych zawodników, pewnie chciał stworzyć miejsca dla młodszych zawodników. Ja już nie byłem taki młody. Rano przyjechałem spakowany do szatni, tego samego dnia byłem w kantorze wymienić pieniądze. Trener mówi: ty nie jedziesz, masz kontuzję. Lekarz trzy dni wcześniej robił mi USG i wydał zgodę na mój wyjazd. W tamtym czasie nie było racjonalnego wytłumaczenia dlaczego „Bobo” mnie nie zabrał na obóz. W drugim dniu zgrupowania zagrałem pełne 90 minut w rezerwach. Byłem całkowicie zdrowy. Poprosiłem o transfer, bo to był czas gdzie chciałem zaistnieć. Na dwa pierwsze mecze ligowe z Polonią i z Pogonią trener mnie nie zabrał. Standardowo w tym czasie w rezerwach strzelałem i w sparingach oraz meczach ligowych. W dwóch meczach średnio poszło, więc z Koroną Kielce trener mnie wpuścił. Dostałem szansę, strzeliłem bramkę okazało się zwycięską. Jeszcze Marcin Pietrowski trafił w tym meczu.
No to do „Kwadratu” potem!
D: Wydaję się, że trochę media oraz kibice to rozdmuchali. Marcin był z Gdańska tak jak i my, miał wielu znajomych, bo tutaj się wychował. Każdy sportowiec czasami potrzebuje się „zresetować”. Nie ukrywam, że mi również nieraz zdarzyło się z Marcinem i paczką znajomych wyskoczyć na drinka. Według mnie najważniejszy jest zdrowy rozsądek i świadomość kiedy można sobie na to pozwolić. Tak naprawdę piłkarz ma urlop tylko w dwóch okresach. W grudniu oraz w czerwcu kiedy kończy się liga. Marcin był jeszcze młody i nie był anonimowy, pokazał się w grudniu kilka razy w gdańskich knajpach i łatkę raz-dwa mu dokleili. Był to okres w którym byliśmy na urlopach dlatego podwójnie mu współczułem, że tak go w tym podłapali.
Paradoksalnie ty Adam wiosnę 2013 r. miałeś dobrą, pięć razy trafiłeś do siatki. Pamiętasz pierwszego gola?
D: Tak z Koroną Kielce.
K: Dzięki tej bramce wygrałem dwie dychy.
D: Trener mnie wpuścił od 46 minuty. Bramkę zadedykowałem tacie. Tata grał też w Lechii, gdy miałem 7 lat zawiózł mnie na pierwszy trening, treningi były trzy razy w tygodniu. Rodzice nie mieszkali razem, więc tata jechał przez całe miasto, żeby mnie zawieźć, patrzył na trening i odwoził do domu. Trochę tych godzin ze mną spędził, wyjazdy na mecze juniorów też opłacają i organizują przecież rodzice. Zainwestował we mnie sporo czasu. Oczywiście mamie również dziękuję za wsparcie, a przede wszystkim za przekazane wartości. Dzisiaj nie gram już zawodowo, ale dzięki temu że wychowała mnie na dobrego człowieka dzisiaj posiadam cudowną żonę oraz dwójkę wspaniałych dzieci i radzę sobie w życiu zawodowym.
Świętowałeś debiutancką bramkę z Koroną?
D: Ja nie, ale tata od razu po meczu wylądował w „Maksie” i mówił mi, że jego marzenia się spełniają. Wzruszył się mocno. Cała rodzina się cieszyła.
Kilka tygodni później był legendarny wręcz mecz z Jagiellonią. Legenda głosi, że tym jednym meczem mogłeś zapewnić sobie tytuł króla strzelców Ekstraklasy.
D: Dokładnie. Potem trochę to analizowałem, nie oglądałem całego meczu, ale mam sąsiada, który do dziś wysyła mi sytuację gdy przestrzeliłem po podaniu Deleu. Tydzień wcześniej przed tym feralnym meczem z „Jagą” graliśmy z Lechem, gdy przegrywaliśmy 0:3 do przerwy i od 46 minuty trener wpuścił mnie i Ricardinho. Skończyło się 2:4. Przy wyniku 1:3 mogłem podać Surmie na pustaka, ale strzeliłem i Burić obronił. Poszła kontra i bramka dla Lecha, potem jeszcze ja trafiłem na 2:4.
Weszliśmy do szatni i nikt nie mówił, że było 0:3 do przerwy, że wyszliśmy gdzieś „z tyłka”, tylko że to ja mecz przegrałem, a sytuacja w której nie dograłem na 2:3 była kluczowa. Trenerzy i niektórzy zawodnicy naskoczyli na mnie. Akurat Łukasz Surma któremu nie podałem zachował się ok, stanął w mojej obronie że wszyscy wygrywamy i przegrywamy. Ale zrobił się taki kocioł w drużynie jakbym to tylko ja był winny tej porażki. Jeden z asystentów trenera również mocno na mnie naskoczył. Cały tydzień mocno przejmowałem się sytuacją z Poznania. Wyszedłem w pierwszej „11” na Jagiellonie, niby grałem jak zawszę ale w kluczowych momentach zawiodła psychika. Niestety w tamtych czasach nie było dostępnych zbyt wielu trenerów mentalnych, a na pewno nie w Lechii. Z tyłu głowy cały czas miałem obraz sytuacji po meczu z Lechem gdy część zawodników mocno mnie skrytykowała. Pamiętam, że wychodziłem na mecz z głową pełną nerwów, żebym tylko niczego źle nie zrobił. Nie wytrzymałem ciśnienia, stąd ten niefortunny występ, nie udźwignąłem. Jedną bramkę udało się strzelić, ale mogło być o wiele więcej.
Lechię „wzmocnił” wtedy niejaki Rahoui.
D: To był jakiś ewenement. Przyjechał z 5 ligi marokańskiej czy algierskiej. Przyjechał na trening do Cetniewa i oddał jakieś 30 strzałów z około 25 metra z prowadzenia piłki, wszystkie z prostego podbicia i strzelił 29 goli. W dodatku miał dobre warunki fizyczne.
Mieli pretensje, ze miał 12 czy 15 kg nadwagi, ale na klatę brał 140. Piłkarze raczej tyle nie biorą.
K: Potem jeszcze Emmanuel Olisadebe przemknął. Brał 120 kg seriami. Z tydzień z nami trenował, wyglądał jak 40-latek, chociaż oficjalnie miał 33. Widać było, że nie ma szans na podpisanie kontraktu. Piłkarsko to już nie było to. Ale zdjęcie z nim mam cały czas na komputerze, przyjemna pamiątka.
Razem z Rahoui przyjechał Samuel Pietre.
D: Mateusz Machaj był bardzo zaniepokojony, że pojawił się konkurent. Wykryli, że ma problemy z kolanami i temat upadł.
Mówiliśmy, że mecz z „Jagą” był legendarny. To jednak nic w porównaniu z meczem z Ruchem. Było 4:4.
D: Mecz miał dodatkowy smaczek, gdyż dwa dni wcześniej odwiedziła nas delegacja najwierniejszych kibiców. Przy 2:4 wszedłem z Rasiakiem, trener mówił że ma taktykę na trzech małych, albo dwóch dużych. Trener miał tą fajną cechę, że przy niekorzystnym wyniku wprowadzał graczy ofensywnych. Tak się powinno robić. Grzesiek trafił na 4:3, ja na 4:4 piętą.
Tę bramkę z Ruchem będziesz najdłużej pamiętał z tych zdobytych w ekstraklasie?
D: Myślę, że tak. Była dramaturgia w tym meczu, dwie bramki strzelone w końcówce, jeszcze trafiłem piętą, po mojej dobrej serii gier. Więc tą z Ruchem będę pamiętał, ale każdą zdobyta w Ekstraklasie jest wyjątkowa Fajne przeżycie.
Ostatnią bramkę dla Lechii zdobyłeś na Widzewie.
D: Sytuacja podobna. Przegrywaliśmy 0:1, trener mnie wpuścił. Grzegorz Rasiak mi rzucił super piłkę, byłem dobrze przygotowany, to do niej dobiegłem. I zrobiłem swoje. Super chwile. Będę pamiętał do końca życia.
Potem nastąpiła zmiana trenera
K: Były jakieś zawirowania pozasportowe. Jakieś zamieszanie z menadżerami. Trener Kaczmarek chyba nawet sprawę w sądzie wygrał iż jego zwolnienie okazało się niesłuszne.
Czego spodziewaliście się po Michale Probierzu?
D: Ja go osobiście nie znałem. Opinia o nim krążyła, że jest wymagającym, ostrym szkoleniowcem, ale przed pierwszym spotkaniem nie ma co się zastanawiać za dużo i spinać.
Pojechaliście na obóz do Gniewina.
K: Pamiętam, że już przed obozem ostro dostaliśmy w kość, gdyż mieliśmy trzy treningi dziennie. Na miejscu mieliśmy bieganie o 7 rano i 50 minut biegaliśmy w bardzo ostrym tempie. To był ogromy wysiłek i przez 50 minut trzeba było uważać, aby nie zwolnić. Trener miał pretensje do „Wiśni”, że ma biegać na tętnie powiedzmy 144, a dostał ostrą reprymendę za to, że biegł 143. Tylko jedno uderzenie mniej na pulsometrze. Zresztą sam trener Probierz mówił, że pierwszy tydzień jest na przetrwanie i ma oddzielić ziarno od plew.
A jaki udział miał w tym wszystkim trener Marek Szutowicz?
K: Trener Kaczmarek mocno hamował trenera Szutowicza, często mówił: kończ już, bo ich zajedziesz. Generalnie reżim treningowy nie był wtedy zbyt ciężki. A jak trener Probierz przyszedł to trener Szutowicz był cały w skowronkach. Trener przygotowania był zaraz za pierwszym. Cieszył się, że przedstawił trenerowi Probierzowi swój plan przygotowań. I trener wszystko zatwierdził. Był bardzo szczęśliwy.
Adam, u trenera Probierza zagrałeś w pierwszym meczu, od 1 minuty.
D: Mateusz Machaj miał zostać wypożyczony, ze sparingów można było wywnioskować, że Paweł Buzała wyjdzie w pierwszym meczu jako „9”. „Buzi” na trzy dni przed meczem naderwał mięsień. Trzeba było przepraszać obrażonego Machaja, który musiał grać, a tydzień wcześniej miał być odpalony. Trener w pierwszym meczu postawił również na mnie. Machaj był trochę sfrustrowany i grał dużo pod siebie. Dużo piłek tracił. W tym meczu trafił się moment że na pustą bramkę nie trafiłem, gol i tak byłby niezaliczony gdyż uderzałem z pozycji spalonej. Trener Probierz miał bardzo dużo pretensji do mnie o tę sytuację. Niestety, na 10 meczów schował mnie do szafy, byłem poza „18”. Był to dla mnie psychicznie duży cios. Wychodzę w pierwszej „11” i przed 10 kolejnych meczów nie jestem brany do kadry. Obraził się na mnie ewidentnie.
Wracasz potem do składu, grasz w trzech kolejnych meczach.
D: W niektórych wchodziłem z ławki. Z Koroną Kielce miałem pecha, gdyż nie uznali mi bramki, być może był spalony. Potem pojechaliśmy na Widzew Łódź, był wtedy zlot Widzewiaków, nagle na mecz przyszedł cały stadion kibiców i dostaliśmy 4:1, mimo, że Widzew kiepsko wtedy grał. Zepsułem dwie 100% sytuacje. To był kolejny cios dla trenera, że nie strzelam. A mnie kolejne kilka spotkań nie było w kadrze. Potem strzelałem bardzo dużo w rezerwach i tak trochę „z łaski” wziął mnie jako 19. zawodnika na Zagłębie Lubin. Tych ciosów mentalnych oraz słów krytyki dostałem od niego tyle, że pewnie z dzisiejszą świadomością spokojnie oskarżyłbym go o mobbing.
W sierpniu 2013 r. podpisałeś trzyletni kontrakt.
D: To było za Probierza. Z prezesem Sarnowskim długo walczyliśmy o ten kontrakt. Mieliśmy różne zdania, ale ja w Lechii chciałem zostać. W dniu, w którym szedłem na ostateczne rozmowy wpłynęło zapytanie z Bełchatowa. Trener Probierz chyba się przestraszył, że odejdę, wyszedł do mnie na korytarz i powiedział: idź podpisać kontrakt, ja będę na ciebie stawiał, u mnie będziesz grał.
Po podpisaniu kontraktu wszystko obróciło się o 180 stopni. Był Patryk Tuszynski, „Grzelu”, ja byłem gdzieś z tyłu. Może chodziło o to, że miałem super poprzednią rundę i w Gdańsku miałem być tym wychowankiem, na które całe środowisko czekało? Niestety Trener Probierz nie przepadał za ludźmi którzy mieli dobrą pozycję wśród kibiców i działaczy.
„Supermecz” z Barceloną. Co przed nim myśleliście? Że będzie masakra?
K: Każdy na to patrzył jako super doświadczenie i fajną okazję do pokazania się i sprawdzenia na tle najlepszych piłkarzy świata. My tym żyliśmy, a oni niekoniecznie. Nie wiem jak starsi podchodzili to tego, ale dla nas to było super wydarzenie.
D: Traktowaliśmy to jako super sprawdzian, wszyscy tym żyli, całe miasto. Z uśmiechem na ustach podchodziliśmy do meczu. Nagle przed meczem trener mówi: jak będzie rzut rożny to Adam Pazio kryjesz Messiego. A my wszyscy na ziemię i w śmiech. Trener Probierz dużo zapunktował tym meczem, powiedział, że jak będziemy mieli pierwszy stały fragment gry, to strzelimy im bramkę. I rzeczywiście tak było. Wszystko tak nas uskrzydlało, bo stadion był pełny, większość kibicowała Barcelonie, więc fajne przeżycie, trzeba było dać z siebie wszystko, każdy był na maksa zmotywowany, a Barcelona podeszła jak do meczu sparingowego. To jest właśnie piękno sportu, nie było u nas zawodnika, który by odstawił nogę, wszyscy dali 100% od pierwszego do jedenastego zawodnika, i później także ci co weszli.
K: Myśleli, że przyjadą sobie na fajny sparing. A tu drużyna przeciwna wyszła jak wściekłe psy.
Mieliście w składzie Piotra Grzelczaka, który zagrał życiówkę.
D: Chcieliśmy się koszulkami wymienić, szkoda, że mieli je bez nazwisk. Przybiegł jakiś młody chłopak, zawodnik Barcelony, prawy obrońca i pierwszy od „Grzela” chciał koszulkę, biegł za nim do tunelu. I się wymienili.
K: Chcieliśmy się wymienić koszulkami, ale nie było odzewu z ich strony. Nawet był problem, aby sobie zrobić wspólne zdjęcia, jakby łaskę robili. To są zawodnicy światowego formatu, więc musieli sobie zdawać sprawę, że dla nas to być może jedyne takie wydarzenie w życiu . I mogliby poświecić te kilka sekund na zdjęcie.
K: Mnie się w końcu udało namówić Messiego i Neymara, po meczu „Wiśnia” zrobił mi zdjęcie swoim telefonem. Na drugi dzień się okazało, że przypadkowo je usunął (śmiech).
Maciek, ty u trenera Probierza pograłeś więcej niż Adam.
K: Początek nie był optymistyczny. Miałem stracony okres przygotowawczy, nie pojechałem na obóz przez kontuzję. Dopiero jak wróciliśmy do treningów w Gdańsku zacząłem trenować z drużyną. A później stopniowo budowałem swoją pozycję. Na pierwszy mecz pojechałem jako 19. zawodnik i siedziałem na trybunach, potem na Legii gdy wygraliśmy 1:0 byłem w kadrze i od razu wszedłem jako pierwszy zawodnik z ławki. Następnie na Pogoni pierwszy pełny występ. Czułem, że powoli zdobywam zaufanie trenera i umacniam swoją pozycję.
Z Pogonią straciliście gola w doliczonym czasie gry i szansę na zwycięstwo. Podczas pomeczowej kolacji podobno działy o się sceny dantejskie.
K: Po straconej bramce w końcówce, u trenera Probierza zawsze był szał i ostra reprymenda. Nie spodziewaliśmy się niczego dobrego. Potrafi indywidualnie wytknąć błędy. Przykład „Wiśni”, którego przesunął do rezerw za to, że nie wypełniał taktycznych obowiązków, nie wracał do defensywy.
Za karę w nocy trenowaliście na Traugutta po powrocie.
K: Ten trening poranny został potem rozdmuchany w mediach. Prawda jest taka, że wracaliśmy ze Szczecina, byliśmy o 4 rano na miejscu i trener dał nam wybór – albo przychodzimy normalnie na rozruch po kilku godzinach snu, albo teraz się poruszamy te 40-60 minut, i resztę dnia mamy wolną. Drużyna zdecydowała, że chce od razu zrobić ten trening.
Maciek – większość meczów grałeś w środku pola, ale też kilka meczów na stoperze.
K: Rzeczywiście tak było. Zaczęło się od sparingu z Metalistem Charków i wtedy jako zespół nie za dobrze się zaprezentowaliśmy, przegraliśmy 0:3, ale indywidulanie wypadłem całkiem dobrze. Prawdopodobnie dlatego potem zagrałem w lidze z Lechem na stoperze, ale wtedy za dobrze to już nie wyglądało. Popełniłem błąd przy bramce dla Lecha i na drugą połowę wyszedłem już jako defensywny pomocnik. Skończyło się 1:4
Da się w ogóle Metalista porównać do Barcelony?
K: Jeżeli te dwa mecze porównać to Metalist był o poziom wyżej niż Barcelona. Oczywiście wynikało to z tego, że mieli inne podejście do spotkania. Do tych umiejętności piłkarskich które posiadali, dołożyli też chęci. Z przodu grało trzech Argentyńczyków czy Brazylijczyków, którym nie dało się zabrać piłki. Byli nie do złapania. Dla mnie to byli „panowie piłkarze”. Poziom europejski.
Za Probierza początkowo byliście liderem, ale w środku rundy złapaliście dołek formy, jak była jego przyczyna?
D: Rzeczywiście mieliśmy fizyczny dołek. Takich zawodników jak ja, którzy byli schowani do szafy było już więcej. Było kilku piłkarzy, którzy wiedzieli, że się nie przebiją. Doszła jeszcze sytuacja ze zmianą właściciela klubu, gdzie już się mówiło w kuluarach, że trener Probierz przy pierwszej okazji zostanie zwolniony. Że będzie grube wietrzenie szatni. To wpływało na psychikę wszystkich w klubie.
Adam, ty zimą chciałeś odejść?
D: Dostałem następną szpilę od trenera. Trener Probierz głownie naciskał na to, żebym odszedł, bo nie będę u niego grał. Kilka miesięcy wcześniej mówił coś przeciwnego. Odpowiadałem, że to rozumiem, ale ja nigdzie się nie ruszam. Jeszcze pokażę i udowodnię, że zasługuję na szansę i ją wykorzystam. Dalej trener ciągnął temat, że muszę odejść. Bo nawet do rezerw mnie nie wystawi. Wtedy zacząłem się rozglądać, były opcje trzech klubów z Ekstraklasy. I trener Probierz powiedział, że mnie do Ekstraklasy nie puści, że mam iść do ligi niżej. Trener Mariusz Pawlak był trenerem Chojniczanki i mocno naciskał, sam do mnie dzwonił, wydawało mi się, że wszystko się ułoży. Od tamtego czasu w mojej przygodzie z piłką zaczęła się równia pochyła. Miałem coraz gorsze wyniki i trafiałem w środowiska mocno dla mnie niekorzystne. Gdybym mógł cofnąć czas, to na pewno nie odszedłbym do Chojniczanki.
W meczu Lechii z Legią, ty Maciek załatwiłeś Ivicę Vrdojlaka na dobre.
K: Nigdy na boisko nie wychodziłem z chęcią zrobienia komuś krzywdy. Ale nie wyobrażam sobie, że mógłbym na meczu odstawić nogę i nie dać z siebie wszystkiego. Zawsze miałem taki styl, że grałem agresywnie. Starałem się za wszelką cenę odebrać piłkę. Taka gra powoduje, że czasem ktoś dostanie rykoszetem. Taka jest piłka, a w tamtym momencie sędzia nawet nie odgwizdał faulu, a z całej sytuacji rozwinęła się akcja, po której wywalczyliśmy rzut karny, a Kuba Wawrzyniak, jeszcze w barwach Legii dostał czerwoną kartkę.
Po ostatnim meczu z Zabrzu, pojechaliście do Nowego Targu odwiedzić najdalszy fan-club Lechii.
K: Jak jechaliśmy na ten mecz, to trener Probierz powiedział, że to ostatni mecz w sezonie, więc można sobie wziąć jakieś ciuchy na wyjście i po meczu chętni mogą iść do klubu się pobawić. Jest jeden warunek – o 9 rano jest zbiórka, wszyscy mamy być, bo o tej godzinie jest wyjazd do Nowego Targu na spotkanie z kibicami. Jedną z osób, które skorzystały z wyjścia na miasto był Kacper Łazaj, tylko zamiast nastawić budzik na 9, wysłał do mamy smsa o treści „9:00”.
Wreszcie przyszedł wyczekiwany nowy właściciel.
K: Na obozie przed rundą wiosenną już krążyły pewne plotki. Panowało przeświadczenie, że większość będzie musiała odejść wraz z trenerem Probierzem. Nie interesowaliśmy się specjalnie, ile nowi zarabiają, ale pamiętam, że Deleu był bardzo zbulwersowany pensją Stolarskiego. Widać było także zmianę nastawienia u trenera. Probierz miał bardzo dobry kontakt z Kucharem, więc jego pozycja w klubie była bardzo mocna. Później nie było widać już w nim takiej iskry.
Z tamtego zaciągu najbardziej sprawdził się chyba Zaur Sadajew.
K: Na początku zastanawialiśmy się kto to jest. Na treningach wyglądał bardzo słabo, ale później się odblokował i pod względem piłkarskim wyglądał świetnie. Ale w głowie nie do końca miał poukładane. W szatni był spokojny, ale na boisku nie potrafił opanować emocji, co skutkowało na przykład czerwonymi kartkami. Na treningach też często zdarzały się spięcia, jak ktoś ostrzej w niego wszedł. Dlatego do mnie dość często miał pretensje. U trenera Probierza trening miał wyglądać jak mecz, czyli nie ma odpuszczania, nie ma odstawiania nogi, każdy idzie na maksa.
Po Probierzu przyszedł Ricardo Moniz.
K: Wchodził do klubu zaspany, zamykał się w swoim pokoiku, nagle drzwi się otwierały i była zmiana o 180 stopni! Przemiana, podskakuje, zaraz komuś sztangę wyrwie i zacznie wyciskać! Na treningach brał piłkę i kiwał wszystkich, naprawdę jakby się czymś wspomagał. Reżim treningowy bardzo się zmienił. Tak jak za trenera Probierza było ciężko, tak u Moniza była po prostu zajezdnia. Zawsze się mówi, że jak polski piłkarz wyjedzie na zachód, to potrzebuje czasu, żeby się przestawić na cięższe treningi. My na zachód nie wyjechaliśmy, ale zachód przyjechał do nas. Po pierwszym treningu zostało zamówionych 20 sztang z obciążeniem. U trenera Probierza z reguły mieliśmy jeden albo dwa dni w tygodniu z dwoma treningami. U Moniza codziennie były dwa. Do tego każdy z nich trwał minimum 2,5 godziny i były na nim gry typu 5×5 na całym boisku, czy 3×3 na połowie. Skutkowało, bo wyniki przyszły. I trener Moniz to 4 miejsce zdobył. Szacunek dla niego.
Wtedy zaistniał Paweł Dawidowicz. Znaliście go dobrze, przewidywaliście, że może tak odpalić?
K: Wykorzystał swoją ciężką pracę i podejście do uprawiania piłki nożnej. Zawsze był w 100% skoncentrowany, profesjonalnie podejście, odżywianie. I mu się to spłaciło. Miał też to szczęście, że trafił na Probierza, który na niego stawiał, dawał mu dużo szans i był zawodnikiem, który po każdym błędzie mógł spokojnie pracować i się rozwijać. Czysto piłkarsko nie był jakimś wirtuozem. Nie spodziewałem się, że będzie grał w Benfice. Myślałem, że pogra tam w rezerwach i że debiut w 1 zespole nie będzie dla niego pisany, ale byłem też przekonany, że ciężką pracą może dojść do niezłego poziomu i że sobie poradzi.
Wtedy przybył też Daisuke Matsui. Kilka osób mówiło, że był lepszy niż Traore
K: Ja wymieniłbym taką trójkę: Matsui, Razack, Ricardinho. To byli piłkarze na wysokim poziomie. To nie przypadek, że grał tyle w lidze francuskiej, miał występy w reprezentacji Japonii. Miał ogromne umiejętności, był bardzo sympatyczny, spokojny, mówił po angielsku i francusku. Miał swojego indywidualnego masażystę, który z nim chodził cały czas po szatni. Jak kiedyś zamiast treningu pojechaliśmy na kręgle to ten masażysta z nami grał 🙂 Przed meczem cały czas się kręcił po stadionie, był niemal traktowany jak członek sztabu. Jak przyjechał do Gniewina i zagrał 45 minut, to już było widać, że jest mega piłkarz. Od razu się wyróżniał. Traktował to pewnie jako przystanek, ładne miasto, stadion, nieźle opakowana liga.
Probierz i Brede dogadywali się?
D: Tak, „Heniek” Brede znał hierarchię i wiedział kiedy i na co może sobie pozwolić, czasem jedno słowo trenera Probierza wystarczyło. U trenera Kaczmarka trener Brede mocno urósł i miał dużo do powiedzenia. Zdarzało im się nawet sprzeczać, było konstruktywne zwrócenie uwagi. Ale trener „Bobo” zawsze dal mu ripostę. A u trenera Probierza było całkiem inaczej. Kiedyś za trenera Kaczmarka w meczu ligowym wysoko prowadziliśmy i trener „Bobo” się pyta „Henia”: robimy zmianę? „Heniu” mówi, że nie. Potem jeszcze dwa razy się to powtórzyło. Aż w końcu straciliśmy prowadzenie i trener „Bobo” krzyczy “Widzisz Heniu, mówiłem”. I była „Henia” wina.
K: Ja pamiętam różnice podczas przeprowadzania analizy przeciwnika. U trenera Probierza trzeba było wymienić cały skład najbliższego przeciwnika z jego ostatniego meczu, przy czym każda pomyłka kosztowała 100zł. Natomiast trener Kaczmarek zawsze sam rozpisywał skład przeciwnika i do tego opowiadał, który z zawodników jest jego wychowankiem albo którym pomógł na różnych etapach ich karier. Zawsze była to przynajmniej połowa zespołu z którym mieliśmy się mierzyć, co tylko pokazuje jak bogatą karierę miał trener Kaczmarek.
D: Kiedyś na obozie we Wronkach Marcin Pietrowski wskoczył do głowy, i łokciem dostał, że mu krew poleciała. Bobo podchodzi do Marcina “widzisz Marcin, wiesz kto go nauczył skakać do głowy” 🙂
Z końcem sezonu Moniz przestał być trenerem.
K: Z tego co wiem, to Moniz nie chciał być już trenerem. Nie pasowała mu rola, którą ówczesny właściciel mu proponował. Moniz miał swój charakter, dlatego ten układ byłby skazany na porażkę. W Zabrzu wygraliśmy 2:0, zeszliśmy do szatni i połowa drużyny zaczęła płakać, bo wiedzieli, że odchodzą. Ja też łezkę uroniłem.
K: Wiedziałem, że odejdę. Trzy miesiące wcześniej podpisałem kontrakt na 3,5 roku, to było jeszcze za rządów trenera Probierza. A potem mi powiedziano, że co prawda mam jeszcze kontrakt na 3 lata, ale właściciel ma inną wizję i stać go na to, aby płacić mi za 3 lata treningów w rezerwach. I żebym się nie spodziewał, że dostanę jakąkolwiek rekompensatę za zerwanie kontraktu, czy jakaś pensję zapłaconą z góry. Chcesz to sobie szukaj klubu, a jak nie to będziesz siedział w rezerwach. Nie było to dla mnie przyjemne, spędziłem tu wiele lat. Ze sportowego punktu widzenia pozostanie nie miało sensu. Tym bardziej, że powiedzieli, że w rezerwach nie będę grał, tylko zapewnią mi treningi. Usłyszałem to jakieś 1-2 tygodnie przed końcem sezonu. Rozmawiałem też o tym z Monizem, ale on powiedział, że to nie jest jego decyzja i że nawet o tym nie wiedział.
K: Zostałem wezwany na rozmowę, na której Andrzej Juskowiak mi zakomunikował w taki szorstki, nieprzyjemny sposób, że w Lechii nie mam czego szukać. Miałem potem ofertę z Jagiellonii, od trenera Probierza, ale wcześniej byłem już po słowie z Wisłą Płock i trenerem Marcinem Kaczmarkiem. Być może popełniłem błąd, że poszedłem do Płocka. Przestraszyłem się trochę, że Probierz na mnie nie stawiał pod koniec swojej pracy w Lechii. Byłem zdziwiony, że mnie chce, skoro nie widział mnie w składzie przez ostatnie kilka meczów. Poszedłem poziom niżej do Wisły, która miała aspiracje, żeby awansować. Poukładany klub, miałem tam też kumpla w osobie Łukasza Kacprzyckiego. Podpisałem kontrakt na 2 lata, a w Lechii rozwiązałem umowę za porozumieniem stron, choć ciężko nazwać to porozumieniem, skoro musiałem zrezygnować z 3-letniego kontraktu i nie dostałem z tego tytułu żadnych pieniędzy. Mogłem oczywiście zostać, ale miałem 23 lata, za sobą w miarę udany sezon, liczyłem na sukces gdzie indziej.
A jak było Adam u ciebie po powrocie z Chojnic?
D: W Chojnicach graliśmy o utrzymanie, ciężka runda, grałem na prawej pomocy. Dzień przed pierwszym meczem naderwałem mięsień i długo wracałem do optymalnej dyspozycji. Zdobyłem z prawego skrzydła tylko dwie bramki. Wróciłem i stawiłem się na pierwszy trening I zespołu. Było jeszcze paru chłopaków, których znałem. Kierownik Żuk mnie zobaczył w drzwiach i mówi, że ty nie jesteś na dziś przewidziany. Ty za dwa tygodnie z rezerwami ruszasz. Szczerze mówiąc byłem mocno zaskoczony . Wystarczyło mnie poinformować. To już był taki pierwszy sygnał, że mnie nie chcą.
D: Zacząłem przygotowywać się z rezerwami, miałem kontrakt jeszcze na dwa lata. Z miesiąc trenowałem z rezerwami i poszedłem na PGE Arenę sam z siebie i spytałem kto tutaj jest prezesem, bo chciałbym się coś dowiedzieć o moim losie. Sławek Wojciechowski akurat był na korytarzu, usiadł ze mną, zapytał co u mnie, itd. Nagle patrzę idzie jakiś gość smyczą Lechii, myślałem, że to jakiś nowy pracownik. I zaczęliśmy w trójkę rozmawiać, taka luźna rozmowa jak kumple, i nagle okazało się że ten gość mówi: z tego co ja wiem, to masz jechać na sparing w piątek, z Viktorią Koeln. Zagrasz połówkę u nas i połówkę u nich. Jak dobrze wypadniesz, to do nich pójdziesz. Dopiero w Internecie zobaczyłem, że to jest Mandziara, który właśnie złożył mi propozycję transferu do niemiec.
D: Poleciałem tym samolotem, to był dzień po meczu Ekstraklasy z Podbeskidziem w Gdańsku. Wylot był o 4 nad ranem. Połowa się nie nadawała na ten mecz, połowa była zmęczona po lidze. A kilku się nie chciało. Pierwszy raz z taką ekipą się spotkałem. Dali mi zagrać 45 minut, przegraliśmy 1:4. z IV-ligową drużyną. Gdy wróciliśmy okazało się, że Machado dał nam kary finansowe za ten mecz. Znowu wróciłem na trening do rezerw. Wszyscy dostali tej kary po 500 zł, a ja dostałem jako jedyny 4 tysiące złotych. Zawodnik rezerw, który rozegrał 45 minut w sparingu pierwszego zespołu dostał 4 koła kary. Wydawało mi się, że to był sygnał, aby mnie zniechęcić, abym stąd odszedł i taka kara. Zacząłem już przygotowywać odwołanie, powiedziałem, że tego nie zapłacę. I się okazało, że Widzew Łódź który spadł z ligi mocno mnie chce. Jeszcze przy okazji wyszła historia z Bartkiem Pawłowskim, Lechia spóźniła się z płatnością za transfer Bartka i miała zapłacić karę w wysokości 100 tys. euro. Lechia wyczuła interes i zaproponowała: damy wam Dudę, ale zejdźcie z tej kary. Poszedłem na zasadzie wymiany i Lechia jeszcze dopłaciła. Byłem karą, która Lechia zapłacił za Pawłowskiego
Na Arce zdobyłeś gola dla Widzewa.
D: To było chyba jedyne miłe wspomnienie z tego Widzewa. Wydawało się, że w Widzewie będzie dobrze, ale organizacyjnie wydarzył się dramat. Wzięli trenera z przypadku który do tej pory wycinał filmiki wideo. Nazywał się Rafał Pawlak. Siedem meczów przegraliśmy pod rząd. Powstawały memy o trenerze 007. 0 bramek, 0 remisów, 7 porażek. Po czym wchodzi trener Pawlak po siódmym przegranym meczu i mówi do nas: panowie co tak smutno, przecież nikt nie umarł! Po Nowym Roku przyszedł Wojciech Stawowy, po pierwszym treningu wziął mnie na rozmowę i zakomunikował że gra taktyką bez napastnika i mam sobie szukać klubu. Było już późno i nie chciałem co pół roku zmieniać otoczenia. Okazało się że Widzew upadł, a ja przez pół roku nie otrzymałem ani złotówki wynagrodzenia.
Co myślicie o Jakubie Kamińskim, który został ewangelistą?
D: Szczerze mówiąc nie wierzę w ani jedno słowo, które wypowiada. Mi się wydaje, że ktoś każe mu to mówić. To był duży fantasta. Kiedyś jechaliśmy na jakiś wyjazd, a on przychodzi na zbiórkę wczorajszy z pieczątką z klubu na ręce. „Sopot” go pochłonął, dostał jak na tamte czasy wysoki kontrakt. Większy niż wszyscy. I chyba to mu przeszkodziło osiągnąć coś w piłce.
Maciek, ty po Płocku wylądowałeś w Chojnicach.
K: Był tam trener Pawlak, który zabiegał o mój transfer. Trenera oceniam bardzo wysoko jako fachowca. Trening zawsze przygotowany w najmniejszych detalach, perfekcyjna analiza przeciwnika, zorganizowana odnowa biologiczna. Jednym słowem – profeska. Coś co powinno być oczywistością, ale niestety nie jest. Potem miałem jeszcze propozycję gry w Wejherowie od trenera Pawlaka, ale wtedy już nie chciałem kontynuować swojej kariery. Trzeba było pomyśleć o przyszłości.