Robert Kwiatek to gdański fotoreporter i działacz Federacji Młodzieży Walczącej. Przez wiele lat jego zdjęcia, także z meczów Lechii Gdańsk, ukazywały się na łamach „Dziennika Bałtyckiego”. Jako nastolatek był zaangażowany w działalność antykomunistycznej opozycji, która była wówczas mocno zakorzeniona wśród kibiców Biało-Zielonych.
Jak trafiłeś do środowiska antykomunistycznej opozycji? Pierwsza była Federacja Młodzieży Walczącej (FMW) czy trafiłeś tam przez Lechię?
Robert Kwiatek: – W zasadzie to było wszystko wymieszane. Jako chłopak z falowców Przymorza zawsze miałem Lechię w sercu. Trudno powiedzieć na którym meczu byłem pierwszy raz, datowałbym to na rok 1984. Miałem 13 lat, tradycyjnie były jakieś zadymy, musieliśmy chować się w krzakach za szpitalem na Klinicznej. Wtedy też zacząłem świadomą działalność solidarnościową. Trenowałem łyżwiarstwo figurowe na hali Olivia, a tam w 1980 r. odbywał się zjazd „Solidarności”, tam przesiąkłem zapachem wolności, nie wiedziałem jeszcze do końca z czym to się wiąże. W latach 1982-83 obserwowałem z falowca pochody, w stronę domu Lecha Wałęsy. Zrywałem się z lekcji by uczestniczyć w tych manifestacjach.
To były innego rodzaju lekcje.
Robert Kwiatek: – W wieku 13 lat znalazłem pierwszą ulotkę o manifestacji, wtedy zorientowałem się, że jest jakieś podziemie, jest opozycja. Wcześniej jako dzieciak wiedziałem, że jest stan wojenny, bywałem w 1982 r., rok później na manifestacjach, raz z tatą, uciekaliśmy przed ZOMO, gaz, kamienie, tłum ludzi…
FMW – Federacja Młodzieży Walczącej
Szybko założyłeś własną organizację.
– Na początku miałem swoją własną podziemną organizację młodzieży TOM – Tajna Organizacja Młodzieży, zaliczyliśmy wpadkę i musiałem zmienić jej nazwę. Szukałem kontaktu z FMW, w końcu przez jedną z nauczycielek udało mi się go nawiązać. W 1986 r. chcieliśmy z moją grupą z podstawówki, która już była w sportowym XI liceum wydawać własną gazetkę. Złożyliśmy ją, miała wyjść 1 maja. Skierowano mnie na skrzynkę kontaktową FMW, było to mieszkanie Duffków na Zaspie, wtedy Tadeusz już siedział. Otworzył mi Andrzej, z szafy wyleciało pełno bibuły, papierów, niestety mojej gazety nie zdążyli wydać. Zaproponowali mi wraz z moją ekipą wejście w struktury ścisłego grona FMW wydającego pismo „Monit”. Wtedy poznałem m.in. Darka Krawczyka od którego uczyłem się podziemnego „rzemiosła”, w tym drukowania. Zacząłem poznawać coraz więcej ludzi z podziemia w tym chłopaków z Lechii. Nie było ścisłego podziału na zasadzie ten to lechista, a ten z federacji. Generalnie trzymaliśmy się wszyscy razem.
Większość udanych manifestacji miała miejsce pod Brygidą, były też próby choćby na Przymorzu z chłopakami ze Śląska pod „okrąglakiem”. Pojechaliśmy nawet do Gdyni w celu robienia wspólnej akcji z kibicami Arki, bo FMW to też ekipa z Gdyni, niestety mocno nas potłukli, pozabierali transparenty. Do porozumienia nie doszło, SB wykonało skuteczną prowokację. Nam się udało zorganizować środowisko Lechii, zrobić bastion w kościele św. Brygidy. Tak poznałem większość ekipy: Marzenę, Gluta, Milana i wielu, wielu innych. Chodziłem na mecze z 5-metrowym szalikiem zrobionym na drutach przez ciocię. Na meczach rzucaliśmy ulotki, w czasie strajków majowych w 1988 r. prosto z meczu jechało się na stocznię. Fenomenem było to, że tylko w naszym regionie aż tak dużo osób utożsamiało się z Lechią i zaangażowało się w walkę opozycyjną, głównie w FMW.
To dlatego, że „Solidarność” powstała w Gdańsku?
– Na pewno było to zasługa Tadeusza, on zbudował to środowisko, większość chłopaków w moim wieku chodziła na mecze. „Dufo” scalił wszystkich wokół siebie, przekazywał do działalności w FMW, część z nich zajmowała się później nie tylko zadymami, kolportaż, malowanie haseł, itd. Jak trzeba było chodzić gdzieś się naparzać to wiadomo była grupa 40-60 chłopaków tych którzy to samo robili na meczach.
Na mecze chodziłeś bardziej dla towarzystwa, czy interesował cię wynik?
– Byłem za Lechią, ale wynik był dla mnie sprawą drugorzędną, może nie zawsze, ale… Dla mnie mecz piłki nożnej to było całościowe wydarzenie, nie oddzielałem kibiców od piłkarzy. Mecz to było wszystko razem – zadymy, zapach pysznych kiełbasek robionych na stadionie, doping. To budowało świetną atmosferę, do której się przywiązałem. Ludzie, piłkarze, nawet ZOMO, to było nierozerwalne,to razem stanowiło fenomen.
Czy to miało dla nas znaczenie, że w tych czasach gdy zacząłeś kibicować Lechii zdobyła Puchar Polski i wielu latach wróciła do ekstraklasy?
– Na pewno miało to olbrzymie znaczenie, ale ja wtedy nie zakodowałem aż tak mocno tego faktu. Chodziłem również w latach późniejszych, gdy Lechia była na samym dole, dla mnie liczyli się ludzie. Nieważne czy było ich 400 osób czy 10 tysięcy. Fenomen Lechii jest dużo szerszy, w tych ludziach było czuć lojalność. Mogłeś być silny, dobry w walce albo szczupły, wysportowany, ale wcale nie bardzo silny jak ja, to nie miało znaczenia. Przed niczym się nie cofaliśmy, byliśmy ze sobą do końca, nikogo się nie zostawiało. Wielokrotnie próbowaliśmy z chłopakami odbić kolegę, który wpadł w ręce milicji. Nawet gdy było nas mniej, mogliśmy dostać w palnik, nawet wtedy się nie poddawaliśmy.
Niestety przez tę zasadę, żeby się nie cofać ucierpiał sam Tadeusz. Tego nauczył mnie on i Lechia, że staje się jeden za drugim choćby nie wiem co, można było dostać po mordach, ale nie można było zdezerterować. To samo potem robiliśmy na zadymach, manifestacjach solidarnościowych. Gdy ktoś wpadł, wtedy się mu pomagało, czasem na górze w mieszkaniu była rewizja, a na dole w piwnicy my się włamywaliśmy i sprzątaliśmy ją z trefnych materiałów.
Kibice starej daty wspominają sytuację z „Dufem”, że sytuacja na Zaspie nie miała związku z kibicami Arki. Było to kilku podpitych gości po wypłacie.
– Tamci mieli przewagę liczebną. Tadeusz wyciągnął nóż i doszło do tragedii, to wynikało głównie z jego charakteru. Moja mama mówiła: dają to bierz, zabierają to uciekaj. Mnie Lechia nauczyła, żeby nigdy nie uciekać, dostawałem więc sprzeczne komunikaty. Opozycja nauczyła mnie wielu wartości, czasem człowiek boi się, ale są koledzy i ich nie można zostawić. Trudno, stoimy razem, najwyżej dostaniemy łomot. Nie uciekałem, gdy inni stali, gdy trzeba było się bić to się biłem, a gdy bronić to broniłem, ale zawsze wiedziałem, że nie jestem sam. Nawet jak ich jest 100 a nas 10, to walczymy, Tadeusz podjął taką walkę, wygrał z pięcioma, ale też przegrał życie, zostało to w nim do końca, wiele zrobił, by to zmienić, by być lepszym człowiekiem, ale życia się nie przywróci.
Z tych meczów w latach 80. jakiś szczególnie utkwił ci w pamięci? Albo jakieś wydarzenia okołomeczowe? Ja na przykład pamiętam mecz z Górnikiem Wałbrzych, były wtedy strajki w stoczni i cały stadion skandował “Gdańska Stocznia aejaejaooo!”
– Pamiętam, działałem wtedy w opozycji dla mnie mecz był pretekstem, by wyciągnąć ludzi na manifestacje, skandować, podtrzymać na duchu. Mecze to był jeden z niewielu wyrazów wsparcia dla „Solidarności”. Na meczach środowisko było już w pełni przekonane. Działalność przekierowaliśmy na miasto, ściągaliśmy ludzi pod kościół św. Brygidy na 1, 3 maja, 11 listopada itd. Choćby akcja na Święto Pracy w 1985 roku, gdzie pojawiły się flagi anarchistów i przypisano im całą akcje. Wtedy po dłuższej przerwie udało się rozbić oficjalny pochód. A przecież to właśnie chłopacy z Lechii za tym stali. Więcej meczów pamiętam jak już pracowałem w gazecie. Moja uwaga była mocno podzielona, z jednej strony siedzisz z aparatem i wypatrujesz fajnych akcji na murawie, a z drugiej patrzysz co się dzieje na trybunach, a na Lechii zawsze się działo dużo ciekawych rzeczy. Kibice Lechii byli znani z kreatywności, przewyższali innych kibiców pod tym względem. Mówię to z pełnym przekonaniem.
Od kiedy robiłeś zdjęcia na Lechii?
– Od 1994 r. Często zabierano mi filmy. Mogę powiedzieć, że nigdy nie oddałem filmu, zawsze udawało mi się go podmienić na czysty. Jako fotoreporter jesteś pomiędzy. Z jednej strony lecą kamienie z drugiej gaz, może dostać w każdej chwili, czasem mi się zdarzało oberwać. Tadeusz mocno wprowadził mnie w środowisko nie tylko Lechii ale i Arki. Czułem się bezpiecznie na meczach. Kibice Lechii byli bardziej cywilizowani pod kątem marketingowym wiedzieli, że z mediami lepiej żyć dobrze a jednocześnie media nie współpracowały z policją. Gdy dziennikarz pójdzie na współpracę z mundurowymi, wtedy oberwie od jednych i drugich. Wówczas staje się stroną, a jego rola na tym nie polega.
Zdjęcia Zbyszka i Macieje Kosycarzów były chyba wykorzystywane przez organa ścigania.
– Były, jak i innych, czy świadomie? Nie mnie oceniać. On już nie żyje, stoi przed innym wymiarem i pewnie zdaje relację Panu Bogu. Ja już jako fotoreporter zdobyłem zaufanie kibiców, wielu to moi koledzy, jeździłem z nimi na mecze, czułem się bezpiecznie wśród nich. Wiedziałem, że ze strony kibiców mi nic nie grozi. Jeśli pięciu policjantów kopało jednego kibica to mnie to wkurzało i starałem się to pokazać. Działało to też w drugą stronę – jak jeden policjant stawał na pięciu kiboli to go szanowałem, uważam takie zachowanie za charakterne. Każda władza gdy okazuje siłę, zwłaszcza bezprawnie, chce to ukryć, jako fotoreporter im na to nie pozwalałem. Ale też pokazywałem jak zadymiarze, nie tylko na meczach, wybijali szyby. Nie stosowałem taryfy ulgowej, nie oceniałem, pokazywałem fakty. Taka moja rola.
Jak Robert Kwiatek porówna tamte czasy z punktu widzenia fotoreportera do tych teraźniejszych? Nie robisz zawodowo zdjęć, ale na mecze chodzisz.
– Każde czasy są na swój sposób ciekawe. Dawniej nie wiadomo było czy wrócisz z manifestacji, a nawet meczu do domu. Mogli cię gdzieś wywieźć, była o wiele większa agresja ze strony mundurowych. Dziś też policja może być agresywna, ale to są odosobnione przypadki i nie w tej skali. Teraz wszystko jest bardziej cywilizowane, trudniejsze do ukrycia, każdy bardziej stosuje się powszechnych zasad. W tamtych czasach wiedzieliśmy, że jak krzywo spojrzysz, podejdziesz za blisko do zomowca, milicjanta to będziesz skatowany i żaden sąd, czy gazeta na to nie zareaguje. Dzisiaj ludzie sami prowokują, sami się proszą, a jak już oberwą robią z siebie wielkich męczenników. Zupełnie to inaczej wygląda. Dzisiaj sensacją jest, że policjanci kogoś przepchnęli w tłumie, w tamtych czasach nikt na to nie patrzył, szło się na manifestację, to raczej pewnikiem było, że się oberwie, że zamkną. To były czasy mojej młodości, uważam je za niesamowite, a jednocześnie potrafiliśmy dużo więcej wtedy zrobić, mieliśmy więcej sił, szkoda, że mniej wiedzy i umiejętności. Byłem chłopakiem z Traugutta, dla mnie tamta Lechia była fenomenem. Wraz z przejściem na inny stadion to się skończyło. Tam był klimat, tam się wychowałem, nauczyłem wielu rzeczy. Szykuję się do wydania albumu z tamtego okresu, mam dużo zdjęć, chcę to poświęcić chłopakom z Traugutta. Dzisiejszy stadion jest piękny, ale to już nie to samo. Wszędzie kamery, każdy ma swoje miejsce, jest młyn ale on nie obejmuje całego stadionu, mniej ludzi chodzi na mecze. Nie można swobodnie sobie łazić, spotkać się z tym, czy tamtym, pogadać.
W hali Spójni na Słowackiego była pojemność 1000 osób, a atmosfera była lepsza niż w Ergo Arenie.
– Piękne są te dzisiejsze stadiony i hale. Szacunek dla kibiców, ja czasami idę specjalnie na mecze dla opraw. Na Traugutta były inne czasy, jeszcze takich fajnych opraw nie było. Teraz chłopaki super to rozwinęli, pięknie namalowane sektorówki, jakieś dymy pod spodem, odpowiednie światła, czasem to się jakoś porusza. To jest element meczu i show wtedy ludzie nie patrzą na boisko, a co się dzieje właśnie tam, na trybunie. No i kreatywność Lechii, jak w trakcie derbów, nie tylko świnie biegające po boisku, ale zdobywanie flag, ale tez transparent mój ulubiony „Poszukiwacze zaginionej Arki”, no mistrzostwo!
70- 80% opraw nawiązuje do historii.
– To jest ten fenomen przekazany wcześniej. To właśnie Tadeusz, Andrzej Duffek, Dariusz Krawczyk, Tomasz Stoppa, Ks. Jarosław Wąsowicz, Milan Ignatowicz i wielu innych osób wpajała młodym te wątki patriotyczne. Pamiętam na Traugutta był czas gdy ekipa skinheadów próbowała wplatać wątki nazistowskie. Pamiętam różne hasła, my zdecydowaliśmy się na walkę z tym. Lechia mogła pójść w tą stronę, lecz zdecydowaliśmy, że to będzie bardziej idea prawicowa, anty-komunistyczna i to się udało i trwa po dziś dzień. Myśmy byli ostatnim pokoleniem anty-lewackim, bo władza za której dorastaliśmy była czerwona. Amerykanie czy Niemcy, Francuzi tego aż tak nie odczuli i mają ciągoty do lewactwa, my wiemy i pamiętamy jak to było za ich czasów. Niestety i u nas rosną pokolenia, które nie uczą się historii.
ZDJĘCIA NA MECZACH LECHII
Jak wyglądała praca dziennikarza w latach 90?
– Pracowałem w „Dzienniku Bałtyckim”, z jego ramienia obsługiwałem wszystkie imprezy. Pieniądze dostawaliśmy za zdjęcia opublikowane w gazecie. Biegało się od wydarzenia do wydarzenia, najwięcej roboty było w weekend, bo i sport i kultura. Obskakiwałem wszystkie imprezy, wydarzenia. Czasami na meczu siedziałem 20 minut i leciałem dalej. Jako kibic Lechii zawsze starałem się zobaczyć mecz do końca, posiedzieć z ludźmi, ale nie zawsze się udawało. „Dziennik Bałtycki” przez moment wychodził też w niedzielę, latało się po wydarzeniach z wywieszonym jęzorem, później jak najszybciej do redakcji. Były agencje prasowe, obsługujące mecze używając „corexów”, wywoływali zdjęcia w czasie meczu i od razu je obrabiali. My ze zrobionymi zdjęciami jechaliśmy do redakcji i wywoływało się nasze zdobycze. Wyznawałem zasadę, że można wyjść z meczu jak jest się przekonanym, że zrobiłeś przynajmniej jedną porządną fotkę. Wtedy nie było jeszcze takich dobrych sprzętów, czasem stało się pod polem karnym bardzo długo, bo przeważnie przecież Lechii nie szło zbyt dobrze i nie potrafili dobiec do tego pola, oj trzeba mieć cierpliwość do tej naszej kochanej Lechii.
Miałeś czasem wrażenie, że zrobiłeś bardzo dobre zdjęcia, wracałeś i już to tak dobrze nie wyglądało?
– Absolutnie tak, kilka fajnych mi niestety nie wyszło, mimo, że przez obiektyw wydawały się idealne, co z tego, gdy po wywołaniu filmu piłki w kadrze nie było. Wiadomo, że się robiło kilka zdjęć ale nie kilkaset jak teraz. 36 zdjęć to była klisza, ale trzeba było oszczędzać, bo z jednej kliszy robiło się trzy tematy.
Ile przeważnie na meczu Lechii robiłeś zdjęć?
– Jak były jakieś zadymy to jeden czy dwa filmy się zrobiło. Trzeba było działać z rozwagą. Stosować strategię snajpera, a nie karabinu maszynowego. Nasze aparaty robiły sześć klatek na sekundę, było bardzo duże prawdopodobieństwo, że nawet przy kilku ujęciach nie złapiesz piłki na zdjęciu co było bardzo ważne. Oko jedno świat widzi przez wizjer, drugie obserwuje, co się dzieje dookoła, chwila nieuwagi i ta jedyna sytuacja uciekła a drugiej szansy nie ma. To już minęło, trudno, trzeba polować na kolejne ujęcie.
Pamiętasz jakiegoś takiego piłkarza z Lechii, który zawsze dobrze wychodził, zawsze na zdjęciu był z piłką?
– Na pewno śp. Maciek Kozak, wcześniej w szkole podstawowej do której chodziliśmy mieliśmy zatargi, raz nawet się pobiliśmy. Dopiero później nasza relacja zmieniła się na: fotoreporter – bramkarz. Dobrze wychodził też Grzegorz Król, niestety w życiu się troszkę pogubił. Sławek Wojciechowski, do dziś się cieszę gdy go widuję, sporo fajnych chłopaków było.
Zdarzyło się, że piłkarze prosili cię o zdjęcia tak jak to jest dzisiaj?
– Właściwie nigdy się nie zdarzało, aż się teraz dziwię. A przecież mieliby bardzo fajną pamiątkę. Policzyłem to i żeby zeskanować wszystkie negatywy, które posiadam musiałbym rzucić swoją obecną pracę i robić to po osiem godzin przez cztery lata non stop. To tylko negatywy, później były już zdjęcia cyfrowe.
Czego ci życzyć?
– Nadal chodzę na Lechię chociaż o wiele rzadziej, bardzo miło spotkać jakiegoś starego znajomego z dawnych lat, tak zwaną „starą gwardię”. Zmienił się sposób kibicowania i podejście, ale to jest oczywiste, tak działa czas. Młodzi ludzie już budują swoje wspomnienia w innym uwarunkowaniu, na pewno dla nich to są świetne i niezapomniane chwile. Moje ciche marzenie to zobaczyć mistrzostwo Polski zdobyte przez Lechię przed śmiercią. Nie planuję żyć wiecznie, więc niech to się wydarzy!!!
ZOBACZ ZDJĘCIA Z ARCHIWUM ROBERTA KWIATKA
Robert Kwiatek
ur. 2 września 1971 r. w Gdańsku
jeden z przywódców Federacji Młodzieży Walczącej, kibic Lechii Gdańsk, w latach 90. XX i na początku XXI w. fotoreporter “Dziennika Bałtyckiego”.