Sprawdziliśmy, którzy piłkarze i trenerzy dzielili karierę i serce między Lechią Gdańsk a Wisłą Kraków.
Osobą łączącą oba kluby jest m.in. bramkarz Michał Buchalik, który w latach 2011-2013 bronił barw gdańskiej Lechii, a od 2014 gra pod Wawelem. Przez jakiś czas z ławki rezerwowych jego poczynaniom przyglądał się teraz trener Kazimierz Moskal, który w roku 1999 przyjechał na Traugutta, gdy w ramach Pucharu Polski Wisła odprawiła Lechię 2:0. Wśród pokonanych na lewej pomocy zagrał, startujący do wielkiej kariery Marek Zieńczuk.
Owacja dla “Zienia”
W ciepły majowy dzień boiskowy zegar na stadionie przy ulicy Traugutta pokazywał 77. minutę. Lechia, będąca beniaminkiem ekstraklasy i walcząca o utrzymanie się w niej sensacyjnie prowadziła z celującą w tytuł mistrzowski, Wisłą Kraków 2:1. To była przedostatnia kolejka sezonu 2008/09. Do piłki stojącej tuż przed linią pola karnego polem karnym podszedł wspomniany Zieńczuk. Celny strzał mógł dać „Białej Gwieździe” tytuł mistrzowski, a Lechię zdegradować.
Przymierzył precyzyjnie, w krótki róg, otrzymując po golu brawa od całej widowni na stadionie, na którym stawiał pierwsze kroki. Kibice Lechii wraz z fanami Wisły skandowali imię i nazwisko strzelca, wychowanka gdańskiego klubu. – To dowodzi, że przyjaźń między kibicami nie jest tylko na pokaz – mówił po meczu ówczesny trener gości Maciej Skorża, którzy ostatecznie wygrali w Gdańsku 4:2. Wszystko skończyło się dobrze, Wisła zdobyła mistrzowską koronę, a Lechia zachowała miejsce w ekstraklasie.
Rok później „Zieniu” wrócił z greckich wojaży właśnie na Traugutta, gdzie jednak długo nie zagrzał miejsca. Najpierw wyleczył kontuzję, a na boisku pojawił się zaledwie czterokrotnie. Chciał zostać, ale nie doszedł do porozumienia z działaczami i odszedł po pół roku do Ruchu. – Lechia zawsze jednak będzie miała miejsce w moim sercu i nic ani nikt tego nie zmieni – mówi trzykrotny mistrz kraju z Wisłą, dla której zdobył 34 gole.
Koszulką pod nogi
W odwrotnej sytuacji niż Zieńczuk, był jego niegdyś kolega klubowy z Ruchu Chorzów, Łukasz Surma. Jest wychowankiem Wisły, ale w pamiętnym meczu Pucharu Polski, rozegranym na Suchych Stawach w 2010 roku, już w pierwszej minucie zdobył bramkę dla Lechii, która wygrała 3:1 i awansowała do półfinału.
Surma jest rekordzistą Polski wszech czasów w ilości występów w ekstraklasie, któremu licznik gier z „Białą Gwiazdą” na piersi zatrzymał się na liczbie 50. A to dlatego, że któregoś dnia rzucił koszulkę pod nogi ówczesnemu trenerowi Wisły, Wojciechowi Łazarkowi, którego związki z Lechią są długie i oczywiste. Najpierw był jej szkoleniowcem w latach 70-tych, a drugi i ostatni raz „Baryła” prowadził Biało-Zielonych w 1985 roku. Siedem lat później przybywał natomiast z Grodu Kraka nad Motławę Adam Musiał, w latach 70. reprezentacyjny lewy obrońca i brązowy medalista mundialu w RFN. Jednak jego przygoda trenerska w Lechii, z różnych przyczyn, udana nie była. Trzecim szkoleniowcem, pracującym zarówno w Gdańsku jak i Krakowie był Michał Probierz.
Dawidowski z opaską
Wracając do Surmy. Pomocnik był długoletnim kapitanem Lechii, ale po raz pierwszy na stadion PGE Arena wyprowadził drużynę ktoś inny. Surma pauzował za kartki i nie mógł grać w historycznym meczu z Cracovią, w sierpniu 2011 roku. Opaskę kapitana założył wychowanek gdańskiego klubu Tomasz Dawidowski, kolega Zieńczuka z drużyny juniorów Józefa Gładysza, później Amiki Wronki, wreszcie Wisły.
Transfer z Amiki pod Wawel miał ponieść Dawidowskiego do wielkich rzeczy, jednak stało się inaczej. – Na jednym z pierwszych treningów w Wiśle doznałem urazu, z którego praktycznie nigdy się nie podniosłem. Był 2004 rok, miałem 26 lat i w zasadzie skończyłem karierę – przyznaje gorzko jak zwykle skromny „Dawid”, choć nie mówi do końca prawdy. Bo przecież wrócił na boisko, zagrał w Wiśle przeciwko Barcelonie, a zdążył później występować jeszcze z powodzeniem w barwach Lechii. Stało się tak w latach 2009-12. Wrócił do gry po ośmiu tygodniach ciężkiej rehabilitacji pod okiem Roberta Dominiaka, który wciąż pracuje w klubie.
Koniec pewnej epoki
Lechia w 2019 roku wreszcie po latach bezskutecznego kołatania wystąpiła w europejskich pucharach. Dla krakusów kiedyś to była codzienność. Najlepszy wiślacki występ na kontynentalnej arenie to rok 1979, gdy „Biała Gwiazda” była o krok od półfinału Pucharu Europy. W bramce Wisły stał wtedy śp. Stanisław Gonet (ksywa „Biały” tak jak Łukasz Nawotczyński, który jako 18-letni junior przeszedł z Lechii do Wisły). Świadkami na jego ślubie byli wspomniany wyżej Musiał wraz ze Zbigniewem Krawczykiem (144 meczów dla Wisły, a później 71 dla Lechii w latach 70. ubiegłego wieku).
W latach 80. Wisła zaczęła dołować i w połowie dekady opuściła szeregi ekstraklasy. Lechia obrała wtedy przeciwną trajektorię, była na ogromnej fali wznoszącej, zdobyła Puchar Polski i w dwa lata awansowała z trzeciej ligi do pierwszej. W ekstraklasie nie szło już tak dobrze, działacze zaczęli być nerwowi, a czarę goryczy przepełniła porażka 0:4 z Wisłą w Krakowie. To oznaczało koniec pewnej epoki, z pracą pożegnał się duet trenerski Jerzy Jastrzębowski – Józef Gładysz, był to również ostatni mecz Tadeusza Fajfera w bramce Lechii.
Kartka od Globisza
Drużynę przejął Michał Globisz, który dekadę wcześniej w drużynie trampkarzy odkrył Dariusza Wójtowicza. – Pamiętam jak dziś, jako jeden z nielicznych dostałem od trenera kartkę z datą pierwszych poświątecznych zajęć. To oznaczało, że się nadaję – wspomina Wójtowicz, który w 1986 roku przeszedł z Lechii do Wisły – Mimo, że Wisła była wtedy klubem drugoligowym, działacze mieli o wiele mniejsze problemy z wywiązywaniem się z obietnic niż ci z Lechii – dyplomatycznie opowiada „Wujo”, który zagrał dla Wisły 140 razy. – Kartkę, którą w roku 1976 dostałem trzymam jak relikwię do dziś w Krakowie, który jest moim domem, na równi z Gdańskiem – kończy Wójtowicz.
To jeden z wielu graczy, którzy przywdziewali zarówno biało-zieloną koszulkę jak i tę z Białą Gwiazdą. Tak mogą o sobie powiedzieć jeszcze Mieczysław Dudek, Tadeusz Miksa, Zenon Małek, Sebastian Fechner, Marcin Szałęga, Ryszard Karbowniczek, Jacek Paszulewicz, Piotr Brożek, Maciej Mysiak, Paweł Stolarski. A ostatnio także Rafał Janicki, Michał Mak, Sławomir Peszko oraz Michał Nalepa.