Od ostatniego wygranego meczu z Pogonią Szczecin w Gdańsku minęło prawie 20 lat. Wówczas podwójną zdobyczą popisał się pewien sympatyczny Afrykanin.
Po raz pierwszy Lechia zmierzyła się z Pogonią Szczecin w roku 1950 w meczu o Puchar Polski. Potem bywało różnie, raz na wozie, raz pod, bilans był raczej wyrównany. Trzeba obiektywnie przyznać, że to „Portowcy” przez lata byli wyżej w ligowej hierarchii, chociaż zwraca uwagę, że parę razy zostali mocno w Gdańsku skaleczeni – jak na przykład w roku 1979 gdy przy Traugutta przegrali aż 0:5 (dwa gole Radowskiego, po jednym Gładysza, Puszkarza i Studzizby). Lata 80. ubiegłego wieku to m.in. mecz w Prima Aprilis, który został uczczony takim oto wydaniem wiadomości sportowych.
Wreszcie nadeszła wolna Polska, był przy Traugutta kontrowersyjny mecz, wygrany przez gości 1:0 po którym Pogoń weszła do ekstraklasy, a Andrzej Marchel i Jacek Chociej więcej nie zagrali w biało-zielonych barwach. Czemu? Będzie o tym okazja napisać przy innej okazji.
Tymczasem nadeszły czasy fuzyjnej Lechii/Olimpii, która desperacko broniła się przed spadkiem z najwyższej klasy rozgrywek. Na cztery kolejki przed końcem, podopiecznym Stanisława Stachury do bezpiecznej pozycji brakowało czterech punktów, dodatkowo od dziewięciu meczów pozostawali bez wygranej. Dlatego po tłumach z początku rozgrywek zostało wspomnienia, 22 maja 1996 roku na mecz z Pogonią przybył tzw. twardy elektorat w liczbie dwóch tysięcy osób.
Pierwsza połowa przebiegała bez fajerwerków, ale drugą kibice zapamiętali na lata, przynajmniej my. Lechia, która by przedłużyć wątłe nadzieje musiała wygrać, atakowała na bramkę przy Akademii Medycznej. W związku z tym jak często w tamtych czasach, młyn (czyli właściwie wszyscy obecni, oprócz starszych osób spożywających czekoladki) przeniósł się na prostą, w pobliżu sektora gości, w którym przebywała garstka (może setka? mecz był w środę) gości.
W 53 minucie wprowadzony w drugiej połowie Grzegorz Motyka wstrzelił piłkę w pole karne, dopadł do niej ówczesny ulubieniec gdańskich fanów, Emmanuel Tetteh i z łatwością zdobył prowadzenie. Doping się ożywił, gdańscy fani sugerowali szczecińskim wycieczkę do Berlina i tam świadczenie usług oralnych. Na dziesięć minut przed końcem Tetteh po raz drugi skierował piłkę do siatki gości i gazety mogły napisać, że do dziesięciu razy sztuka, bo po tyle razach Lechii udało się odnieść wygraną.
Mimo heroicznej postawy do końca sezonu, lechiści opuścili ekstraklasę. Nie mogło być pocieszeniem, że również Pogoń z Marcinem Kaczmarkiem i kolegami zza miedzy Grzegorzem Nicińskim i Maciejem Faltyńskim w składzie, podzieliła smutny los degradacji.
Za rok śp. „Dufo” wraz ze Starą Gwardią stali przy przepiłowanym płocie i uniemożliwili atak młodych lechistów na gości ze Szczecina podczas drugoligowego meczu. Potem między pomorskimi drużynami bywało różnie, o dziwo każda z nich radziła sobie lepiej podczas meczów wyjazdowych z rywalem. Od pamiętnego dubletu Tetteha, lechiści aż pięć razy byli lepsi w Szczecinie, ale nie zdołali wygrać u siebie. Niewiarygodna statystyka, ale prawdziwa. Najwyższy czas ją zmienić!
22.05.1996
Lechia Gdańsk – Pogoń Szczecin 2:0 (0:0)
Bramki: Tetteh 53’, 80’.
Widzów: 2.000.
Żółte kartki: Pawlak, Unton, Faltyński.
Lechia: Gładyś – Sadzawicki, Mosór, Pawlak – Dawidowski, Rajkiewicz (46’ G. Motyka), Unton, Król, Ruta – Tetteh, Suchomski.
Pogoń: Tomasiewicz – Studziński, Cyzio, Miązek – Kaczmarek (73’ Rafałowicz), Nicińskim, Mandrysz, Faltyński, Pokładowski – Dymkowski, Moskalewicz.
Sędziował: Z. Urbańczyk (Kraków)
fot. Lechia.net