Jerzy Jastrzębowski urodził się 14 stycznia 1951 r. w Gdańsku. Wychowanek Lechii Gdańsk. Z Biało-Zielonymi jako trener zdobył Puchar Polski w 1983 r. oraz przywrócił Gdańskowi ekstraklasę po 21 latach.
W zespole seniorów debiutował w wieku 16 lat i od razu został obwołany cudownym dzieckiem gdańskiego futbolu, gdy w pierwszym meczu trafił do siatki Tura Turek.
– Byłem takim Grzesiem Królem tamtych czasów – wspomina po latach „Jastrząb”. – To były romantyczne czasy. Wszyscy byliśmy z jednego podwórka, ja byłem z Wrzeszcza, Zdzisiu był z Wrzeszcza, Jasiu Makowski też, potem się przeprowadził. Jurek Górski z Oruni. Wszyscy byliśmy stąd.
W III lidze „Jastrząb” został nawet królem strzelców, wszystko się ładnie zapowiadało, niestety potem wojsko skomplikowało sprawy. Pan Jurek trafił do bydgoskiego Zawiszy gdzie trafił na ciekawy zespół – był 18-letni Zbigniew Boniek, Henryk Miłoszewicz, bramkarz Andrzej Brończyk.
Życie pisze najlepsze scenariusze i tak było z Jastrzębowskim, gdy przyjechał z bydgoską drużyną na Traugutta, strzelił jedną z najbardziej pamiętnych bramek w historii wrzeszczańskiego stadionu.
– Prawie z 40 metrów, na tę bramkę na zegar, puściłem taką świecę. Krzysztof Słabik się do dziś tłumaczy, że wiatr zawiał… Ja mówię, że tak chciałem. To była próba dośrodkowania, ale wpadła. Nadałem przydomek Słabikowi na lata ”Moja”, bo on tak wtedy krzyknął. Mimo, że to był solidny bramkarz, jest pamiętany z tej jednej, nieudanej interwencji.
Po zakończeniu kariery Jastrzębowski praktycznie z marszu latem 1982 roku, w wieku zaledwie 31 lat przejął seniorów Lechii, zdegradowanych właśnie do III ligi. „Jastrząb” był pierwszy, Józef Gładysz drugim trenerem, ale pracowali na równych zasadach. – Z Józkiem pracowaliśmy absolutnie na równych warunkach, uzupełnialiśmy się, z tym, że Józio ma inny charakter, ja jestem cholerykiem a on spokojniejszy. Uzupełnialiśmy się jak Wenta i Waszkiewicz – deklaruje Jerzy Jastrzębowski.
Jak dobrze dziś wiemy powierzenie szkoleniowych sterów tandemowi młodych trenerów było absolutnym strzałem w dziesiątkę. Lechia osiągnęła największe sukcesy w historii, zdobyła Puchar i Superpuchar Polski, były ligowe awanse i słynne pucharowe boje z Juventusem, ale trenerzy wiedzą najlepiej, że na początku nikt nie wierzył.
– Na początku drogi w 3 lidze nikt nie myślał o awansie, teraz się na to fajnie patrzy, rok po roku awans, ale wtedy? Dla nas młodych trenerów to był ogromny przeskok, myśmy eksperymentowali na żywym organizmie. Wytrzymać to było morderstwo, ja sobie dla jaj napisałem na plecach „koniec wyścigu”. Biegaliśmy na bieżni przy głównej płycie na Traugutta. Zimą był śnieg, trzeba było zrobić korytko.
– Nagle ta katorżnicza praca zaczęła skutkować, myśmy wygrywali z wyżej notowanymi rywalami w dogrywkach, ci ligowcy nie wytrzymywali naszego tempa. Nie można też pominąć faktu, że oni do pewnego momentu nas lekceważyli, a jak już widzieli, że nie mają do czynienia z ogórkami to było za późno. Nie możesz wejść słabo mentalnie nastawionym w mecz i potem to zmienić, mało, komu to się udaje.
Biało-Zieloni, jako III-ligowiec zdobyli w sezonie 1982/83 Puchar Polski eliminując ówczesnych pierwszoligowców.
– Przełomem był mecz z Widzewem. Smolarek, Wójciki, Młynarczyk, Tłokiński, którzy wygrali z Liverpoolem niewiele wcześniej. I się okazało, że można z nimi walczyć jak równy z równym, potem już nic nie było nam straszne.
– Wcale się nie czułem wielkim trenerem, cały czas byłem młodym człowiekiem na dorobku. Dziś jak na to patrzę faktem jest, ze pod moją ręką narodził się zespół. Ale to nie było na zasadzie, że siedzisz i mówisz sobie teraz jestem wielki, to po prostu idzie. Nie czułem w ogóle, że coś wielkiego się dzieje. Najbardziej zależało nam na kibicach i ludziach na bliskich, nie na działaczach, Nikosiach itd.
W pierwszym meczu z Juventusem lechiści przegrali 0:7, ale w rewanżu byli o krok od sprawienia sensacji. Prowadzili z wielokrotnym mistrzem Włoch przez kilkanaście minut 2:1.
– Po meczu w Turynie my zostaliśmy jeszcze na noc, rano jakieś ostatnie zakupy i do domu, a na lotnisku w Gdańsku na nas ludzie czekają, dla nas to był szok, nie spodziewaliśmy się nikogo. Albo będą stali i się śmiali. A tu wysiadamy a tu szampan, oklaski i kwiaty, podziękowanie za nasz wysiłek. Gdybyśmy tu dostali od ludzi opieprz, gdyby były śmiechy, że skompromitowaliśmy cały kraj, to nie byłoby takiej naszej gry w rewanżu. To ludzie nas zdopingowali do takiej gry w rewanżu. Od wylotu z Turynu, nasze nastawienie zmieniło się o 180 stopni, postanowiliśmy dla tych ludzi zagrać w rewanżu.
Z Lechią Jerzy Jastrzębowski awansował do ekstraklasy w sezonie 1983/84. Po tym dwa razy jeszcze prowadził Lechię, w latach 1999-2000 i 2003-2004. W międzyczasie trenował m.in. Gryfa Słupsk, Igloopol Dębica, Miedź Legnicę, Polonię Gdańsk, Arkę Gdynia, Pomezanię Malbork, Jezioraka Iława, oldbojów gdańskiej Lechii i rezerwy Bałtyku Gdynia, by wrócić na trenerską karuzelę do seniorów Bałtyku.
1945 lat w dobrym zdrowie Panie Jurku!